Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Filip Bajon. W poszukiwaniu nieopisanego czasu
14.09.18
– To jest fragment Polski dotąd w filmie nieopisany. Historia fragmentu polskiej ziemi, na której osiedlili się Kaszubi, ale jest to również historia Europy. Pokazuję co się zdarzyło na niewielkim obszarze, w Europie, gdy nie istniała żadna ochrona wspólnego europejskiego interesu. Wątki w moim filmie zaplatają się ze sobą jak warkocz. Wynika z nich, że nawet największe zawikłanie miłosne jest lepsze od zawikłania polityczno-historycznego. A największy nawet grzech w miłości jest niczym wobec grzechu Historii – z Filipem Bajonem, reżyserem i pisarzem, twórcą filmu "Kamerdyner" rozmawia Marzena Mróz. Film zdobył 2 statuetki Polskich Nagród Filmowych Orły w kategoriach Najlepsze Kostiumy oraz Najlepsza Scenografia.
Od 21 września zobaczymy w kinach Twój najnowszy film "Kamerdyner". Wracasz do kina historycznego, epickiego obrazu ze światowym rozmachem.
Ja bym wprowadził małe rozróżnienie między filmem historycznym, a epickim. Bo film epicki to jest forma i najczęściej filmami epickimi są filmy historyczne, ale również można zrobić epicki film współczesny. To zależy od rozmachu reżyserskiego, a nawet, technicznie rzecz ujmując - od odpowiedniego doboru obiektywów. "Kamerdyner" to film historyczny, o czym świadczą daty. Jego akcja rozgrywa się od 1900 do 1945 roku, czyli jest to ten okres, którego nikt z nas już nie pamięta. Czas, który ja dość lubię i w którym umieszczałem wielokrotnie akcję moich filmów.
Filmy historyczne pozwalają mi na większą swobodę w traktowaniu materii filmowej, ale odnoszę się w nich również do współczesności. Jeżeli, tak jak w "Kamerdynerze", oglądamy historię pewnego obszaru, który był i Prusami Wschodnimi, i Polską, potem należał do Niemiec Trzeciej Rzeszy, a następnie był fragmentem Związku Radzieckiego, to widzimy, jak przysłowiowe wichry historii przeorały tę ziemię.
Jaką historię opowiadasz w "Kamerdynerze"?
Opowiadam kilka historii, bo na to pozwala epika, która zawsze charakteryzuje się trochę bardziej rozluźnioną dramaturgią. Jedną z nich jest historia wzajemnych relacji pruskiego hrabiego i naturalnego, ludowego przywódcy Kaszubów, zwanego ich królem, którego zagrał Janusz Gajos. Drugi wątek, to bardzo skomplikowana historia miłosna, trwająca 45 lat. Ma ona swoje upadki i zadziwiające wzloty. Kolejny plot to rozwój orientacji polityczno-narodowościowej Kaszubów, który również ulega wpływom historii, na którą to żaden z bohaterów nie ma wpływu, nikt nią nie dyryguje, nikt się jej nie spodziewa, ona spada jak grom z jasnego nieba i jedyne co można zrobić, to się jej podporządkować.
I ta historia jest tragiczna...
Jest jak Los. Niczym przeznaczenie przechodzi przez te ziemie. Są cztery lemiesze pługu, którym oramy tę historię. Raz wychodzi na pierwszy plan miłość Marity - pruskiej hrabianki i Mateusza - młodego Kaszuba. Innym razem relacje junkiersko-kaszubskie. Przez ziemie, na których rozgrywa się akcja filmu, przetaczają się też wojny. Pierwsza wojna światowa, w tle mówi się o rewolucji robotniczej, o Powstaniu Wielkopolskim. Potem mamy rodzący się faszyzm, drugą wojnę światową, Trzecią Rzeszę i w końcu zwycięstwo Armii Czerwonej, która dopełnia proces wyrównania tego walca historii.
Czy można powiedzieć, że to jest historia Polski?
To jest fragment Polski dotąd w filmie nieopisany. To historia fragmentu polskiej ziemi, na której osiedlili się Kaszubi, ale jest to również historia Europy. I w tym kontekście trzeba zrozumieć pojęcie "małej ojczyzny" i "wspólnej Europy". Pokazuję, co się zdarzyło na niewielkim obszarze w Europie, gdy nie istniała żadna ochrona wspólnego europejskiego interesu. Wątki w moim filmie zaplatają się ze sobą jak warkocz. Są na siebie nawinięte. Wynika z nich, że nawet największe zawikłanie miłosne jest lepsze od zawikłania polityczno-historycznego. A największy nawet grzech w miłości jest niczym wobec grzechu Historii.
Marianna Zydek i Sebastian Fabijański w filmie "Kamerdyner", fot. Marcin Makowski
Jak zwykle u Ciebie, zagrali fantastyczni aktorzy.
Scenariusz filmu jest oparty na faktach, a więc każda grana w filmie postać miała swój odpowiednik w rzeczywistości, choć nie są to kopie. Janusz Gajos zagrał króla Kaszubów, Bazylego Miotkę, postać wzorowaną na Antonim Abrahamie. Adam Woronowicz - hrabiego Kraussa, Daniel Olbrychski - hrabiego von Trettowa, Ania Radwan - hrabinę von Krauss - która w politykę się nie angażuje, ale okazuje się, że wie najwięcej ze wszystkich.
Zobaczymy też parę fantastycznie grających młodych aktorów.
Aktorów, których już "wypróbowałem" w "Paniach Dulskich", czyli Marianna Zydek i Sebastian Fabijański. Mieli bardzo trudne zadanie, ponieważ film powstawał trzy lata z przerwami, a oni musieli za każdym razem od nowa budować swoje postaci, utrzymując je w ryzach, panując nad ich rozwojem. Spisali się doskonale.
Kto gra w "Kamerdynerze" główną rolę?
Za główną rolę można uznać kreację Anny Radwan, która jest na ekranie od pierwszych scen w filmie, aż po ostatnią. Ale również postaci, które stworzyli Gajos, Woronowicz, Fabijański i Zydek są pierwszoplanowe. Moim zdaniem Czas, Przypadek, Los w filmie epickim są elementami popisowymi. W zależności od tego, w jaki sposób opowiesz o nich i jaki kontekst nałożysz, taki będzie to film. To kategorie w tego typu filmie transcendentne i filozoficzne. Czas jest niewidzialnym bohaterem, a ja zawsze mówię, że reżyser powinien reżyserować to, czego nie widać. W związku z tym w filmie epickim reżyseruje się Czas, którego fizycznie na ekranie nie ma.
"Kamerdyner" to bardzo plastyczny, malarski film. Jak powiedział o nim jeden z krytyków - opowiada obrazem o sprawach duszy.
To bardzo ładne określenie, bardzo mi odpowiada i myślę, że jest adekwatne do tego filmu. Ja "Kamerdynera" reżyserowałem szeroko, więc spodziewam się, że będzie podlegał różnym interpretacjom. Chciałem pokazać w nim tragizm, niemożliwość zmierzeania się z Losem, zapanowaniem nad nim. Moi bohaterowie nie są panami swojego życia.
Film kończy się ujęciem pokazującym framugę drzwi, na której symbolicznie umieszczona jest cała historia rodziny. Czas, jaki nas dzieli od poszczególnych inskrypcji, których dokonywano w każdych rodzinach mierząc wzrost dorastających dzieci, daje nam z jednej strony epicką perspektywę, a z drugiej - ludzką miarę. I ta ludzka miara w filmie jest tak samo ważna, jak epicka perspektywa. Musimy też pamiętać, a w każdym razie ja tak uważam, że epika sama w sobie, podszyta jest ironią. Jak każde ludzkie życie.
Miałeś swój pomysł na kręcenie "Kamerdynera".
Robiłem ten film, razem z operatorem Łukaszem Guttem, bardzo szeroko, co oznacza, że jest w nim niedużo zbliżeń. Uważam, że w dzisiejszym kinie zbliżeń jest za dużo i one niewiele dają. Natomiast szeroki plan, gdy widać bohatera w pełnym krajobrazie, na tle pałacu, w przestrzeni - taki obraz ma swoją siłę. Wiele scen robiliśmy na zasadzie jednego ujęcia. Tak jak westerny, które były opowiadane w planach pełnych i wszyscy je świetnie pamiętamy.
W tym filmie było kilka bardzo trudnych scen.
Choćby ta, w której po raz pierwszy na ekranie mówimy o mordzie w Piaśnicy - pierwszym ludobójstwie w czasie drugiej wojny światowej, do którego doszło w lasach pod Wejherowem, od października 1939 do marca 1940 roku. Zostało tam zamordowanych kilkanaście tysięcy Kaszubów i trzy tysiące Niemców przywiezionych nad rzekę Piaśnicę ze szpitali psychiatrycznych. To była bardzo duża scena i trudna. Wymagała pomysłu i napisania osobnego scenariusza. Trzeba było zdecydować - jak pokazać egzekucję, która trwa pół roku. Czyimi oczami pokazać? Poza tym, przecież nie jest to pierwsza masowa zbrodnia pokazana w filmie polskim. Chcieliśmy stworzyć atmosferę miejsca, z którego nie ma ucieczki. Ci ludzie zginęli w mrocznym, zimnym lesie. Kręciliśmy te sceny w pobliżu autentycznego miejsca zbrodni, w Wejherowskich lasach. Była jesień, padał deszcz, podniosła się mgła.
Kolejna bardzo trudna scena batalistyczna rozgrywa się w okopach pierwszej wojny światowej. Temperatura spadła wtedy na północy Polski do - 20 C i dosłownie zamarzaliśmy na planie. Dość powiedzieć, że nie zagrały w tej scenie szczury, które miały po okopach biegać, bo było dla nich za zimno... Najcieplejsza kurtka narciarska, w której jeżdżę w Alpach na nartach, przy bardzo niskich temperaturach w okopach okazała się nieprzydatna.
Gdzie powstawał film?
Kręciliśmy na Warmii i to Warmia - pięknie pofałdowana, z gotyckimi kościołami i malowniczymi jeziorami - zagrała w tym filmie Kaszuby, region dziś bardzo zmieniony i współcześnie zabudowany. Zdjęcia powstawały również w Gdańsku, w Sopocie, we Wrzeszczu, w Dębkach, w Reszlu. Nasze Kaszuby znaleźliśmy w dworze w Galinach na Warmi, oraz w Łężanach, w pałacu wice-admirała floty Wilhelma II. Było tam wszystko, czego nam było trzeba - bruk pruski, padok z torem przeszkód, fantastyczna stadnina koni i droga obsadzona drzewami - archetyp Prus, na którym mi szczególnie zależało. Wąska, prosta, piaszczysta droga, którą się wyjeżdżało i którą się do domu wracało.
Aktorzy grający Kaszubów mówią w filmie w języku kaszubskim. Czy Tobie też ten język nie jest obcy?
Rozumiem niektóre kaszubskie słowa, bo gdy byłem dzieckiem, spędzałem wakacje w Jastarni, w gościnnym domu przyjaciół ojca - Kaszubów, rodziny Kustuszów. Osłuchałem się wtedy z tym językiem, a teraz przypomniałem go sobie. Przez lata to była wielka tajemnica, że w Polsce jest grupa eyniczna, która mówi w trudnym, niezrozumiałym dla nikogo języku. A Kaszubi, w czasie komunizmu, to nie był naród specjalnie rozpieszczany. Uchodzili za podejrzany element, w najlepszym razie - za Niemców. Ja mam do Kaszubów ogromny sentyment. Uważam ich za polskich Inków - naród z tajemnicą.
