Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Rewolucja radości

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Rewolucja radości

Rewolucja radości

09.05.14

Marię Sadowską zaliczyć można do najbardziej zapracowanych artystów w Polsce. Nie tylko non stop koncertuje i szuka pomysłów na nowe utwory, ale równolegle obok muzycznej kariery wytycza własną filmową ścieżkę. W ubiegłym roku na ekranach kin pojawił się jej pełnometrażowy debiut „Dzień kobiet”, a wraz z nim inspirowana filmem, mocno refleksyjna feministyczna płyta. Teraz, mimo zawodowych zobowiązań związanych z jurorowaniem w telewizyjnym The Voice of Poland, znalazła czas, by wejść do studia i nagrać krążek „Jazz na ulicach”. Jak sama mówi, muzyka ją napędza.

Tytuł twojej najnowszej płyty "Jazz na ulicach" brzmi, jakbyś zachęcała do jakieś rewolucji. Zachęcasz? A jeżeli tak, to do jakiej?


Ja zawsze zachęcam do rewolucji, albo się martwię, że jej nie ma. Jak na poprzedniej płycie. Tym razem zachęcam do rewolucji radości. Żeby sobie przypomnieć, jak to jest cieszyć się dla samego cieszenia. Przede wszystkim jednak chciałam przypomnieć wszystkim, że jazz był kiedyś muzyką ulicy, muzyką należącą do ludzi. W tej chwili mam wrażenie, że został zepchnięty do katakumb albo do poważnych sal filharmoniczno-teatralnych. Kocham taką energię jazzową, która ma w sobie prawdziwą wolność. I choć moja płyta nie jest płytą stricte jazzową, ja jedynie czerpię z tej tradycji, to jednak przypominam, że jazz był początkiem muzyki rozrywkowej. Moi rodzice i ich rówieśnicy w latach 50. i 60. szaleli w klubach do muzyki swingowej i jej pochodnych. Zapomnieliśmy trochę o tym, że to jazz, a nie rock lat 80., był pierwszą muzyką, która walczyła o wolność. Mojego ojca wywalili z politechniki za granie jazzu.

Polski jazz ma dziś chyba mocniejszą pozycję zagranicą niż w kraju. Spójrzmy choćby na sukcesy Leszka Możdżera, Marcin Wasilewski Trio czy Pink Freud.

Właśnie chciałam powiedzieć o Pink Freud. To mój ulubiony sposób grania - energetyczny, nowoczesny, niezamykający się w typowym graniu jazzu. Ale wielu naszych polskich muzyków, jak Tomasza Stańko, Ulę Dudziak czy Michała Urbaniaka doceniliśmy dopiero, jak oni stąd wyjechali i zrobili międzynarodową karierę. Dziś też świetnie się dzieje w Polsce pod względem artystycznym - pojawia sie wiele młodych znakomitych zespołów, wychodzą bardzo dobre płyty.

Ale takiej muzyki cały czas nie chcą grać polskie stacje radiowe.

Zupełnie nie. Jesteśmy odwróceni tyłem. To jest bardzo smutne. Tym bardziej, że mamy piękne tradycje jazzowe i powinniśmy je kultywować.

No właśnie, czy Ty spotkałaś się z takim oporem: Jazz? My tego nie zagramy.

Płyta jest ciepło przyjmowana, nawet w dość konserwatywnych środowiskach, ale radia ogólnopolskie nie chcą za bardzo grać z niej utworów. Śmieję się, że całe życie tak miałam, więc jestem przyzwyczajona. Widzę jednak po ludziach, którzy przychodzą na moje koncerty, że to działa. Staram się zaszczepić im moją pozytywną energię.


Jazz ma chyba tylko dwa takie silne ośrodki europejskie - Polskę i Skandynawię.

Zgadzam się z Tobą. Ale Skandynawowie bardziej o to dbają. Tam, jak się przyjeżdża na festyn np. Dni Miasta, to występuje na nim kilka zespołów jazzowych: szkolny big-band, jakaś młoda lokalna grupa, a obok nich emeryci grający tradycyjny jazz. A u nas wiadomo, co jest grane na Dniach Miasta...

Takie programy, jak Voice of Poland, w którym jesteś jurorką - czy one przerzucają jakiś pomost między ambitniejszą muzyką a publicznością?

Ci którzy oglądają program to widzą, że każdy z nas trenerów stara się przemycić jakąś swoją działkę muzyczną. Mi również udaje się przemycić sporo jazzowych rzeczy. Myślimy w sposób otwarty muzycznie. W programie jest bardzo wysoki poziom wykonawczy, gorzej jest z tym poszukiwaniem własnej tożsamości ponieważ uczestnicy nie śpiewają swoich utworów. Jednak pomimo, że oni śpiewają covery, to mogą to robić na swój własny sposób. I staram się coś takiego zaszczepić. Wydaje mi się, że w tym przypadku Telewizja Polska spełnia jakąś misję w czasach, gdy na poziomie szkolnym praktycznie nie ma edukacji muzycznej, ogniska muzyczne działają słabo, to taki program bardzo mobilizuje ludzi, by zacząć zajmować się muzyką. Mam wrażenie, że zbierzemy plony tego za kilka lat.

Dziś m.in. dzięki internetowi mamy do czynienia z procesem demokratyzacji kultury. Ty wraz ze swoim wydawcą postanowiłaś udostępnić swój album w postaci cyfrowej jeszcze przed jego fizyczną premierą.

Jestem człowiekiem, który jeśli chodzi o kulturę, żyje dziś wyłącznie w internecie. Uważam, że to świetne, że są takie portale jak deezer czy spotify, choć póki co my artyści nie wychodzimy na tym finansowo zbyt dobrze. Mi jednak zależy na odbiorcach i na tym, by moja muzyka była jak najszerzej dostępna. Czytasz recenzję płyty i w tym samym momencie możesz ją mieć i posłuchać. To jest świetne. Mam nadzieję, że ktoś to doceni i później kupi album, który jest pięknie wydany i jest ładnym przedmiotem. Ale przede wszystkim chodzi o muzykę. Deezer i Spotify przestawiły sposób myślenia, przez wiele lat płyty, które chciałam kupić były zupełnie niedostępne, stąd m.in. wzięło się piractwo. Mam wrażenie, że firmy fonograficzne totalnie zaspały. Gdybyśmy 10 lat temu mieli w Polsce iTunesa i serwisy płatne, ludzie nie przyzwyczailiby się do piractwa.


A nie przeraża Cię ten ogrom wyboru?

Trochę tak. Ten dostęp odziera nas z takiego "święta słuchania". Kiedyś kupowało się płytę i potem słuchało się jej tygodniami. Dziś zostaliśmy przyzwyczajeni do tego, że muzyka jest tłem i przyznam, że wolałabym, by było trochę więcej ciszy. Byśmy potrafili doceniać te momenty, gdy już muzyki słuchamy.

Wydaje mi się, że ta cyfrowa rewolucja nakłada na wydawcę obowiązek większej dbałości o fizyczną stronę albumu.

Oczywiście. Dziś płyta jest luksusem. Ja kładę na to duży nacisk. Od lat pracuję z bardzo zdolnym grafikiem – Mariuszem Mrotkiem, który zrobił wszystkie moje okładki od czasów „Tribute To Komeda”.
Powiedziałam mu: tym razem maluj to, co słyszysz. Zdecydowaliśmy się na projekt bardziej artystyczny, kosztem informacyjności. To jest takie małe dzieło sztuki.

Jako artystce muzycznej udaje Ci się zachować dużą autonomię. Jako reżyserka filmu nie masz takiego komfortu przy współpracy z dystrybutorem.

Jako artystka muzyczna zawsze byłam bardzo niezależna, mimo że wydawałam płyty w dużej wytwórni, do której zresztą teraz powróciłam. Przy filmie są to jednak dużo większe pieniądze i odpowiedzialność. W związku z tym każdy chce swoje trzy grosze dołożyć i zrobić to ze swojego punktu widzenia. Wiadomo, że dystrybutor ma bardziej komercyjne podejście niż artysta. Ale jestem od wielu lat w showbiznesie i wydaje mi się, że wiem, kiedy należy odpuścić, a kiedy nie można.

Mając 11 płyt w dorobku występujesz chyba też z innej pozycji, niż jako autorka jednego filmu?

W muzyce jestem dinozaurem (śmiech), natomiast w filmie cały czas jestem debiutantką. Wiem, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. Film cały czas zajmuje mi wiele czasu. „Dzień kobiet” montowałam na wiele sposobów, by znaleźć tę właściwą drogę. W muzyce już tak nie mam. Tę płytę od momentu zamknięcia materiału nagrałam w dwa miesiące. Mogę zaufać swojej intuicji skacząc na głęboką wodę i ryzykując. W filmie jeszcze nie czuję tej swobody.


Wracając do dystrybucji cyfrowej. Piractwo dotyka Ciebie dziś bardziej jako muzyka czy filmowca?

Zdecydowanie jako muzyka. Nie jestem producentem swojego filmu i nie mam zbyt dużego wpływu na formę jego sprzedaży. Natomiast z muzyką jest nieco inaczej, a każda ściągnięta płyta z Internetu uderza we mnie bezpośrednio. Natomiast cały czas uważam, że sprawa filmu jest w Polsce całkowicie położona. Jako młoda matka, która nie może w każdej chwili pójść do kina, chciałabym móc obejrzeć wszystkie nowości w domu legalnie, w tym czasie, gdy mają one premierę. Nie uważam, że to zagraża kinematografii. Kto ma ochotę pójść do kina, to i tak pójdzie. Marzy mi się taki portal kinowy jak spotify, ale który miałby też polską kinematografię, i bardzo chętnie za to zapłacę.

To, co po "Jazzie na ulicę" trzeba wyprowadzić film na ulicę?

Mam nadzieję, że ktoś to zrobi, ale cały czas mam wrażenie, że jesteśmy tyłem do technologii.

Rozmawiał: Rafał Pawłowski
Fot. Michał Pańszczyk/Sony Music

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!