Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Religa był facetem z ogromnym poczuciem humoru
26.09.14
Gdy w 2007 roku na Festiwalu Filmowym w Gdyni odbierał Nagrodę za debiut dla filmu "Rezerwat" wielu widziało w nim jedną z nowych nadziei polskiego kina. I choć, jak sam przyznaje, drugi film "Wojna żeńsko-męska" nie wyszedł mu do końca, dziś powraca tryumfalnie ze zrealizowaną w prawdziwie hollywoodzkim stylu biografią Zbigniewa Religi "Bogowie". O tym, jak kręci się operacje na otwartym sercu rozmawiamy z Łukaszem Palkowskim, laureatem Złotych Lwów 2014 i Orłów 2015.
Rafał Pawłowski: W 2007 roku przyjechałeś do Gdyni jako debiutant z filmem "Rezerwat". To był Twój film autorski. Teraz powróciłeś w glorii z "Bogami", jednak do tego filmu zostałeś niejako wynajęty przez producentów Piotra Staraka i Krzysztofa Raka, który jest autorem scenariusza. Czy w związku „Bogowie” to kino producenckie czy mimo, że zostałeś zaproszony do tego projektu, masz poczucie, że stworzyłeś kino autorskie?
Łukasz Palkowski: Ciężkie pytanie. Wszystko zależy od tego, jak rozumiemy kino autorskie. Dla mnie jest to jakaś forma indywidualnej wypowiedzi. Realizując kino producenckie również szukam dla siebie takiego haczyka, punktu zaczepienia, który pozwoli mi zrobić to kompetentnie. I w „Bogach” coś takiego znalazłem. To bohater, jego droga i to coś, co chciałbym widzieć w sobie i innych ludziach. Poza tym, choć faktycznie zostałem zaproszony do tego projektu, to bardziej istotnym jest, że "Bogowie" w wielu aspektach przypominają "Rezerwat". A to już nazwałbym po prostu charakterem pisma.
Dlaczego właściwie producenci zwrócili się z tym scenariuszem do Ciebie? Wahałeś się, czy przyjąć ich propozycję?
Wahać się nie wahałem, mimo że nie miałem zbyt wiele czasu na zastanowienie. Dostałem scenariusz o 22.00, a odpowiedź musiałem dać do południa dnia następnego. Natomiast dlaczego właśnie mnie zaproponowano ten film, jest dla mnie do tej pory absolutną tajemnicą. Sam nigdy bym nie zaproponował sobie realizacji tej historii. Wydaje mi się, że byłem ostatnią osobą, której powinno się proponować scenariusz o kardiochirurgu. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Teraz oczywiście mam ogromną wiedzę, natomiast wtedy nie wiedziałem kompletnie nic nie tylko o kardiochirurgii, ale nawet o Zbigniewie Relidze. Nie przyznałem się jednak nikomu do tej niewiedzy.
Rozumiem, że przygotowania do filmu wymagały głębokiego reserchu i dokształcenia całej ekipy.
Na początek trzeba było oczywiście dokształcić mnie. Pierwszą rzeczą, którą trzeba było zrobić, to wysłać mnie na operację.
Ale nie w charakterze pacjenta?
Na szczęście tylko jako obserwatora. Zobaczyłem operację w klinice kardiochirurgicznej w Zabrzu. I zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie.
Jak w ogóle to przyjąłeś? Nie bałeś się?
Zawsze jest jakaś niepewność. Gdybym przeżył wojnę, to pewnie miałbym to już w jakiś sposób przerobione. Ale tu, gdy wiesz, że masz zetknąć się z otwartą klatką piersiową i bijącym lub wyłączonym sercem, nie masz pojęcia, jak zareagujesz. Przydzielono mi opiekunkę, która miała mnie łapać, gdybym mdlał.
Miałeś jakieś instrukcje jak się zachować?
Powiedzieli mi tylko, gdzie nie podchodzić, bo będę przeszkadzał. Kazano mi stanąć w okolicach głowy pacjenta. Na szczęście nic niespodziewanego się nie stało, a operacja okazała się czymś niezwykle fascynującym - od strony plastycznej, ekwilibrystycznej, jakiegoś kuglarstwa wykonywanego przez lekarzy skalpelami. Niesamowite widowisko. Podobnie jak rytm drutowanej klatki piersiowej w czasie jej zamykania. Coś niezwykłego.
Łukasz Palkowski z ekipą na sali operacyjnej, fot. facebook.com/bogowiefilm
A jak wyglądały dalsze przygotowania?
