Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Niestrudzona kolekcjonerka wrażeń

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Niestrudzona kolekcjonerka wrażeń

Niestrudzona kolekcjonerka wrażeń

13.06.14

Zakochana w dziełach Renesansu i muzyce The Rolling Stones. Najświeższa krew w poczcie wspaniałych brytyjskich ekscentryków. Jej świat jest upiorny i mroczny, a przy tym delikatny i namiętny. Muzyka Florence and the Machine to serce – rytm i płuca – głos. Plus całe mnóstwo emocji zawartych na dwóch multiplatynowych płytach, ‘Lungs’ i ‘Ceremonials’. Na żywo ta mieszanka robi piorunujące wrażenie. Rozmawiamy z Florence Welch.

Rozmawiamy w upalny letni dzień, chciałabym jednak wrócić do chłodnej listopadowej nocy 2012 roku. War, children, it's just a shot away, it's just a shot away¬ – jakie to uczucie, śpiewać z Mickiem Jaggerem w wypełnionej do ostatniego miejsca londyńskiej hali O2 słowa ‘Gimme Shelter’, jednego z wielkich numerów The Rolling Stones?

Chyba nie mogłam w to do końca uwierzyć. Kiedy stałam za kulisami i usłyszałam pierwsze takty ‘Gimme Shelter’, dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę, że zaraz wychodzę na tę scenę i śpiewam z The Rolling Stones. ‘Gimme Shelter’ to jedna z moich najukochańszych piosenek. Ma w sobie ogromną moc – szczególnie ta partia kobieca i móc ją zaśpiewać, to jest naprawdę coś. Kiedy byłam na tej scenie przez chwilę czułam, że jestem kimś innym. Zupełnie odpłynęłam.

Wiedzieliśmy, że po koncertach Stonesów w O2 Arena w Londynie możemy spodziewać się wspaniałych niespodzianek, to był w końcu ich wielki urodzinowy powrót. A jednak wasz duet do samego końca trzymany był w tajemnicy.

Nie mówiłam o tym nikomu, bo dla mnie była to tak wielka sprawa, że nie do końca wierzyłam, że to się naprawdę zdarzy. Uwierzyłam dopiero, gdy stanęłam na scenie. Samo zaproszenie było już niezwykłe, też trudne do wyobrażenia. Zadzwonił do mnie Mick Jagger. Byłam wtedy na festiwalu Glastonbury, głośno, tłok wokół mnie. Obok stała moja młodsza siostra, gdzieś mnie ciągnęła, coś do mnie mówiła. Szepnęłam jej tylko: Nie mogę teraz rozmawiać, mam po drugiej stronie Micka Jaggera. Ależ to było dziwne. Jakby właśnie zadzwoniła do ciebie historia muzyki.

Nie wiem, czy wiesz, ale na Orange Warsaw Festival występują też Queens Of The Stone Age…
(słyszę w słuchawce entuzjastyczny pisk, który najpewniej usłyszał też cały Londyn)… lider QOTSA, Josh Homme to twój dobry znajomy. Wystąpiliście wspólnie na twoim koncercie MTV Unplugged. Domyślam się, że tym razem to ty byłaś stroną dzwoniącą i inicjującą współpracę?

Tak. Ten koncert był rejestrowany przez telewizję, wydało mi się to zabawnym pomysłem, nasz duet – dwójki rudzielców (śmiech). Josh to mój dobry przyjaciel, odkąd pamiętam wspiera Florence and the Machine. Wybrałam piosenkę ‘Jackson’, którą wykonywali między innymi Johnny Cash i June Carter, bo oboje jesteśmy wielkimi fanami Casha. Myślę, że ten wybór przekonał go, że warto to ze mną zaśpiewać. Nie było łatwo zmierzyć się z tą piosenką – ale się nam udało.



Przygotowanie koncertu w ramach słynnego cyklu MTV Unplugged to wciąż wyróżnienie, chociaż telewizja MTV jest dziś czymś zupełnie innym niż w czasach naszego dzieciństwa. Tęsknisz za MTV?

Czy ja wiem… Cykl MTV Unplugged to rzeczywiście było coś. Ale byłam brytyjskim dzieckiem, wychowywanym na angielskiej telewizji. My nie mieliśmy MTV, tylko Popworld (program muzyczny nadawany w Wielkiej Brytanii przez Kanał 4 – przyp. ag) i oczywiście Top Of The Pops (brytyjski program muzyczny nadawany przez BBC – przyp. ag). Mnie MTV kojarzy się jednak z czymś bardzo amerykańskim.

To zapytam inaczej – tęsknisz za Top Of The Pops?

Uwielbiałam Top Of The Pops! Gdy byłam nastolatką, tak wyglądały moje piątkowe wieczory – randka w ciemno i Top Of The Pops. Już wtedy pociągały mnie te dwie rzeczy – miłość i muzyka.

Courtney Love podczas niedawnej wizyty w Londynie wychwalała brytyjską telewizję. Oglądasz? Masz jakieś wstydliwe przyjemności?

Mam obsesję na punkcie ‘Come Dine With Me’ – to program, w którym ludzie przychodzą do swoich domów i nawzajem dla siebie gotują, a później szydzą z tych dań. A drugi program to ‘Country House Rescue’ – czyli na ratunek domom na wsi. To moja grzeszna przyjemność, nawet nie wiem, czy są nowe odcinki, czy oglądam powtórki. Prowadzi go pani (Ruth Watson – przyp. ag), która jeździ po kraju i odwiedza rozpadające się stare domy. Ogromne, po sto pokoi pełnych najróżniejszych rzeczy. Ostatnio zobaczyłam kobietę – siebie w przyszłości. Miała jasne rude włosy, mieszkała w pięknym, zapuszczonym domu, pełnym starych ubrań, wszystko się tam rozpadało, chociaż z zewnątrz wyglądało pięknie. Nic się tam nie zgadzało – popatrzyłam na to, pomyślałam – o, tak wygląda moja przyszłość.

W ubiegłym roku pokazałaś w amerykańskim ‘Vogue’ swój nowy dom. Swój pierwszy dom. Jaki on jest?

Bardzo ładny i taki, by dobrze się w nim mieszkało. Jest w pewnym sensie przedłużeniem mnie. Mam bardzo konkretny gust, wiem co mi się podoba. Miło było wreszcie rozrzucić tę wizję na cały dom, a nie tylko na salon mojej mamy, który zmienił się w ostatnich latach w jakąś szaloną instalację (śmiech). Mama zresztą bardzo się cieszy, że się wyprowadziłam. Myślę, że najprościej go opisać słowami - jak sobie wyobrażasz dom Florence, tak właśnie wygląda. Są stare obrazy… ubrania, płyty. Ale jest chyba tego mniej niż kiedy mieszkałam u mojej mamy. Bo tam wyglądało to już jak eksplozja mózgu starszej pani gdzieś w cyrku.

I gdzieś w tej wielkiej przeprowadzce i radości urządzania swojego gniazdka prace nad trzecią płytą. Zastanawia mnie, jak sobie z tym wyzwaniem radzisz, kilka lat temu powiedziałaś w wywiadzie: Ze wszystkich trudnych do nagrania płyt, trzecia jest tą najtrudniejszą. Na pierwszej chcesz stanąć na nogach, na drugiej ci się to udaje, na trzeciej – musisz zrobić coś innego, coś nowego. Rzeczywiście tak jest?

Tak, dokładnie tak! Ja to powiedziałam? To zabawne, aż się sama sobie dziwię, że stać mnie było na tak rozsądną i trafną analizę. Ale tak rzeczywiście jest. Przychodzi moment, kiedy stoisz mocno na dwóch nogach, to znaczy, stałam mocno na dwóch nogach, teraz, kiedy pracuję nad trzecią płytą, czuję że ich nie mam. Ale cały ten proces jest czymś dobrym. Chociaż przeraża. Bo starasz się stworzyć coś z niczego. Nie chcesz się przecież powtarzać. Ale nie chcesz też zapomnieć o tym, co było. Więc tak, w pewnym sensie praca nad tą płytą wydaje się najtrudniejsza, z drugiej strony jednak, teraz, gdy już się za to zabrałam, jest to najbardziej szczere i satysfakcjonujące z doświadczeń.



A postawiłaś sobie granicę doświadczeń ery płyty ‘Ceremonials’? Zaczynasz na nowym albumie od zera, z czystą głową czy jest to jednak pewna kontynuacja?

Tak, jest w tym jakaś ciągłość. Głównie chodzi o wszystkie te miejsca, które zobaczyłam, ludzi, z którymi byłam. Świat to niesamowite miejsce, jeśli tylko masz otwarte oczy, cały czas poznajesz ludzi, widzisz rzeczy, które cię inspirują. Czy to dobre uczucia, czy negatywne, przyjmuję je, żyję chwilą, a później o tym piszę. Zdaje się, że jestem niestrudzonym kolekcjonerem wrażeń i to nigdy się nie kończy.

Chciałabym cię o kilka takich doświadczeń zapytać. O pierwszy i ostatni koncert jaki zagrałaś na trasie promującej album ‘Ceremonials’. Ten pierwszy, jeszcze taki nieformalny, odbył się w październiku 2011 roku w jednym z najpiękniejszych, najsłynniejszych i najbardziej dekadenckich nowojorskich klubów, w Boom Boom Room.

Oh shit! Tak, pamiętam ten koncert. Ale nie z powodu koncertu, a siedemnastu drinków, co to było… extra dirty Martini, które wtedy wypiłam. Co tam się działo, to była pamiętna noc – zaprószony ogień… delikatnie zaprószony ogień. I wybity ząb.

Ostatni koncert na tej trasie zagrałaś w grudniu 2012 roku w Dublinie.

Ależ to była zabawa. To był w pewnym sensie pogrzeb płyty ‘Ceremonials’. Byliśmy w Irlandii, było sporo alkoholu, wszyscy byliśmy w przebraniach klaunów. Zagraliśmy wtedy ‘Kiss With A Fist’, którego nie graliśmy z pięć lat, jeden wielki ubaw. To było jednocześnie jak wskrzeszenie i pogrzeb. Publiczność zrzucała z siebie ubrania i rzucała je na scenę, te stroje klaunów też zostały zrzucone. Szaleństwo! Poprosiliśmy wszystkich, by przebrali się w coś, co kojarzyło się albo z płytą ‘Ceremonials’, albo z ‘Lungs’. Ludzie poszaleli, przychodzili cali we krwi, przebrani za maszyny… Gotyckie klimaty, sporo klaunów… To był w pewnym sensie dość przerażający widok!

Ciężko przychodzi ci po takich wrażeniach, po życiu w trasie, powrót do normalności i przystosowanie się do niej?

Zajmuje mi to rok. Kiedy tylko się przyzwyczajam do codziennej rutyny, najczęściej jest już czas wyruszyć w kolejną trasę. Po zakończeniu trasy promującej ‘Ceremonials’ zupełnie nie umiałam się pozbierać. Bo tak naprawdę ta trasa trwała cztery lata, zaraz po skończeniu promocji debiutanckiej ‘Lungs’, wyjechałam promować drugą płytę. Kiedy to wszystko się skończyło, byłam przez całkiem długi czas w zupełnym zawieszeniu.

Na czym polegało to zawieszenie?

Rozmawiam z tobą na głośnomówiącym telefonie, moja asystentka się właśnie ze mnie śmieje. Wymyśliłam to sobie tak: Jest po trasie, jestem w domu! Zaczęłam wychodzić co wieczór i imprezować naprawdę ostro. Zrobiło się chaotycznie, musiałam się uspokoić.


Jestem ciekawa, czy Bono, który podobno uwielbia udzielać rad, mówił ci jak sobie radzić z takim syndromem ‘odstawienia’. Supportowałaś U2 na trasie U2 360°…

To zabawne, bo Bono rzeczywiście udziela rad! Ale to miłe. Na ich wielkich trasach koncertuje z nimi wiele zespołów. A ich scena i wszystko co ich otacza jest ogromne, to jest szaleństwo. To wielkie stadiony, na których my nigdy nie graliśmy. Bono był bardzo miły, powitał nas, powiedział, żebyśmy się nie bali, żebyśmy korzystali z tej przestrzeni. To było naprawdę urocze z jego strony, że powiedział mi jak mam sobie w tych warunkach radzić.

Gdzieś czytałam, że nauczony swoim doświadczeniem, a winę za nieudany występ U2 na Glastonbury zrzucił na śliskie obuwie, radził ci też jak poruszać się na scenie. Czy tobie, tańczącej na niebotycznych obcasach, zdarzył się kiedyś na scenie wypadek?

Bono nigdy mi czegoś takiego nie mówił, to plotka. Ale nie, nigdy nie zrobiłam sobie krzywdy na scenie, co jest bardzo dziwne, robię tam przecież te wszystkie dziwne rzeczy, wspinam się na balkony, rzucam się w tłum, wieszam się na głośnikach… I nigdy nic, to przedziwne. Jakby była jakaś niezwykła siła, która chroni mnie gdy jestem na scenie. Ale kiedyś jak tylko z niej zeszłam, stanęłam na gwoździu, tak nieszczęśliwie, że Rob, nasz gitarzysta musiał mnie wnieść na bisy na scenę.

Przyjeżdżasz do Polski kolejny raz na wyjątkowy koncert. Rok temu wystąpiłaś w Krakowie, przerywając w ten sposób, na jedną tylko noc, swój zasłużony wypoczynek po intensywnej promocji płyty ‘Ceremonials’. W tym roku, na Orange Warsaw Festival, przerywasz medialne milczenie, ale znów, tylko na ten jeden koncert. Dlaczego wybierasz właśnie Polskę?

Bo za każdym razem jest tu niesamowicie. A nie przyjechaliśmy do Polski na trasie promującej ‘Ceremonials’, to wielka szkoda. Za nami tydzień wypełniony próbami, były konieczne, nie graliśmy od pewnego czasu, ale i ekscytujące, bo dawno się nie widzieliśmy. Teraz, kiedy mam trochę wolnego, postanowiłam podziękować polskim fanom za to, że mnie wspierają. I że robią to w takim pięknym stylu.

Rozmawiała: Anna Gacek
Fot. materiały prasowe

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!