Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Gram o szczęście
20.03.14
Bisquit, to ich wspólny pomysł. Joanna Chacińska i Tomasz Serek Krawczyk są jak Bonnie i Clyde. To, co ich połączyło, to uwielbienie dla polskiej muzyki lat 70. Asia wykształcona wokalistka jazzowa, rocznik Agi Zaryan. Urzeka ją styl Elżbiety Dmoch i muzyka środka z oryginalnym sznytem 2+1. Serek zafascynowany Breakout, spełnił swoje marzenie i zagrał na ostatniej płycie Miry Kubasińskiej. Swoim trzecim albumem „Lilly” składają hołd wszystkim tym, dla których wciąż powinno być miejsce na rynku muzycznym.
Wasz najnowszy album „Lilly” zaczęłaś tę bardzo refleksyjną interpretacją utworu „Mały wielki człowiek” 2+1, w ogóle teksty na tym krążku są grubszego kalibru niż na dwóch poprzednich. Zmieniły Ci się też poglądy na relacje damsko męskie. Czy Ty się...
Starzejesz? (śmiech)
Nikt z nas nie młodnieje. Czy Ty się czujesz zagubiona w dzisiejszym świecie?
Coraz mniej. Im jestem starsza tym lepiej czuję się ze sobą więc i mniej zagubiona. Oczywiście załamują mnie prozaiczne sprawy i wtedy wydaje mi się, że nie dam rady iść dalej, otworzyć kolejnych drzwi. A potem przychodzi otrzeźwienie, jak to?! Przecież wszystko co robię, to jest to co kocham. Mam dobrą sytuację rodzinną. Dużo szczęścia w życiu. I prywatnie i zawodowo. Nie mam powodu żeby czuć się zagubioną. Nie rozumiem oczywiście świata. Nie rozumiem czasami tego jak ludzie są wobec siebie zawistni, jak często się ranią, wydaje mi się, że wszystko można załatwić rozmową i wtedy to zagubienie w ogóle znika, czujemy się pewnie.
„Mały wielki człowiek” nasunął mi skojarzenie z pytaniem, czy Ty masz w swoim życiu jakąś ikonę, postać, osobowość, która pomaga Ci w takich sytuacjach?
Rodzina zawsze jest taką ostoją. Ale bardzo dużo muszę wyrobić w sobie sama. Nie wydaje mi się, żeby była taka osoba, która radziła sobie ze wszystkim w jakiś spektakularny sposób. Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy w tym radzeniu sobie bardzo do siebie podobni, każdy tak samo przeżywa załamanie, każdy się tak samo podnosi z niego. Widzę, że każdy z nas jest bardzo często słaby, ale to akceptuję.
Pytałam cię też w kontekście jakiejś postaci literackiej, może historii filmowej, biografii. Lubisz czytać biografie?
Bardzo lubię! Choć w połowie najczęściej zamieniam na inną (śmiech) Ostatnio tak mam z Mickiem Jaggerem, podobnie było z biografią Janis Joplin.
A Mandela, tak bardziej na czasie?
Nie czytałam jeszcze. Ale oczywiście taką postacią, która mnie inspiruje i mam nadzieję, że się podniesie i jeszcze wróci na scenę jest Elżbieta Dmoch, Wokalistka 2+1. Jej historia wydaje się dość tragiczna ale jednocześnie niezwykle interesująca- jednocześnie rozpadł się jej związek z ukochanym mężczyzną i tym samym świetny zespół, z którym była na szczytach popularności. 2+1 nas zawsze inspirowało bo to był taki zespół środka, nigdy zbyt popowi, ani też zbyt alternatywni, zawsze trafiali w szerokie gusta, ale jednocześnie ich piosenki miały ogromną wartość. Byli niezwykle kochani a ich kariera w pewnym momencie rozwijała się spektakularnie. Mam wrażenie, że muzycznie Bisquit też jest gdzieś pośrodku więc to naturalne, że szukamy i inspirujemy się zespołami, które ten środek wcześniej wypełniały. To, że podejmiemy się zagrania własnej wersji którejś z piosenek 2+1 wydawało się więc dość naturalne, padło ostatecznie na utwór „Mały wielki człowiek” przede wszystkim ze względu na tekst. Historia wokalistki 2+1 ma też dla mnie szersze spectrum, bo większość artystów- nie twórców nie ma zabezpieczonych tantiem i po prostu nie ma z czego żyć, to temat, który jest bardzo bolesny.
A ich historie kończą się tragicznie...
Długo się zastanawiałam, co można by zrobić, żeby było lepiej, bo takich artystów, tragicznie kończących jak Violetta Villas, jest wielu. Umierają w biedzie, w szaleństwie, w zapomnieniu. Taki los czeka wielu, jeśli nie zabezpieczyli się w jakiś sposób wcześniej. A artyści nie mają w zwyczaju się zabezpieczać. Ostatnio widziałam ciekawą dyskusję na FB, czy lepiej pracować z jedną, czy z drugą firmą, która rozlicza artystom tantiemy wykonawcze. W naszym kraju są dwie takie instytucje - STOART (Związek Artystów Wykonawców) & SAWP (Stowarzyszenie Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych. Kolega zapytał, do której się lepiej zapisać. Grzecznie odpisałam, że należę do jednej z nich i nigdy nie miałam problemów. Wiadomo, że jeśli chcemy uzyskać dochód z tantiem wykonawczych wcześniej, to musimy sami zgłaszać nasze występy na bieżąco. Wydawało mi się, że to koniec dysputy, ale jeśli bierzesz udział w dyskusji na FB, to dostajesz info, kto i co jeszcze tam dopisał. Okazało się, że dyskusja się rozwinęła. Większość osób pisało, że po pierwsze artyści są okradani, że to uwłaczające, że artysta musi iść i powiedzieć, gdzie występował, wszyscy są złodziejami itd., itp. Trochę mnie to zmroziło bo to takie podejście, którego ja absolutnie nie rozumiem. I bynajmniej nie jestem osobą z głowa do takich spraw, załatwiam je często na ostatnią chwilę, ale wydaje mi się, że minimalne dbanie o nasze interesy w XXI wieku jest niezbędne. Wynika z tego, że niczego się nie nauczyliśmy. Artyści tacy jak Elżbieta Dmoch, a za chwilę też my wszyscy- dziś jeszcze piękni i młodzi, jesteśmy w tragicznej sytuacji, nie mamy w tej chwili żadnej pomocy ze strony Państwa. Rząd nie proponuje niczego takim artystom, którzy nie mają tantiem autorskich, ale też nic tym, którzy je mają. To wszystko sprowadza się też do tego, że nie mamy związków zawodowych, nikt nas nie reprezentuje, więc pojedyncze głosy nie mają szans na przebicie. Może ja zajmę się związkiem zawodowym? (śmiech) Nie, nie dam rady, dzieci muszą mi podrosnąć.
Podejrzewam, że jeszcze przez wiele lat nic się nie zmieni bo to chodzi o mentalność, więc dzieci Ci się usamodzielnią, a Ty wtedy będziesz mogła działać. Film sobie radzi świetnie! Polski Instytut Sztuki Filmowej to w tej chwili mega prężna instytucja. Aktorzy i filmowcy mają ZZAP, SFP, SAFT, stowarzyszenie Artystów Scen Polskich ZASP ma prawie 100 lat!. Działa Dom Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie.
Muzycy, których znam, mają absolutny brak zaufania do instytucji, które naszymi prawami zarządzają. Jeśli mamy taki totalny brak zaufania, to tym bardziej powinniśmy mieć organizację, która to będzie weryfikować. Choć wydaje mi się, że ten brak zaufania jest nieuzasadniony. To jest trochę paniczny lęk i teorie spiskowe, że każdy mi z kieszeni coś chce wyjąć. Liczę na to, że ta sytuacja za jakiś czas się ustabilizuje, że ktoś jednak założy ten związek, i że prawa artystów muzyków będą pilnowane.
Powiedziałaś, że wybraliście tę piosenkę, ze względu na tekst. W WMC padają takie słowa: że dzisiaj się gra o wszystko i o nic. O co Ty dzisiaj grasz?
Dzisiaj to gram o szczęście tak ogólnie pojęte. Nawet nie mogę powiedzieć, że gram o karierę, bo to jest dla mnie część składowa tego szczęścia. Gram o spokój i szczęście moich dzieci.
A z Bisquitem o co walczysz, o jaką pozycję? Mam wrażenie, że wciąż jesteście niedocenieni, mimo trzech świetnych krążków, a przecież notujecie cały czas progres, ta płyta jest mega poszukująca, inna, intrygująca i fajny prolog – bo już jestem ciekawa, co się wydarzy na następnej, co zrobisz?
Skręcamy z tego środka bardziej w pop-alternatywę , chodzi nam przede wszystkim o to żeby trafić do klubów, dużo grać i mieć swoją publiczność. Jesteśmy bardzo niezależni, robimy to co chcemy i zawsze tworzyliśmy bardzo niezależnie muzykę, nie oglądając się na mody i wymagania rynku. Idziemy swoją drogą i jestem z tego bardzo dumna. Mieliśmy taki moment, że bardzo ciepło byliśmy przyjęci przez publiczność, mieliśmy sporą grupę wiernych fanów, sympatyków. Część z nich została z nami do dziś, dzielnie znosząc nasze perturbacje.
A w życiu jesteś waleczna, np. w przychodni?
My nie znamy swoich praw jako pacjent, jako człowiek, często bagatelizuję błędy lekarzy - jeśli o to pytasz, później mam o to do siebie pretensje. Tak się zachowujemy na każdym polu życia prawie wszyscy, artyści niestety też- za dużo rzeczy olewamy. W sumie może jesteśmy szczęśliwym krajem. Mentalnie często jesteśmy nadal na poziomie „ktoś za nas to załatwi”. Zawsze mnie bardzo fascynowało jak możemy żyć, jak bardzo możemy sobie to życie ułatwić, mieć na nie wpływ. Wydaje mi się, że jesteśmy daleko w lesie jako społeczeństwo, bo za mało ze sobą rozmawiamy, rosną kolejne pokolenia mniejszych lub większych nieudaczników, bo wszyscy jesteśmy pokiereszowani przez wychowanie w braku rozmowy, i przyzwoleniu na niezałatwianie spraw do końca - musimy oglądać więcej francuskich filmów (śmiech).
Jakich na przykład?
Takich jak „Okruchy życia” z Michaelem Piccoli i Romy Schneider. To mój ulubiony film.
Remake zrobiony w USA z Sharon Stone i Richardem Gere też był dobry.
Francuski jest zdecydowanie lepszy. W ogóle powinniśmy posłuchać dialogów we francuskich filmach i uświadomić sobie w którym oni byli miejscu w latach 70. a gdzie my jesteśmy w roku 2014. Nawet na takich z pozoru prozaicznych polach jak relacje damsko-męskie nie radzimy sobie kompletnie.
Bardzo płynnie przeszłaś do kina...
Mamy piosenkę pod tytułem „Kino”.
Na „Innym smaku” była piosenka, w której napisałaś, że chciałaś stworzyć piosenkę, namalować obraz dla mężczyzny, ale się nie składało. Na „Pytaniach” była piosenka „Idealny”...
On leżał na kanapie, a ona robiła wszystko.
A na „Lilly” to on miał Cię zaprosić do kina, ale film się skończył, przepadł. Co się zmieniło?
Dojrzałość nastąpiła. Pewne sytuacje w moim życiu prywatnym spowodowały to, że relacje damsko-męskie są dla mnie jaśniejsze. Pracujmy nad związkami. Nikt nie powinien być ogrem, powinniśmy być dla siebie mili. Partnerstwo w związku jest zdecydowanie najważniejsze. A przede wszystkim musimy akceptować świat drugiej osoby. Nie możemy przekraczać granic, podpisywać się pod każdym sukcesem naszego partnera, bo czasem to jest jego sukces. Po prostu.
Używając języka kina, napisałaś, że tego filmu już się nie da obejrzeć, czas minął, ta chwila już nie wróci, było minęło, już go nie grają – miałaś kiedyś w życiu taki moment, który przegapiłaś i żałowałaś?