Historię Religi, jego zmagania o otwarcie kliniki w Zabrzu, znałem już ze scenariusza. Autor tekstu Krzysiek Rak dokumentował wszystko bardzo długo i bardzo szczegółowo, więc nie było żadnych wątpliwości. Natomiast skupiłem się na rozmowach z asystentami Religi, pielęgniarkami i ludźmi, którzy go znali. Potrzebowałem anegdot, żywych historii, które pozwolą mi poznać go jako człowieka. Dowiedziałem się, że Religa był facetem z ogromnym poczuciem humoru i ułańską fantazją. Klął jak szewc. Palił jak smok. Jak pił, to pił jak artysta. Ale jak pracował, to pracował. Całkowity zawodowiec. Tych anegdot było mnóstwo. Nie wszystkie oczywiście dało się przełożyć na ekran. Nie starczyło po prostu miejsca.
W filmie pojawia się m.in. taka anegdotyczna sytuacja, jak Religa co rusz zwalnia swoich współpracowników, by chwilę później ponownie ich zatrudnić. Tak było rzeczywiście?
Ś.p. małżonka Andrzeja Bochenka wspominała, jak to Andrzej wracał do domu wieczorem zwolniony z pracy, a następnego dnia do pracy szedł - przyjęty z powrotem przez telefon. Po czym dwa dni później znowu wracał zwolniony. Zresztą nie tylko on, ale cały zespół. Czasem na sali operacyjnej leciała połowa zespołu, która stała przy stole.
Którzy z kolegów Religi byli Twoimi rozmówcami?
Prawie wszyscy. Rozmawiałem z Andrzejem Bochenkiem, Marianem Zembalą i Romkiem Cichoniem czyli trójką lekarzy, którzy byli najbliższymi współpracownikami Religi. A także instrumentariuszką Anną Miller, która ma również swój odpowiednik w filmie.
Część z tych osób pojawia się na ekranie w niewielkich epizodach.
Andrzej Bochenek i Marian Zembala występują jako członkowie Komisji Etyki Lekarskiej. Na każdej sali operacyjnej z okresu warszawskiego Religi można zobaczyć Annę Miller. Przy badaniu stwierdzającym śmierć mózgową pojawia się z kolei profesor Heybowicz, który był naszym konsultantem medycznym, bo przecież musiał ktoś na planie nad nami czuwać, żebyśmy nie robili głupot.
Kadr z filmu "Bogowie", fot. Next Film
Podczas scen operacji na filmie lekarze i pielęgniarki zachowują się bardzo swobodnie, dowcipkują itp. Czy w rzeczywistości również to tak wygląda?
Powiedziałbym, że te żarty są łagodne w stosunku do tego, co naprawdę dzieje się na sali operacyjnej. Sam byłem świadkiem, jak przeciągająca się nad otwartą klatką piersiową pacjenta pielęgniarka mówi: kurna muszę się wreszcie obudzić! Najłatwiej chyba porównać lekarzy do mechaników, którzy pracują nad silnikiem pochyleni nad maską samochodu. Leci muzyka, wszyscy żartują, atmosfera jest w miarę luźna. Oczywiście do momentu, kiedy nastaje kryzys. Kryzysu na szczęście nigdy nie widziałem na własne oczy. Ani nikt z naszej ekipy. To dowodzi, że polscy lekarze pracują na bardzo wysokim poziomie, bo przecież tych operacji widzieliśmy mnóstwo. Przez kilka miesięcy codziennie ktoś od nas był na sali operacyjnej. Wydaje mi się to niesamowite.
Słyszałem że odtwarzający rolę Andrzeja Bochenka Szymon Warszawski zafascynował się operacjami.
Oj tak. Na kilka dni przed Festiwalem w Gdyni Szymek zaliczył swoją czterdziestą piątą operację. To już jest coś. Zresztą z tego, co wiem, Piotr Głowacki też wciąż jeździ do Zabrza na operacje. To oczywiście jest "handel" w jakiś sposób wymienny. Oni chodzą na operacje, a chirurdzy do teatru.
Każdy ze współpracowników Religi jest w jakiś sposób osobowością.
Wszyscy są kompletnie różni. Zembala jest niezwykle natchnionym facetem, który przetwarza miliony danych na raz. Czasem powoduje to, że potrafi zgubić się w własnej klinice. Co oczywiście jest przezabawne. Andrzej Bochenek jest z kolei bardzo zasadniczy. To jeden z bardziej wulgarnych mężczyzn, jakich spotkałem w życiu. Jak się rozkręci, to naprawdę ciężko go powstrzymać. Ucieszył się zresztą, że grający go Szymek Warszawski też nie oszczędza widzów. Że pokazujemy go takim, jakim jest naprawdę. Z kolei Romek Cichoń długo był uważany przez swoich kolegów za swego rodzaju przydupasa Religi. Dokładnie tego słowa używali. Wynika to oczywiście z tego, że Religa bardzo mu pomógł i Romek zrobiłby dla niego wszystko. W pewnym momencie Cichoń stał się najbardziej zaufanym współpracownikiem Religi.
Pojawia się w filmie również nieco karykaturalna postać wysokiego rangą funkcjonariusza nie wiadomo do końca - partii czy SB, który wspiera Religę z wdzięczności za uratowanie życie jego synowi. To autentyczna historia?
Taka postać rzeczywiście była, choć zdarzenie było zupełnie inne. Historia, którą opisujemy - uratowanie chłopaka na ulicy poprzez zatkanie mu palcem dziury w sercu zdarzyła się w Stanach. Nie wiem dokładnie, jak wyglądała historia z tym partyjnym kacykiem, natomiast dzięki temu zdarzeniu otworzyły się przed Religą jakieś wrota.
I dzięki temu udało się znaleźć pieniądze na uruchomienie klinki w Zabrzu?
Oczywiście na ekranie ta historia jest mocno uproszczona. To była dużo bardziej skomplikowana sytuacja. Ciut zbyt skomplikowana, jak na taki ułamek filmu. Ale w każdym szczególe autentyczną historią jest opowieść o współpracy z koksownią Jadwiga. To niemal słowo w słowo wyglądało tak, jak na filmie. Potwierdziliśmy to w kilku źródłach. Pięknie oddaje to absurd tamtych czasów.
Jak kompletowaliście obsadę "Bogów"? Miałeś jakieś typy? Ktoś odmówił?
Jedyna odmowa, z którą się spotkaliśmy, to Krzysztof Stroiński, który odmówił zagrania ks. Tischnera. Scena i tak w końcu nie weszła do filmu, więc nic nie szkodzi. Ale to był jedyny przypadek. Poza tym wszyscy podchodzili do pomysłu z entuzjazmem.
Tomasz Kot jako Zbigniew Religa, fot. Next Film
A Tomasz Kot? Od razu widziałeś go w roli Religi?
Było czterech kandydatów, ale z Tomkiem Kotem rozmawiałem jako pierwszym. I wystarczyło. Jak już przegadaliśmy scenariusz i postać, to zdałem sobie sprawę, że w takiej formie tzn. lekko i z humorem tę historię da się opowiedzieć tylko z Kotem. A tym samym nie zapraszaliśmy już nikogo innego.
Dla niego to także tryumfalny powrót do Gdyni. Kolejna, po Ryśku Riedlu, nagroda aktorska za kreację autentycznej postaci.
Swego czasu obaj, rok po roku, dostaliśmy nagrody za debiut w Gdyni. Teraz razem wzięliśmy największe laury. Chyba zamknęliśmy jakiś rozdział i zaczynamy nowy.
Na potrzeby filmu trzeba było odtworzyć śląskie realia z lat 80. O tym, że się udało, świadczą nagrody, ale zdjęcia realizowaliście rzeczywiście na Śląsku?
Wszystko kręciliśmy pod Warszawą. Drugi reżyser Marek Wróbel pojechał tylko na jeden dzień do Zabrza, by zrobić kilka ujęć przejazdów samochodów i tyle.
Co było najtrudniejsze w realizacji?
Ze strony technicznej najtrudniej było nakręcić operacje czyli sceny na fantomach. Na początku rozbiliśmy się o to, jak o mur. Robienie fantomów trwało bardzo długo, dlatego też nie było czasu na próby i musieliśmy się wszystkiego nauczyć się na planie. Okazało się, że nie jest łatwo sfotografować otwarte bijące serce. Całość zrobiona jest z silikonu z mechanizmem w środku i musi być skąpana we krwi. Problem w tym, że na silikonie każdy płyn się skrapla. A to wygląda idiotycznie. Więc serce smarowaliśmy chyba żelem do włosów, by krew miała na czym na chwilę się osadzić. To dawało nam minutę na nakręcenie ujęcia. Po czym trzeba było robić przerwę. Jakieś pół godziny trwało przygotowanie serca z powrotem i znów mieliśmy minutę. To są rzeczy, których zupełnie nie byliśmy świadomi przystępując do realizacji. Natomiast mam nadzieję, że efekt zadowalający.
Czy podczas zdjęć mieliście jakieś wsparcie od byłych pacjentów Religi? Ludzi, którzy się z nim zetknęli? Nazwisko Religi otwierało drzwi?
Otwierało przede wszystkim w rozmowach ze szpitalami. Dzięki temu udało nam się wejść i kręcić na prawdziwej sali operacyjnej. Nie uczestniczyłem bezpośrednio w procesie załatwiania różnych rzeczy, słyszałem natomiast, że jeden człowiek będący Świadkiem Jehowy, gdy dowiedział się, że kręcimy film o Relidze to zdecydował się nas wesprzeć. Zrobił to, ponieważ Religa z m.in. z myślą o nich stworzył pozaustrojowy układ krążenia pozwalający uniknąć przetaczania krwi w trakcie operacji.
W bardzo na ogół pozytywnych recenzjach filmu pojawiły się zarzuty, że strasznie zmarginalizowałeś postać żony Religi.
Nie mogę się z tym zgodzić. Proporcja, w jakiej występuje grana przez Magdę Czerwińską Anna Religa wydaje mi się odpowiednia. Być może te uwagi są słuszne, ale potrzebuję czasu, by z dystansem obejrzeć film. Na ten moment wydaje mi się, że jest bardzo dobrze.
Czy sądzisz, że "Bogowie" wpłyną jakoś na transplantologię w Polsce?
Przyznam, że kompletnie o tym nie myślałem. Nie to nam przyświecało. Natomiast dopiero realizując film zwróciliśmy uwagę, jak dużo mówi się o tym temacie. Tych dylematów natury moralnej, które pojawiają się w filmie, jest mnóstwo. I dość często pojawią się w mediach. W całej Polsce wykonuje się przecież kilkaset operacji rocznie.
Rozmawiamy dla Legalnej Kultury. Powiedz, czy Ciebie jako twórcę dotykają naruszenia praw autorskich? Masz obawy, że "Bogowie" trafią nielegalnie do sieci?
W Polsce, jeśli chodzi o film, nie dotyka to twórcy w żaden sposób. Dotyka to producenta. Twórca z tytułu eksploatacji swojego dzieła w Polsce bardzo rzadko ma podpisaną umowę na udziały. Tym samym piractwo nie dotyka go bezpośrednio finansowo. Niemniej to nie znaczy, że problem nie istnieje. Śledzę piractwo bardzo precyzyjnie. Wszystkie strony z torrentami itp. W przypadku "Rezerwatu" znalazłem na torrentach film jeszcze przed premierą. Ktoś go ukradł z montażowni. Na szczęście udało mi się dotarzeć do człowieka, który go udostępnił. Zajęło mi to raptem pół godziny. Napisałem do niego maila, że film jest dopiero zmontowany i jeśli mu się podobał, to proszę o to, by go usunął z internetu.
Udało się?
Na szczęście trafiłem na to błyskawicznie i jeszcze nikt nie miał ściągniętej pełnej kopii. Wyjaśniłem mu grzecznie, że jeśli film będzie w internecie, to będzie miał poważne problemy z dystrybucją i prawdopodobnie nie wejdzie przez to do kin. Osoba, która udostępniła film, przeraziła się straszliwie, że udało mi się ją znaleźć. Film zniknął z internetu, a ja " w ramach podziękowania za współpracę" zaprosiłem nawet tę osobę na premierę. Ale oczywiście bała się pojawić. Od tamtej pory za każdym razem robiąc film śledzę ten temat właśnie po to, by nic nie wydostało się przed premierą.
Żyjemy w świecie, w którym kultura jest coraz mocniej obecna w sieci legalnie. Czy sądzisz, że w najbliższym czasie w Polsce doczekamy się wysokobudżetowych produkcji robionych specjalnie z myślą o internetowym widzu. Tak, jak w przypadku amerykańskiego serialu "House of Cards"?
Nie sądzę, żeby coś takiego wydarzyło się w ciągu najbliższych pięciu lat. Jesteśmy pod tym względem maksymalnie zacofani w stosunku do całego świata. W tej chwili jesteśmy jakieś 5-7 lat w stosunku do potrzeb internautów. Wierzę w graczy z zewnątrz, dlatego że w Polsce nikt nie jest tym potencjałem na serio zainteresowany. Robiłem swego czasu serial "Wiadomości z drugiej ręki". Oglądalność miał żałosną. Leciał o godz. 17.30, a skierowany był do młodzieży, której w tym czasie zwyczajnie nie ma w domach. Równolegle każdy odcinek premierowy pokazywany był za darmo na stronie internetowej Telewizji Polskiej, gdzie osiągał ponad milionową widownię. To bardzo dobry wynik, który jednak Telewizji kompletnie nie interesował, bo to się nie liczy w rating. Nie ma nikogo, kto potrafiłby ten potencjał wykorzystać. Młodzi ludzie od telewizji tradycyjnej zwyczajnie uciekają, dlatego że ona ich ogranicza. Potrzebują swobody - możliwości obejrzenia serialu wtedy, gdy mają na to czas i ochotę. Nasze media nie są w stanie wyjść im na przeciw. Potrzebna jest chyba zmiana pokoleniowa.
Rozmawiał: Rafał Pawłowski
Fot. tytułowa: Next Film
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura