Łyk sztuki do kawy z Gombrowiczowską gębą

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Łyk sztuki do kawy

Łyk sztuki do kawy z Gombrowiczowską gębą

Łyk sztuki do kawy z Gombrowiczowską gębą

02.08.24

Krzyknąłem, że nie jestem ani pisarz, ani członek czegokolwiek, ani metafizyk czy eseista, że jestem ja, wolny, swobodny, żyjący... Ach, tak, odrzekli, jesteś więc egzystencjalistą.” Witold Gombrowicz, „Dziennik 1953-1956”

 

Stara fotografia. Słodki dzieciak w dziwacznej sukience i pasiastych rajstopkach. W dziewczyńskich ciuchach, a jednak chłopczyk. Stoi dzielnie na jakimś krześle. Jest sam, ale jest widoczny i wie o tym. Ta dwoistość, niedookreśloność, samotność i egotyzm przetrwały w nim do końca. Podobnie jak charakterystyczny, widoczny już na tym zdjęciu grymas ust. To niewinne, zda się, pacholę za kilka lat zacznie mieszać w polskiej i europejskiej literaturze, stworzy swój własny styl, który wielu będzie próbowało – próbuje nadal – naśladować. Pozostanie „zdumiewającym siebie sobą” od Małoszyc, w których się urodził po Vence, gdzie spędził ostatnie lata swojego życia.

 


Zdjęcie „Witold Gombrowicz w dzieciństwie, fot. archiwum artysty / Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli”

 

„Wydobywanie siebie z chaosu”

W 120. rocznicę urodzin przypomnijmy sobie najważniejsze fakty o pisarzu, którego dzieło Czesław Miłosz nazwał „pomnikiem prozy polskiej”. Marian Witold Gombrowicz urodził się 4 sierpnia 1904 r. w Małoszycach pod Ostrowcem Świętokrzyskim, w zamożnej rodzinie ziemiańskiej. W 1911 r. Gombrowiczowie przenoszą się do Warszawy. Tam odbywa się cały proces edukacji Witolda zakończony dyplomem magistra prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach Gombrowicz rozpoczyna aplikację sędziowską, lecz porzuca karierę prawniczą dla pióra już w roku 1933, po debiucie tomem groteskowych opowiadań „Pamiętnik z okresu dojrzewania”. Rozgłos w kręgu kulturalnych elit przynosi mu jego pierwsza powieść „Ferdydurke” (1937). Pojawiają się w niej ważne wątki kontynuowane przez autora także w późniejszych utworach – rozważania na temat opresyjności społeczeństwa i kultury – zwłaszcza polskiej, szlacheckiej, katolickiej i zaściankowej.  Stąd pochodzi słynne zdanie „Słowacki wielkim poetą był” związane z procesem „upupiania”, gdy „belfer” próbuje sprowadzić ucznia do postaci zdziecinniałej, bezwolnej i w ten sposób nad nim zapanować. Równie ważny jest motyw „łydki” będącej metaforą wybijania się na nowoczesność, pokonywania tabu, a także symbolem erotyczności. Największą karierę zrobiła jednak Gombrowiczowska „gęba” oznaczająca sztuczność i maski, które przybieramy, by sprostać oczekiwaniom społecznym. Gombrowicz stawia w „Ferdydurke” ważne pytanie, które będzie niestrudzenie ponawiał w całej twórczości: czy autentyczność człowieka jest możliwa, czy wolno nam być sobą i co to oznacza? Pierwszy tekst dramatyczny „Iwona księżniczka Burgunda” (1938) przechodzi bez echa.

 

W sierpniu 1939 r. Gombrowicz jako dziennikarz płynie „Chrobrym” do Argentyny. Na wieść o wybuchu wojny postawia ją przeczekać w Buenos Aires. Pozostaje tam aż do 1963 r. doświadczając licznych zdrowotnych kryzysów i życia na skraju ubóstwa. Przetrwa tylko dzięki zatrudnieniu w Banco Polacco, argentyńskiej filii Banku Pekao. Jego literatura dopiero toruje sobie drogę w świecie. W komunistycznej Polsce jest mocno podejrzana, a momentami nawet zakazana. Przełomowe okazują się kontakty pisarza z Jerzym Giedroyciem, dzięki którym Gombrowicz pisywał i wydawał w „Paryskiej Kulturze” („Trans-Atlantyk”, „Ślub”).  Od 1953 r. na jej łamach publikował kolejne tomy „Dzienników”, których tematyka oscylowała od drobiazgów życia codziennego po wielkie dylematy i polemiki filozoficzne. Wielu znawców uważa je za najwybitniejsze dzieło pisarza. W latach 60., po publikacji „Pornografii”, jego dzieła zyskują coraz szerszą popularność. Po rocznym stypendium w Berlinie (1963) Gombrowicz przenosi się do Francji, gdzie wiąże się z młodą romanistką Ritą Labrosse. Ożeni się z nią niedługo przed swoją śmiercią. Ostatnim domem Gombrowicza staje się willa Alexandrine w Vence koło Nicei. Pisarz wydaje w tym okresie „Kosmos” (1965) i dramat „Operetka” (1965). Tłumaczony na kilkanaście języków, sławny już wtedy na całym świecie, ale nie w Polsce, zostaje trzykrotnie nominowany do Nagrody Nobla. Najpierw przegrywa jednym głosem z Japończykiem Yasunarim Kawabatą, zaś z ostatniego głosowania eliminuje go własna śmierć. Umiera 24 lipca 1969 r. na astmę, która prześladowała go przez całe życie. Pod polskie strzechy trafia dopiero w latach 70.

Co składa się na fenomen recepcji pisarstwa psychotyka, niedowiarka, emanującego cynizmem a nawet arogancją egocentryka, który za wszelką cenę i przez całe życie próbował uniknąć jakiejkolwiek, również seksualnej identyfikacji? Sam stwierdził, że „pisarz musi udawać pisarza, aby w końcu zostać pisarzem” (W.G., „Dzienniki”). Co więc sprawia, że nabierają się na to jego „udawanie” wciąż nowe pokolenia czytelników? 

„Żywiołem naszym jest wieczysta niedojrzałość”


Przyjąwszy, że się urodziłem (co nie jest pewne), urodziłem się, aby zdemaskować waszą grę. Książki moje nie mają wam powiedzieć: bądź, kim jesteś, ale – udajesz, że jesteś kim jesteś” – tak w „Dzienniku” sam Witold Gombrowicz określa sens i cel swojego pisarstwa. W tej demaskatorskiej misji bohaterem będącym osią zagmatwanej akcji – nie akcji, katalizatorem interakcji pomiędzy postaciami jest zawsze jakieś „ja”. Czy to autor tak ostentacyjnie nam się przedstawia? Bohater przemawia w pierwszej osobie poddając analizie nie tylko świat wokół i innych ludzi, ale przede wszystkim siebie. W tej wiwisekcji bywa bezlitosny w poczuciu swej nieprzekraczalnej odmienności, rozdarty pomiędzy nieprzeciętną inteligencją, a nie w pełni dojrzałą osobowością. Nie dla niego forsowne bycie takim, jak wszyscy.


Nie przyrósł jeszcze do żadnej gęby, która byłaby oczekiwana i akceptowana przez społeczeństwo. W świecie bez kierunku i bez celu, dryfuje przepojony dojmującym lękiem, „że nic się nie stanie, nic się nie odmieni, nic nigdy nie nastąpi i cokolwiek by się przedsięwzięło, nie pocznie się nic i nic” (W.G., „Ferdydurke”). Obserwuje, a nawet pielęgnuje w sobie nieustanną walkę części dojrzałych z chłopięcymi, które w tym procesie kpią z siebie bezlitośnie. Ciało w stanie permanentnego buntu i autodestrukcji jest poletkiem doświadczalnym jego człowieczeństwa. Poprzez ból tych procesów zaczyna naprawdę poznawać innych i samego siebie zyskując kartezjańską pewność własnego istnienia. Z inercji i rozczłonkowania bierze się też potężna twórcza moc – swoiste „przedgębne” doświadczenie pozwalające zachować dystans wobec wszystkiego, co chce mu narzucić społeczeństwo. Tak – w świecie, który „jest absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości” – Gombrowiczowskie „Ja” próbuje się odnaleźć i utożsamić poprzez grę i bunt. „Choćby mnie siły zewnętrzne ugniatały, jak figurkę z wosku, pozostanę sobą, póki będę nad tym cierpiał, przeciw temu protestował. W proteście przeciw zniekształceniu zawiera się nasz kształt autentyczny” (W.G., „Dziennik”).

„Przestańcie utożsamiać się z tym, co was określa”

Jeśli czytelnik, otwierając któreś z dzieł Gombrowicza, ma nadzieję na odnalezienie tam jakiejś przekonującej, pozytywnej recepty na życie, poniesie sromotną klęskę. Autor wykorzystuje przeciwko niemu naiwną wiarę w edukacyjną rolę literatury wciągając go w grę, w której prawdą i siłą jest nieustanne psucie szyków sobie i innym. Na koniec zawsze okazuje się, że zamiast eleganckiego rozwiązania i zgrabnej pointy czeka nas wolta w postaci powrotu do punktu wyjścia. Zostajemy wciągnięci w hermeneutyczne koło, które nieustająco mieli na proch nasze odziedziczone wyobrażenia, ośmiesza pewniki, nicuje świętości. Jest to pisarstwo unikające jak ognia „dylematów teoretycznie ustalonych” – takich jak Bóg, Honor, Ojczyzna… Sam autor w „Dzienniku” wyznaje, że Bóg nie był mu nigdy potrzebny, był bowiem samowystarczalny. Poddaje ostrej krytyce „polski światek dziecinny, wtórny, uładzony, pobożny” widząc przyczynę polskiej nieuchronności w historii i impotencji w kulturze w naszym pielęgnowanym przez romantyków przekonaniu, że „Bóg nas prowadzi za rączkę”. Obrazoburczo dla jednych, lecz zadziwiająco aktualnie dla innych mogą brzmieć słowa: „Państwo polskie nie było ani wielkie, ani małe: wystarczająco duże, aby czuć się powołanym do historycznej misji, a zbyt małe, aby ją udźwignąć. To zrodziło atmosferę nierzeczywistości, partactwa, groteski, która zaczadziła dwudziestolecie” (W.G., „Dziennik”). 

 
„Narusza i strąca”

Narusza i strąca, demaskuje wszelakie upupienia, odsłania łydki, wciąga w grę gąb. „Leci” szlachecką gawędą albo somnambuliczną psychoanalizą. Rarytas Gombrowicza: język. Osobliwy styl pisarza eksploatuje język nie tylko, a nawet nie przede wszystkim jako formę komunikacji. Słowo – często zdeformowane, drażniące, odmieniane przez nieistniejące przypadki – podkreśla groteskowość świata i niepewność postaci, pełniąc jednocześnie funkcję performatywną. Stwarza nowe jakości, ustala relacje między postaciami, zmienia porządek rzeczy… Staje się tym samym ważniejsze niż psychologia postaci, związki przyczynowo skutkowe czy chronologia wydarzeń. Stawia autora obok Joyce’a i Kafki – odnowicieli formy powieściowej. Rodzi fenomen „mówienia Gombrowiczem”, któremu ulegają wciąż i wciąż zarówno pisarze, jak też my, czytelnicy.

„Moja forma to moja samotność”

 


Zdjęcie „Witold Gombrowicz w Willi Alexandrine, Vence 1967, fot. Bohdan Paczowski / Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli”

 

Na fotografii Bohdana Paczowskiego wykonanej w willi Alexandrine, w której Gombrowicz spędził ostatnie lata życia, widzimy pisarza z profilu i jego odbicie w lustrze. Ujęcie to jawi się jak metafora poszukiwań twórczych Gombrowicza. W jego filozofii przecież „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna” (W.G., „Ferdydurke”). Tak zyskuje formę, która go tworzy i określa w społeczeństwie. Wyobrażenia i oczekiwania innych nas konstytuują. Obojętne, czy się temu poddajemy, czy z tym walczymy. Profil i odbicie – zupełnie od siebie odmienne – przedstawiają przecież tego samego człowieka. Pogmatwanego, samotnego geniusza grającego ze śmiercią w nieustannym napięciu pomiędzy ekshibicjonizmem a konspiracją. Jednak jest to portret artysty. A „być artystą to przecież oznacza być śmiertelnie zakochanym, nieuleczalnie, namiętnie, ale także dziko i bez ślubu…” (W.G., „Dziennik”) 

 

Autorka: Małgorzata Broda

Zdjęcie główne – Witold Gombrowicz na balkonie Willi Alexandrine, zima 1965, fot. Bohdan Paczowski / Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura



Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Artykuł powstał w ramach projektu

  

 

Prawa własności intelektualnej? Ja to rozumiem!
Społeczna kampania edukacyjna Legalna Kultura

Projekt zrealizowany przez Fundację Legalna Kultura we współpracy i przy wsparciu finansowym European Union Intellectual Property Office

 



Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!