Raczej wspominam te stare filmy jako dobre. I tak naprawdę we wspomnieniach nawet najgłupszy film okazuje się jednak fajny. Nie żałuję decyzji podejmowanych w życiu, to jest zawsze krok naprzód. Trzeba tylko starać się jak najmniej ranić wszystkich, których te decyzje dotyczą. Myślę, że jeśli robimy jakiś zwrot w życiu, który dotyczy też innych osób, to musimy się postarać o to, żeby jak najmniej zostały pokiereszowane, bo oni mogą tego zwrotu zwyczajnie nie chcieć.
Kino francuskie jest pod tym względem instrukcją! Wspomniane „Okruchy życia”, to majstersztyk. Bardzo lubię takie kino lat 70., 80. amerykańskie też - Woody’ego Allena, „Annie Hall”, „Manhattan” a nawet ostatni „Blue Jasmine”, jest świetny. Ostatni film, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie, to „Sierpień w hrabstwie Osage” - trzeba go oglądać co najmniej raz w roku, żeby sobie przypomnieć i popatrzeć, jak łatwo możemy schrzanić sobie życie.
I życie naszym dzieciom.
I partnerom.
A propos kina francuskiego, ja już Ci to kiedyś mówiłam, jesteś strasznie podobna do Sophie Marceau.
Mam śmieszną historię z nią. To był mój debiut radiowy (śmiech) Uwielbiałam ją od „Prywatki”. Ona miała w filmie chyba około 14 lat, ja wtedy z 10. Obejrzałam film z wypiekami na twarzy - po czym w radiu, już nie pamiętam którym, był konkurs na podstawie filmu. Trzeba było odpowiedzieć na 2 proste pytania. Chwyciłam za telefon, wtedy jeszcze na kablu, czerwony (śmiech) wykręciłam numer, wyobraź sobie - dodzwoniłam się do radia, odpowiedziałam na jedno pytanie, po czym tak strasznie się zdenerwowałam, zaczęłam się tak jąkać i dukać, że nie byłam w stanie odpowiedzieć na drugie pytanie. To było coś niesamowitego, wpadłam w taką histerię i przerażenie, że wreszcie się rozłączyłam. Do tej pory mam takie momenty, że taka paraliżująca trema mnie dopada, ale wtedy po raz pierwszy raz w życiu dowiedziałam się czym jest. I jak stresujący może być wywiad radiowy. Lubię bardzo jej „Annę Kareninę” i mimo zdania jej byłego męża, bardzo lubię jej występ w „Jamesie Bondzie” (śmiech). Uważam, że jest piękną i inteligentną kobietą. Zagrała też w filmie, który potem miał wersję z Johnnym Deppem i Angeliną Jolie pt. „Turysta”. Wersja francuska tego filmu była dużo lepsza, również dzięki niej.
„O Ty piękny nic...” to taki mocno na czasie tekst z obserwacji społecznej.
Absolutnie! No bo przecież nie z mojego życia prywatnego (śmiech). Opisałam tu szerzące i rozwijające się jak karaluchy w blokach zjawisko pustostanu i nie dotyczy to oczywiście jedynie facetów. Będąc estetką bardzo się cieszę, że lepiej się ubieramy, ładniej wyglądamy, pachniemy – jestem całym sercem za tym, ale tracimy czasami przy tym mózgi. To co się dzieje w tej chwili z taką celebrycko-komercyjną stroną polskiego show biznesu, jest przerażające ,bo okazuje się, że nie interesuje nas nikt oprócz tych, którzy nie reprezentują sobą nic. Ani zawodowo, ani nie są ciekawymi ludźmi, nie mają nic do powiedzenia. Nie ma w tej chwili miejsca w mediach na tych, którzy są autorytetami i mają coś do powiedzenia, coś sobą reprezentują. Istnieje ogromna grupa ludzi, którzy idą po trupach, nie wiem do czego- do krótkiej sławy? Zawsze było miejsce na komercyjny produkt, ale nie może być tak, że on wypiera wszystko inne i co gorsza, że nie zostaje miejsca na kulturę. Wszystkie programy kulturalne w TVP są puszczane po północy albo o 2 w nocy, ja nie jestem w stanie tego obejrzeć, w związku z tym dostaję tylko chłam.
„Przypływy i odpływy” skojarzyły mi się z „Erą retuszera” Nosowskiej.
Bardzo lubię Hey i Nosowską, szanuje ich ogromnie za kompozycje. Nosowska ma wyjątkowe pióro. Jest w tym niepowtarzalna.
A tekst... wiadomo, że przychodzi taki moment w związku, że nie ma odwrotu, nie da się już nic uratować. Ile razy przekraczałaś taką cienką czerwoną linię?
O sobie mówić nie mogę ale słyszałam, że (śmiech), nie no ja w ogóle z nikim nie przekraczałam żadnych linii, ja!?
To co pozbierałaś składnie albo mniej składnie od poprzedniej płyty?
Siebie pozbierałam troszeczkę. "Nieskładnie" opisuje stan, w którym wyobrażałam sobie jak wiele problemów, niedomówień mogę jeszcze uzbierać i jak ta kupa złomu, śmieci, tego co na dnie zalega zabiera mi całą przestrzeń. I czy jest z tego w ogóle wyjście. Dosyć długo trwał taki stan. Wszyscy to przerabiamy. Wydawało mi się, że to jest historia tak uniwersalna, że warto ją na płycie umieścić. Mam często wizualizację jak piszę teksty. Wydaje mi się potem oczywiście, że można zrobić taki klip, film i nie wiadomo co jeszcze. To oczywiście pomaga przy pisaniu. Żadna mądra książka nas nie uzdrowi, musimy zrobić to sami.
Tytułowa „Lilly”, to opowieść o kobiecie...
Opowieść o 2+1. Nie umiałam tego zrobić ładniej, więc postarałam się to zrobić jak najprościej. Chciałoby się więcej, ale stwierdziliśmy, że w prostej formie jest to najuczciwsze. Nie jesteśmy aż takimi ekspertami od życia członków 2 + 1 żeby bardzo dokładnie opisywać ich dzieje. To jest los nie tylko Elżbiety Dmoch ale też wielu artystów, myślę że nie tylko w Polsce. Mój mąż opowiadał mi, że widział ją kiedyś jak w szpitalu Międzylesiu odwiedzała swojego ukochanego Janusza Kruka. Kiedy weszła w futrze do szpitala wyglądała jak zjawisko, najprawdziwsza gwiazda. Jej historia bardzo porusza moją wyobraźnię.
Ja mam nadzieję, że tą piosenką „Lilly” coś ruszysz, coś się dobrego dla niej wydarzy, może też dla innych... Jakbyś ją spotkała, to co byś jej powiedziała?
Nie wiem. Wydaje mi się silnie poturbowaną osobą, ale może mam mylne wyobrażenie. Może stała się dla nas legendą, która sobie nie radzi z nieszczęściem, a może jest całkiem nieźle pozbierana, może świadomie podjęła decyzję o zniknięciu. To pierwsze pytanie pewnie wnikałoby ze spojrzenia w oczy, szybkiego rozpoznania sytuacji, w którą stronę możemy w ogóle pójść w rozmowie.
W „Znikam” bardzo się otworzyliście muzycznie! To zupełnie inny klimat i inne instrumentarium. Te dwie pierwsze płyty można uznać, za spójne, ta jest poszukiwaniem!
Piosenka na czele z Tomkiem Ragaboy Osieckim na sitar. „Znikam” już na etapie kompozycji skręcało w etno dróżkę. Ragaboy nakreślił kierunek na orient. Postawił kropkę nad „i”. Jego instrumenty zabrzmiały tu totalnie i to jest jedyna piosenka, do której tekst powstał w ostatniej chwili, w studio. Zastanawiałam się nawet, czy nie zaśpiewać tu tylko jakiejś wokalizy, ale potem tekst powstał bardzo szybko dzięki mojemu koledze Konradowi Aksinowiczowi, który pomógł otworzyć klapkę . Etap zamykania, zostawiania za sobą, przechodzenia dalej, i tego, o co pytałaś –nie żałuję ale wracam do tych chwil pamięcią i czasami zwyczajnie się dziwię, że mnie już w tamtej stop-klatce nie ma.
Ja też tu wyczuwam jakieś melizmaty kryzysów międzyludzkich, prywatnie i zawodowo...
Mieliśmy z Serkiem duży kryzys w zespole, nie ma co ukrywać, myśleliśmy, że już po zespole. Ja zaczęłam szukać producentów do mojej płyty solowej. Na to się nałożyły wydarzenia z mojego życia prywatnego, które ten proces wydłużyły i czas się momentami zatrzymywał w miejscu. Nie byliśmy w stanie z Serkiem pójść na kompromis. Ja nie chciałam dyskutować o tekstach, on o muzyce, kompozycjach. Było jak w związku, sytuacja patowa więc albo sobie odpuszczamy i dajemy czas na odpoczynek i znalezienie wspólnej drogi, albo się rozstajemy. Szczerze mówiąc, nie bardzo szukaliśmy leku na tę sytuację aż do momentu kiedy zaczęliśmy oboje czuć, że czegoś nam brakuje. To się zbiegło w czasie i u Serka i u mnie. I tak powoli, powoli jak na potańcówce, w końcu się złapaliśmy, wytyczyliśmy cel, granice. Miała powstać zupełnie inna płyta, coverowa, bo zawsze sprawiało nam to dużą radość i nieźle wychodziło. Widać było, że już ciągnie swój do swego więc to było optymalne rozwiązanie. Nie kłócilibyśmy się o kompozycje i teksty, bo to byłby album z piosenkami innych. Ale szybko okazało się, że to nas nie satysfakcjonuje.
„Patrzę na ciebie” – to bardzo dobry utwór - muzycznie i literacko!
I to wcale nie jest o chłopaku (śmiech). Ta piosenka ma naprawdę tytuł Powiśle. Zakochałam się w tej dzielnicy Warszawy. Może teraz zabrzmi to prozaicznie ale ja to traktuję jak relację damsko-męską. Miejsce w którym mieszkam musi mnie fascynować, muszę się tam dobrze czuć, wszyscy którzy są dookoła muszą na mnie działać pozytywnie, to jest dla mnie bardzo ważne… nawet jak to mówię, to od razu chce mi się płakać. Wzruszam się bo wiem, że to jest moje miejsce na ziemi. Wydaje mi się to też bardzo ważne w pogodzeniu się ze sobą, żeby znaleźć swoje miejsce. Nie szukać nie wiadomo czego bo naprawdę często okazuje się, że jesteśmy w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu z odpowiednimi ludźmi. I mi się to na Powiślu zdarza.
I nazwałaś swoją firmę Muzyka Powiśle...
Dwuznacznie bo oczywiście muzyka się po Wiśle niesie… w Polskę. Samo to miejsce jest dla mnie inspiracją. Inne dzielnice powinny szybko nadrabiać, to co się dzieje na Powiślu i niech nikt mi nie narzeka, że tam jest za głośno! (śmiech) Miasto musi żyć.
Inspiruje Cię wyłącznie tu i teraz, czy znasz historię... poza tą z „Lalki” Prusa.
Wiem, że dzielnica była szemrana. Znam zdjęcia z po wojny w okolicach szpitala na Solcu, które wyglądają naprawdę tragicznie. Z opowieści mojej mamy, która tu często bywała i mojego męża, który się wychowywał na Powiślu. To była mocno podzielona, sklasowana dzielnica. Słyszałam opowieści, że jak przychodził badylarz do dziewczyny z Powiśla, to dostawał w mordę i zanim doszedł do niej musiał kupić skrzynkę wódki, żeby się wkupić w łaski chłopaków z podwórka. I wiem, że wylewało się tu nieczystości, które Tamką spływały do Wisły i do tego służyło Powiśle. Tym bardziej je kocham, że się tak odrodziło. Naprawdę jest inne, artystyczne.
„Ostrzę zmysły” to ragtime. Ten utwór skojarzył mi się z Woodym Allenem, który zawsze robi muzykę do swoich filmów a wspominałaś, że go lubisz...
Wyszła nam zupełnie inna niż pozostałe piosenka ale stwierdziliśmy, że gdyby jej nie było na tej płycie, to by nam jej brakowało. Bardzo optymistyczny akcent na całym krążku, faktycznie odstający muzycznie ale tekstem łączy się ze wszystkimi refleksjami.
Możesz mnie zabrać do Krakowa ale równie dobrze ukryć w pozytywce – i bądź tu mądry i pisz wiersze, którą opcja dogodzisz bardziej, tak?
Dokładnie.
Czym Ty sobie wyostrzasz zmysły?
Wszystkim o czym rozmawiałyśmy – kinem, muzyką , książką, kuchnią, smakiem i zapachem, wszystkimi zmysłami. I postanowiłam to połączyć. Zadebiutowałam jako wydawca składanki „Appetit”. Miałam taką potrzebę. Skoro dużo podróżuję, uwielbiam muzykę i w dodatku jak gdzieś jestem to dużo jem, chłonę smaki, zapachy, potrawy regionalne - chciałam się tym podzielić. Okazało się, że to nie tylko relaksujący projekt ale też fantastyczny jeśli chodzi o odkrywanie nowych przylądków muzyki i interesujących wykonawców. A przy okazji dla mnie dobra nauka jeśli chodzi o wydawanie płyt (sposób wydania, zdjęcia, grafika) – wyjątkowych.
„Kasjo”, to mój ulubiony utwór na tej płycie, w pełni identyfikuję się z Twoim świetnym tekstem!
Kasjo zachowało swoją roboczą nazwę ale żebyśmy uniknęli procesów z pewną firmą o prawa do nazwy własnej, spolszczyliśmy zapis. Ten utwór dopełnia poszukiwań spokoju w sobie. Motyw muzyczny jest tutaj absolutnie przewodni. Stwierdziliśmy, że jest tak silny, że nie ma co pozbywać się tego pierwszego wrażenia i tego, że nas zainspirował.
Byłaś chłopczycą? Tak jak napisałaś w tym tekście? Ten tekst jest dla mnie jak manifest.
Naprawdę nie lubiłam jak dziewczyny piszczą, ciężko znoszę kiedy robi to moja córka. Mam starszego brata, to wiele wyjaśnia. Chociaż bardzo lubiłam lalki to umiałam też wejść na drzewo. Pisk uważałam za coś okropnego! Wydaje mi się, że to się przekłada na całą psychikę i na całe życie dalej. Jeśli nie rozwiązujemy swoich problemów tu i teraz, to rzutujemy na swoją przyszłość.
A uważasz, że masz męski umysł, męski profil osobowościowy? Ja czuję, że stoisz mocno na ziemi. Jesteś „konkret”.
Nie, skąd! (śmiech). "Konkret" pojawia się u mnie wraz z doświadczeniami i wiekiem.
A co to za instrument w rozbrzmiewa „Wojnie”?
Gitara, która się nazywa… gibson flying v z użyciem smyczka elektronicznego e-bow . Na "Lilly" poszerzyliśmy spectrum jeśli chodzi o instrumentarium. Gra z nami na harfie Sandra Kopijkowska, wspomniany już Tomek Ragaboy Osiecki , Jacek Namysłowski i Robert Murakowski na instrumentach dętych (puzon i trąbka).
Przyznaj, „Wojną” zamknęłaś tę płytę z rozmysłem?
Tak, absolutnie. W ogóle zastanawialiśmy się, czy płyty nie nazwać „Wojna”. Byłby to mocny tytuł, ale nie odważyliśmy się na to. Wojna toczy się w nas codziennie. Niestety, ostatnio to słowo nabrało znów bardzo realnego wymiaru. Chciałabym, żebyśmy wszyscy pamiętali, że wszystko jest do rozwiązania a wojna pozostała dla nas jedynie na poziomie osobistych potyczek z rzeczywistością bądź samym sobą. Wojna też muzycznie musiała zamknąć płytę bo jest utworem, który się w zasadzie nie kończy. Mam nadzieję, że dzięki temu stanowi też znak, że to nie koniec naszej drogi muzycznej, że tym równostajnym dźwiękiem zaprowadzi nas do nowych miejsc muzycznych, do następnej płyty...
Rozmawiała: Anita Banita Bartosik
fot. Mateusz Motyczyński
Na singiel Bisquit "Mały wielki człowiek" możecie głosować na liście przebojów Trójki.
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura