CZYTELNIA KULTURALNA
/ Łyk sztuki do kawy
Jesienny Łyk sztuki do kawy z nokturnem Chełmońskiego
15.11.24
Jesień kradnie godziny dniom wydłużając panowanie nocy poprzedzone długimi wieczorami. W naturze królują wtedy odcienie szarości i subtelne gradacje ciemnych barw, rozjaśnione gdzieniegdzie rozproszoną poświatą księżyca lub mocnym świetlnym kontrastem jasnego okna czy błyskającej w mroku latarni. Taką tematykę i nastrój w malarstwie nazywamy nokturnem. I trzeba zaiste prawdziwego mistrza, by namalować nokturnowe arcydzieło. Dziś w Łyku sztuki do kawy przyjrzymy się znakomitemu obrazowi jednego z najwybitniejszych twórców malarstwa realistycznego w Polsce. Mowa oczywiście o Józefie Chełmońskim.
Artysta uwiecznił wiele scen rozgrywających się nocną porą. Lubił i potrafił je malować. Obraz „Jesień” z 1875 roku jest jednak wyjątkowy nie tylko ze względu na kompozycję i maestrię, z jaką artysta oddał aurę zimnej, być może listopadowej nocy. W okresie, gdy młody Chełmoński był mocno krytykowany, to akurat dzieło zyskało sobie przychylność nawet surowych krytyków. Dlaczego?
W 1874 roku dwudziestosześcioletni Józef Chełmoński wraca ze studiów w Monachium odbywając po drodze wycieczkę na Podole i Ukrainę. Zachwyciły go te ziemie, ich pejzaże i żyjący tam ludzie. Dzięki tej fascynacji powstały jego najsłynniejsze obrazy. Słynący z fotograficznej pamięci artysta potrafił ponoć zapamiętać całe sceny i ich najdrobniejsze szczegóły, które malował wiele miesięcy później. Anegdota głosi, że podczas pleneru, gdy inni pracowicie szkicowali, Chełmoński leżał w trawie i palił fajkę. Następnego dnia w pracowni potrafił jednak zrobić szczegółowe szkice tego, co zaobserwował. Po podolsko-ukraińskiej eskapadzie malarz odtwarzał nie tylko krajobrazy, scenki rodzajowe, ale też aurę kresową. Zachował ją w banku swojej fenomenalnej pamięci i malował z rozmachem i rewerencją.
Odbiór jego obrazów w tym czasie nie był jednak zbyt przychylny. Choćby słynne „Babie lato”, które również powstało w 1875 roku, postawiło Chełmońskiego w ogniu krytyki. Zarzucano mu, że skalał muzealne salony pokazując „rozwaloną na polu bosą chłopkę z brudnymi nogami” oraz że „nie jest to malowanie, ale smarowanie”. Krytykowano nawet podziwianą dzisiaj przez ekspertów paletę barw przyrównując ją do mokrej, brudnej ścierki… Gdyby nie przyjaźń i wsparcie przyjaciół nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalej losy artysty. Wraz z Antonim Piotrowskim, Stanisławem Witkiewiczem i Adamem Chmielowskim, Józef wynajął pracownię zwaną później kuźnią nowego, realistycznego malarstwa. Mieściła się ona na poddaszu warszawskiego Hotelu Europejskiego. Był to z jednej strony czas zaciskania pasa w dziedzinie finansów, lecz z drugiej wielkiego bogactwa wzajemnej inspiracji i artystycznych przyjaźni. Malarze dzielili się materiałami, płótnami, a przede wszystkim pomysłami i ideami. Chełmoński stworzył tu m.in. obrazy „Babie lato”, „Na folwarku”, „Stróż nocny”, „Przed odjazdem gości”, „Wieczór letni”, „Wołyńskie miasteczko”. Wkrótce, po wyjeździe do Paryża, przyniosą mu one sławę i pieniądze. Ale jeszcze nie teraz.
Jako że „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, prezentacja płócien w warszawskiej Zachęcie w 1875 roku okazała się klęską. Z jednym wyjątkiem. „Jesień” spotkała się z zaskakująco przychylnym przyjęciem. Obraz ten docenili nawet najsurowsi krytycy dostrzegając w nim przykład „głębszego, poetycznego nastroju”. Docenił go też Bolesław Prus pisząc w „Kronikach tygodniowych”: „Kto się chce przekonać, jakim strasznym istotnie obserwatorem jest p. Ch., niech się przypatrzy jego „Jesieni“. Co też tam ten wicher jesienny nie wyrabia z dymem i ze studziennym drągiem, jak on podmuchuje chudego i skulonego psa... ach! ... A jak się tam świeci w tej chałupie ... ach!“
W tamtym czasie Józef Chełmoński nie był zbyt często rozpieszczany „ochami i achami”. Tym bardziej więc musiał się poczuć zbudowany pochlebnymi opiniami. Dla przykładu słynący z kąśliwych komentarzy, bezlitosny krytyk Henryk Struve tak podsumował swoje wrażenia po obejrzeniu dzieła: „Obraz /.../ wywołuje głębokie wrażenie. Nie mamy tu już przed sobą realistycznego naśladowania natury, lecz znać we wszystkim ducha czującego, przejętego życiem natury. Tak nie wygląda jesień rzeczywista; tak ją tylko odczuwa serce ludzkie w chwilach wewnętrznego rozstroju”.
I rzeczywiście, ten obraz to nie tylko przedstawienie samotnego dworku pośród bezlistnych drzew i chaszczy mocno zapuszczonego ogrodu, spowitego mrokiem jesiennej nocy. To magia. Gdy się przyjrzeć żurawiowi studziennemu oraz temu, co dzieje się z dymem z komina, trzeba stwierdzić, że Chełmoński potrafił namalować … wiatr. „... Jemu chodziło o to, żeby wiatr na obrazie świszczał w badylach zwiędłych słoneczników, dzwonił deszczem po szybach i stukał wiadrem wiszącym u żurawia” – napisał kilka lat później Stanisław Witkiewicz. Obserwując garnące się do drzwi chaty, skulone psy, nabiera się pewności, że szalejące na płótnie podmuchy muszą być lodowate. Mrok spowija wszystko. Jedynie ściany dworku fosforyzują zszarzałą bielą. Gdyby nie maleńkie punkciki światła w oknach domostwa, scena zdawałaby się wymarła. Tymczasem ich poświata radykalnie zmienia pierwotne odczucie. Nauczyciel Chełmońskiego Wojciech Gerson tak opisuje to wrażenie: „Człowieka tu wprawdzie nie ma, ale się go najzupełniej widzi i odczuwa poza okiennicami, odczuwa się zarówno błogość schronienia pod gościnnym dachem, jak i niedolę tulących się u progu psiaków; jest się wśród szumu drzew, szelestu deszczu, skrzypienia okiennic i żurawia, plusku wody, słowem wśród jesiennego wieczoru.”
Jeśli tylko damy szansę „Jesieni” Chełmońskiego, otoczy nas ona swoim czarem. Nauczy dostrzegać szczegóły w mroku, przekona, że poddając się wyobraźni obrazy można odczuwać zmysłami innymi niż tylko wzrok. Można je słyszeć, czuć zimno i wilgoć mżawki, powiewy wiatru wciskające się pod odzież. Widz ma tutaj szansę odczuć to wszystko, czego by doświadczył znajdując się w takim miejscu o tej samej porze doby i roku. Może też doświadczać rozmaitych nastrojów i emocji w zależności od tego, jak zinterpretuje zmysłowe wrażenia. Dlatego ten niezwykły nokturn Chełmońskiego można nazwać pejzażem psychologicznym.
Po 1907 roku zaginął słuch po „Jesieni” Chełmońskiego. Obraz przepadł i wypłynął dopiero w 1994 roku. Wystawiono go w jednej z wrocławskich galerii. Tym samym powrócił do obiegu sztuki i jest szansa, że będzie go można zobaczyć na jakiejś wystawie, stanąć przed dziełem i… zanurzyć się w jesieni.
Zdjęcie główne: obraz Józefa Chełmońskiego „Jesień” z 1875 r. z prywatnej kolekcji. Fot. domena publiczna
Autor: Małgorzata Broda
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Artykuł powstał w ramach projektu
Prawa własności intelektualnej? Ja to rozumiem!
Społeczna kampania edukacyjna Legalna Kultura
Projekt zrealizowany przez Fundację Legalna Kultura we współpracy i przy wsparciu finansowym European Union Intellectual Property Office