Janusz Gajos mówi w filmie pięknie po kaszubsku i zdradzę, że miał specjalnego nauczyciela, z którym ćwiczył każde zdanie. To Janusz przekonał mnie, że kwestie Kaszubów powinny być wypowiadane w ich oryginalnym języku. Zdecydowaliśmy o tym podczas wspólnych wakacji, siedząc na rozgrzanej słońcem plaży.
Zawsze tworząc film, sięgasz do literatury. Czy tak było i tym razem?
Oczywiście, zgromadziłem całą półkę książek. Po raz kolejny przeczytałem pamiętniki hrabiny Lenzdorf, wspomnienia Otto von Bismarca, eseje Stanisława Stommy i opracowane losy Kaszubów z czasów drugiej wojny światowej. Film powinien opierać się na wiarygodnych szczegółach, takich, których sami byśmy nie wymyślili. To właśnie z książek dowiedziałem się, że hrabiowie i grafowie zamieszkujący ubogie Prusy Wschodnie jadali na obiad zgniłe kartofle, bo te dobre i zdrowe trzeba było zostawić na zasiew. Albo inny szczegół - tylko ojciec pił w domu czerwone wino do obiadu, dla innych członków rodziny już go nie starczało. Tak bywało biednie.
Janusz Gajos w filmie "Kamerdyner", fot. Rafał Pijański
Wracasz do kina z sagą historyczną, jaką jest "Kamerdyner", jako twórca "Magnata" i "Przedwiośnia". Co się zmieniło na planie filmowych od czasu realizacji Twoich poprzednich dużych produkcji?
"Magnata" kręciłem przez cały rok. I ten film nie mógł być zrobiony szybciej, bo polska kinematografia nie była wtedy gotowa na tak duże przedsięwzięcie. Dziś zmieniło się wszystko - również sprzęt, tempo pracy ekipy. Zmienił się też warsztat, ludzie są świetnie zorganizowani, wszystko odbywa się punktualnie, nie ma chaosu, jest akcja. Te trzy wymienione moje filmy wprawdzie rozgrywają się w różnych miejscach, ale wszystkie opowiadają o trwającej przez wiele lat historii na terenie Polski. Wszystkie te opowieści dotyczą relacji człowiek-historia, człowiek-naród, człowiek-państwo. To nie są proste konflikty psychologiczne w małżeństwie, ale duże szerokie zagadnienia do rozwiązania, jak choćby wybory etyczne. We wszystkich tych filmach opowiadam historię rozgrywającą się na styku epok, lub w chwilach ich rozpadu, kiedy jak wiadomo tworzą się najciekawsze figury stylistyki dramaturgicznej.
Bo nie ma nic lepszego niż petarda, która nagle wpada i rozbija strukturę...
... i z tego powstają najciekawsze choćby przypadki losu.
Co Cię w tej historii kaszubskiej najbardziej urzekło, że postanowiłeś poświęcić kilka ostatnich lat temu tematowi?
Najkrócej mówiąc - spodobała mi się skala wyzwania. Ale również fakt, że moja rodzina pochodzi z zaboru pruskiego i ja o Prusach Wschodnich bardzo dużo wiem. Napisałem nawet kiedyś scenariusz o losach hrabiny Denhoff. Znałem też historię Kaszubów. Wszedłem więc na teren sobie znany. To są moje szlaki.
Jak "Kamerdyner" będzie odebrany na świecie?
Bardzo wierzę w ten film, ponieważ opowiada uniwersalną, widowiskową historię z ekstremalnymi sytuacjami fabularnymi. Mam nadzieję, że to się widzom i w Polsce, i na świecie spodoba.
Przygotowujesz już kolejny filmowy obraz. Zdradzisz choć kilka szczegółów?
Mój kolejny film również będzie się rozgrywał w tej samej co "Kamerdyner" epoce. Rok 1914, Ukraina, stepy chersońskie, polski dworek, pierwsza wojna światowa daleko w tle, a tu - tygiel namiętności męsko-damskich i męsko-męskich. Brzmi ciekawie?
Bardzo! Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Marzena Mróz
Zdjęcie główne i slider: Katarzyna Rainka
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego