Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Okrutny świat przeszłości
28.10.19
To najnowszy film Agnieszki Holland. „Obywatel Jones” jest opartą na faktach historią walijskiego dziennikarza, który opowiedział światu o wielkim głodzie na Ukrainie w okresie stalinowskim. Autor zdjęć Tomasz Naumiuk mówi o wyzwaniach, które napotkał podczas kręcenia „Obywatela Jonesa”.
Rozmawiamy w momencie, w którym zakończył się drugi, tym razem polski etap zdjęć do „Obywatela Jonesa”. Jak Pan go ocenia?
To było zupełnie nowe wyzwanie. Śmiejemy się z kolegami, że za każdym razem zaczynamy ten film od nowa. Najpierw kręciliśmy na Ukrainie, gdzie nie mieliśmy właściwie ani jednego dnia zdjęciowego przy stabilnej pogodzie, a zaraz wyruszamy do Szkocji [rozmowa odbyła się w końcu maja 2018 – przyp. red], która szykuje nam wiele innych wyzwań. Część polska była łatwiejsza pod względem warunków atmosferycznych, ale jednocześnie bardzo trudna, ponieważ realizowaliśmy zarówno sceny rozgrywające się w Wielkiej Brytanii, jak i fragmenty moskiewskie oraz ukraińskie. Wybraliśmy polskie plenery i wnętrza ze względu na ich specyfikę i różnorodność, ale w związku z tym, że zaplanowałem dla każdej części filmu osobny charakter wizualny, musieliśmy być czujni, w którym jesteśmy momencie scenariusza, jaką narrację i środki technologiczne stosować.
Na Ukrainie rzeczywiście było tak źle?
Spędziliśmy miesiąc w temperaturach od minus 17 do minus 27 stopni Celsjusza. Nawiedzały nas zamiecie śnieżne, wichury, deszcze, mrozy. Pogoda nas nie oszczędzała. Napędzała nas za to opowiadana historia, która, mimo że dzieje się w latach 30. XX wieku, jest na wiele sposobów aktualna. To nas motywowało do wstawania wczesnymi rankami, ubierania na siebie miliona warstw odzieży i wychodzenia na ten mróz na 14-godzinne dni zdjęciowe.
fot. Robert Palka
Akcja „Obywatela Jonesa” będzie rozgrywała się w kilku krajach, a sam film skłoni zapewne do wielu trudnych emocji i refleksji. Na jakich kamerach zdecydował się Pan nakręcić tak skomplikowaną historię?
Planowaliśmy podzielić film na część, że tak powiem, „cywilizowaną”, czyli sceny w Wielkiej Brytanii i Moskwie oraz na część „bestialską”, ukraińską, ukazującą horror wielkiego głodu. Tę pierwszą mieliśmy zamiar nakręcić w optyce anamorfotycznej na kamerze ARRI Alexa SXT, natomiast drugą chciałem robić kamerą z ręki, na Alexa Mini z obiektywami Zeiss Super Speed.
Dlaczego mówi Pan w czasie przeszłym?
Bo nasze pierwotne założenie się nie sprawdziło i musiało ulec zmianie. Początkowo chciałem, żeby części brytyjska i moskiewska były bardziej eleganckie, nasycone, soczyste w obrazie, a następnie przejść w pewnym momencie do czegoś bardziej surowego, ascetycznego, żeby w podświadomości widza wywołać coś w rodzaju „głodu filmowej plastyki”. Tak podszedłem do sfery barwnej, kompozycji, doboru obiektów, współpracy ze scenografią i kostiumami. Od strony plastycznej był to dobry pomysł, natomiast kiedy rozpoczęliśmy zdjęcia, zdaliśmy sobie sprawę, że w scenach w Londynie i Moskwie zaczyna się robić typowy usztywniony film kostiumowy.
A to ostatnie, czego potrzeba takiemu filmowi jak „Obywatela Jones”…
Dokładnie. Poczuliśmy, że to oddala nas od samej historii i od naszego bohatera. Dlatego zmieniliśmy koncepcję wizualną. Nie odeszliśmy od oryginalnych wyborów kamery i optyki, ale postawiliśmy na bardziej naturalistyczny sposób opowiadania. Kamera jest żywa, zaangażowana, częściej z ręki, trochę „dokumentalna”. Mówię o scenach brytyjskich i moskiewskich. Do części ukraińskiej podchodziliśmy tak od samego początku, również ze względu na Agnieszkę Holland, która skończyła szkołę praską i ukształtowała się na tamtejszym kinie. Mieliśmy zresztą dużo referencji z kina czeskiego, jedną z ważniejszych stał się film „Diamenty nocy” [z 1964 roku w reżyserii Jana Němeca – przyp. red.]. To przełożyło się na stronę inscenizacyjną, pracę kamery, itd.
Jak te zmiany przełożyły się na Pana pracę z innymi pionami oraz obsadą?
Musieliśmy oczywiście dostosować się do nowych zasad, ale mieliśmy przyjemność pracować z fantastyczną obsadą. Mam dobry kontakt z aktorami, to nie jest tak, że spotykamy się na planie i kręcimy to, czego się od nas wymaga. Dużo rozmawiamy i w przerwach między zdjęciami, i po ich zakończeniu. „Obywatel Jones” to specyficzny projekt, czuliśmy się tak, jakbyśmy kręcili kino drogi. Kompletując ten świat, znaleźliśmy dużo obiektów, które są rozrzucone po całej Europie. Czasem jest to kłopotliwe, ponieważ właściwie nieustannie się przemieszczamy, nie zostajemy w hotelu dłużej niż 2-3 dni. Ale z drugiej strony zyskujemy przestrzeń do rozmowy, na przykład między Agnieszką, mną i Jamesem Nortonem, który gra Garetha Jonesa.
fot. Robert Palka
James Norton to aktor relatywnie młody, ale już bardzo doświadczony i zyskujący międzynarodową popularność. Podobnie Vanessa Kirby, która gra główną postać żeńską.
To prawda, ale w naszym przypadku obyło się bez większych zgrzytów. James niebywale zaufał Agnieszce, między nami również pojawiła się od początku dobra energia. Szybko reaguje na uwagi i jest bardzo otwarty. Vanessa gra w serialu „The Crown”, więc jest o niej głośno, ale też znakomicie nam się współpracuje. Podejrzewam, że dzięki Jamesowi, który zbudował nam u niej kredyt zaufania. Natomiast najlepszym podsumowaniem tego, co dzieje się na planie, była wizyta Petera Sarsgaarda. Fenomenalny aktor, który, choć jego pobyt był krótki, dosłownie wsiąknął w ekipę. Na początku stanął z boku i przyglądał się, jak to wszystko działa, a gdy już zrozumiał, co i jak chcemy osiągnąć, zachowywał się tak, jakby był z nami od pierwszej fazy projektu. Jeżeli natomiast chodzi o ekipę techniczną, otaczają nas wieloletni współpracownicy. Ludzie, z którymi doskonale się znamy, którzy wiedzą, że można się po nas spodziewać wszystkiego, a w związku z tym i oni są gotowi na wszystko. Mamy z ich strony stuprocentowe wsparcie.
Czy zmiany w pracy kamery wpłynęły na zaplanowaną przez Pana paletę barwną?
Nie, w tym przypadku obyło się bez większych zmian. Na długo przez rozpoczęciem zdjęć stworzyłem moodbook, który stanowił dla mnie podstawową referencję wizualną do rozmów z Agnieszką Holland. Na jego podstawie wspólnie wypracowaliśmy ogólną koncepcję, która stała się i dla nas, i dla ekipy drogowskazem na planie.
Musiał Pan walczyć z warunkami atmosferycznymi, modyfikować koncepcję wizualną, a co z emocjami? „Obywatel Jones” opowiada o przerażających wydarzeniach…
Tak, to było kolejne wyzwanie… Szczególnie w trakcie pobytu na Ukrainie. Zaczęliśmy wsiąkać w ten okrutny świat, gdzie śmierć była na każdym kroku, na długo przed zdjęciami. Zapoznawaliśmy się z tekstami historycznymi, oglądaliśmy filmy dokumentalne, w pewnym sensie oswoiliśmy się z tym tematem, ponieważ w innym przypadku nie moglibyśmy nakręcić tego filmu. Ale na planie te emocje znowu częściowo odżyły. Widzieliśmy sceny, których nikt nie chciałby oglądać ani tym bardziej przeżywać. To niesamowite, że te rzeczy działy się niecałe sto lat temu, a dzisiaj do nich z jakiegoś powodu wracamy…
Polska część zdjęć, gdy przenieśliście się w filmowych realiach do cywilizowanej Europy, musiała być w tym względzie znacznie łatwiejsza?
Oczywiście, przenieśliśmy się w ten „bardziej cywilizowany” świat, natomiast prawda jest taka, że to, co się w nim działo, co będzie się działo w naszym filmie, jest równie bestialskie i wyrachowane. Tyle że w inny sposób. W Polsce dużo łatwiej było nam zachować dystans do tego wszystkiego, szczególnie, że tych dwulicowych, paskudnych ludzi zagrali fantastyczni aktorzy.
fot. Robert Palka
Wydaje się oczywiste, że „Obywatel Jones” będzie nawiązywał do obecnej rzeczywistości, nawet dzisiaj, na długo przed premierą, trudno nie zauważyć tych odniesień. Ale czy to znaczy, że sam film będzie w jakiś sposób współczesny?
Nie, nie szukamy takich odniesień, nie wstawiamy współczesnych znaków ani tekstów kultury. Pozostajemy bardzo głęboko osadzeni w rzeczywistości lat trzydziestych zeszłego wieku. Jesteśmy przekonani, że to wystarczy. W naszej historii przewija się zresztą cały czas wątek George’a Orwella i jego „Folwarku zwierzęcego”. Myślę, że każdy widz, który żyje w dzisiejszym świecie i przynajmniej raz na kilka dni ogląda czy słucha wiadomości, rozpozna zawarte w filmie analogie. Wszyscy chyba słyszeli o zabójstwie dziennikarza śledczego na Słowacji, a to przecież jedna z wielu takich spraw. Powtórzę po raz kolejny: nie minęło nawet sto lat, a to się dzieje ponownie…
Co w takim razie czeka Pana w Szkocji?
Jak wspominałem, przed każdym nowym etapem mówię, że to będzie najtrudniejsza część zdjęć. I wydaje mi się, że za każdym razem mam rację. W Szkocji będziemy kręcić sam początek i sam koniec filmu, a to będzie wymagało dużego skupienia. Cieszę się natomiast, że kalendarz zdjęć ułożył się właśnie w taki sposób, ponieważ w międzyczasie znaleźliśmy idealny język dla naszego filmu. Mam nadzieję, że po powrocie nie zmienię zdania. Szczególnie, że Szkocja będzie przypominała trochę Ukrainę, pod kątem pogody. W Polsce była piękna wiosna, a tam czeka nas nieustany deszcz, wiatr i temperatury poniżej 10 stopni Celsjusza. Od strony technicznej jest to zawsze duża przeszkoda, dlatego musimy z moim mistrzem oświetlenia, Łukaszem Głaszczką wymyślić sposób na ten kraj. Nie mamy zamiaru walczyć z warunkami atmosferycznymi, tylko jakoś za nimi podążyć i w miarę sprawnie zakończyć zdjęcia do „Obywatela Jonesa”.
Rozmawiał Darek Kuźma
Wywiad ukazał się na łamach magazynu branżowego „Film&Tv Kamera” nr 2/2018
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego