Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Zachować własną tożsamość
31.07.17
- Sądzę, że główne wartości marki OFF to odwaga, bezkompromisowość, podążanie za instynktem, nie chłodną kalkulacją, otwartość na rzeczy nowe, nawet takie, które mogą nie być przyjemne, które niepokoją i szokują - mówi Artur Rojek. Z szefem OFF Festivalu rozmawiamy o dźwiękowych rytuałach oraz roli imprez i mediów w promowaniu ambitnej muzyki.
Ile godzin sypia Artur Rojek w dniach poprzedzających OFF Festival?
Na razie 6.
Poczucie odpowiedzialności, stres, ekscytacja, frajda? Jakich emocji jest w tych dniach najwięcej?
Uczucia się mieszają... Jest jak w rollercoasterze - od załamania po radość. Ale jest też wspaniała adrenalina, którą trudno z czymkolwiek innym porównać.
Ma Pan poczucie, że OFF osiągnął już swoją docelową formę i czy pracując nad edycją tegoroczną, ma Pan już wizję OFF-a za kilka lat?
Pomysł na ten festiwal wykrystalizował się dość szybko, jeszcze na etapie Mysłowic. Późniejsze zmiany to po prostu jego udoskonalanie, ale także reagowanie na pomysły i potrzeby naszych gości oraz na zmiany na rynku koncertowym. Trudno w tak szybko zmieniającej się branży zachować własną tożsamość, ale jestem przekonany, że nam się udało, że bywalcy wiedzą, co to za festiwal – że na OFFa przyjeżdża się odkryć nową muzykę, przeżyć przygodę, dać się zaskoczyć, zainspirować.
"Jedziesz na OFFA? " - pytanie, które często przewija się w rozmowach wielu, zwłaszcza młodych ludzi, w trakcie planowania wakacji. Ma Pan poczucie, że OFF jest już marką? Jeśli tak, to jakie wiążą się z nią wartości?
Tak, OFF jest marką. Najlepiej świadczą o tym bilety, które sprzedają się jeszcze przed ogłoszeniem artystów lub gdy znane są tylko pojedyncze nazwy. Potwierdzają to ludzie, którzy mówią, że nie muszą sprawdzać, kto gra, by jechać na OFFa, bo lubią być zaskakiwani i ufają naszym wyborom. Sądzę, że główne wartości marki OFF to odwaga, bezkompromisowość, podążanie za instynktem, nie chłodną kalkulacją, otwartość na rzeczy nowe, nawet takie, które mogą nie być przyjemne, które niepokoją i szokują. Widzimy też wartość w ciągłej zmianie – widać to choćby po tym, że nawet artystów, którzy byli na festiwalu znakomicie przyjęci, rzadko zapraszamy po raz kolejny, bo zamiast iść na łatwiznę i budować sobie stały panteon OFFowych świętych, wolimy eksperymentować i zaskakiwać, choć to bardziej ryzykowne z komercyjnego punktu widzenia. Swoją drogą, tegoroczny występ Swans jest jednym nielicznych wyjątków od tej reguły, ale to ich ostatnia trasa w tej formule, nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności zamknięcia festiwalu tym trwającym 150 minut dźwiękowym rytuałem.
Trwa dyskusja na temat przyszłości festiwali, jako takich. Jedni uważają, że dzięki nim rynek muzyczny kwitnie, inni - wręcz przeciwnie - że "zabijają" życie koncertowe. Bez wątpienia żyjemy w erze takich wielkich imprez muzycznych. Ale co będzie za kilka lat? Czy sądzi Pan, że pozostaniemy przy festiwalach, czy jednak będziemy chcieli oglądać artystów osobno?
Czy festiwale zabijają rynek koncertowy? Wystarczy porównać, jak wyglądał ten rynek 15 lat temu, kiedy mieliśmy w Polsce dwa czy trzy festiwale, a jak wygląda dzisiaj. Festiwale dla wielu ludzi są pierwszym zaproszeniem do przeżywania muzyki na żywo, pozwalają też znaleźć publiczność artystom, którzy nie są znani. Wielu wykonawców, którzy zadebiutowali w naszym kraju właśnie na OFFie, później wracało na koncerty klubowe. W jakimś sensie są to więc naczynia połączone. Ostatnio rzeczywiście pojawiają się głosy, że festiwale przeżywają kryzys, ale to chyba przesadzona interpretacja – imprezy, które mają na siebie pomysł, ciekawy program, przyjazny klimat, nie narzekają na brak zainteresowania. Jakaś część publiczności pewnie z biegiem lat rezygnuje z tego rodzaju kontaktu z muzyką, ale na ich miejscu pojawiają się nowe, młode twarze. Ale problemy oczywiście są, w Polsce chociażby takie, że muzyka, szczególnie alternatywna, budzi mniejsze zainteresowanie potencjalnych sponsorów niż choćby sport, a wymagania publiczności, a więc i budżety, rosną. Radzimy sobie bez sponsorów jak możemy, licząc na to, że działy marketingów lada moment przypomną sobie, z jak cennym odbiorcą mogą się komunikować za naszym pośrednictwem.
Mapa polskich festiwali muzycznych - Opener, OFF, TNM, Audioriver, Soundrive, Jarocin, Kraków LIVE... Jest już kompletna? Czy widziałby Pan jeszcze przestrzeń dla nowych imprez?
Zawsze jest miejsce na nowy pomysł, jeśli ten pomysł jest dobry. Nowe festiwale pojawiają się przecież nawet na rynku brytyjskim, który jest nieporównywalnie bardziej nasycony niż nasz. Różnica polega na tym, że w Wielkiej Brytanii muzyką żyje i muzykę kocha prawie każdy, niezależnie od wieku i pozycji społecznej, a w Polsce ludzi na tyle zainteresowanych muzyką, by poświęcić jej weekend i trochę pieniędzy jest zdecydowanie mniej. Tu wielka jest rola mediów, które wciąż chyba bardziej bywają zainteresowane wizytami w Polsce celebrytów, również tych, którzy zajmują się muzyką, niż promowaniem imprez muzycznych o bogatym, ambitnym programie. A właśnie media powinny tłumaczyć odbiorcom muzyki, w czym lepszy jest festiwal o interesującym programie od dwugodzinnej wizyty na stadionie, na koncercie gwiazdy znanej z telewizji.
fot. Jacek Poremba
Słowo OFF często kojarzone jest z pewną antysystemowością, wizją świata, w której chcemy dystansować się od wielkich korporacji, masowej produkcji - ubrań, czy żywności, "wracać do źródeł". OFF jest jedną z takich imprez, ale czy da się zorganizować dużą imprezę bez wsparcia z budżetów promocyjnych wielkich firm, często właśnie korporacji? Czy pieniądze z budżetów miast wystarczą?
Da się zorganizować taki festiwal bez komercyjnych sponsorów – czego przykładem tegoroczna edycja OFF Festivalu. Ale jest to bardzo trudne i dzieje się kosztem niektórych dobrych pomysłów, bo brakuje na nie pieniędzy w budżecie. Na pewno nie każda marka pasuje do OFFa, a obwieszanie OFFa krzykliwymi billboardami z logotypem sponsora nie będzie skuteczne, bo z naszymi gośćmi trzeba się inaczej komunikować, trzeba zaproponować coś interesującego. Mamy zresztą historię współpracy z otwartymi firmami reprezentującymi różne branże i zawsze była oparta na wzajemnym zrozumieniu i kreatywności. Rozmawiamy zresztą już z firmami, które są zainteresowane współpracą sponsorską w 2018 roku i od tego zawsze zaczynamy – że OFF nie jest na sprzedaż, ale że możemy razem zrobić coś nowego, ciekawego.
Przygląda się Pan publiczności, która co roku odwiedza Dolinę Trzech Stawów. Kim są? Czy jest ktoś, jakaś część publiczności, której brakuje Panu na festiwalu?
Tak, przyglądam się, ale też rozmawiam z ludźmi, wysłuchuję ich opinii. Oprócz tego raz na jakiś czas przeprowadzamy badania – ankieterzy pytają naszych gości o wrażenia związane z festiwalem, ale też o to, kim są, skąd do nas przybyli i co ich przyciągnęło. To pomaga w rozwijaniu festiwalu. Mamy to szczęście, że na festiwal przybywa bardzo zróżnicowana publiczność. Mamy sporo młodych ludzi, licealistów i studentów, ale przyjeżdżają też ich rodzice. Mamy też OFFowe rodziny – ona i ona poznali się na naszym festiwalu kilka lat temu, a dziś przyjeżdżają z kilkuletnimi dziećmi.
Co roku stawia Pan na artystów rozpoznawalnych, jak Patti Smith, PJ Harvey, czy Iggy Pop& The Stooges, ale i na takich, których zna niewielka część publiczności. Mimo to są ich ciekawi. Czy przez lata ma Pan już sposób na to, jak zainteresować publiczność jakimś artystą?
Goście OFFa ufają naszym wyborom i to jest dla nas największa pochwała. Artyści często w Polsce niemal anonimowi przyjmowani są niezwykle gorąco, dla niektórych z nich to były największe koncerty w ich dotychczasowej karierze. Oczywiście, nie ma stuprocentowego sposobu na to, by publiczność dobrze przyjęła nowego artystę, ale jest jeden, który pozwala mi spać spokojnie – cały czas jestem przede wszystkim fanem muzyki. Na OFFie występują tylko artyści, którzy mi się podobają, albo którzy w jakiś sposób mnie intrygują. Jeśli sam jestem ich ciekaw, mogę przypuszczać, że inni też będą.
Każdego wykonawcę, który znajduje się w festiwalowym zestawie, musi Pan wcześniej zobaczyć na koncercie? (a jeśli tak, to czy większość widzi PAn na festiwalach, czy na osobnych koncertach?) A może wystarczy internet?
Nie jestem w stanie zobaczyć wszystkich na żywo przed festiwalem, choć to oczywiście najbardziej komfortowa sytuacja, bo nagrania studyjne nie zawsze mówią całą prawdę o artyście. Są zespoły, których płyty trudno nazwać wybitnymi – jak choćby Monotonix, Gablé czy Retro Stefson – ale kto był na ich koncertach na OFFie, zapamięta je do końca życia, jestem tego pewien. Jeżdżę więc na festiwale w innych krajach, ale jeżdżą też inni członkowie rady programowej festiwalu i jeśli jakiś koncert na którymś z nas zrobi wielkie wrażenie, informujemy o tym innych. Oczywiście, zdarzają się też artyści, których muzyka robi na mnie tak duże wrażenie, że zapraszam ich na festiwal niemal w ciemno, czasem po obejrzeniu kilku filmików w internecie, albo tacy, którzy mają opinie zwierząt scenicznych, więc wtedy już nie trzeba sprawdzać.
Czy to, co można określić mianem kultury uczestnictwa w festiwalach, na których spotkać można wielu artystów, sprzyja wzrostowi świadomości na temat korzystania z twórczości artystów z legalnych źródeł? A może przeciwnie - skoro kupuję bilet na koncert, a to na nich przecież zarabia się dziś pieniądze, to nie muszę już się martwić sprawami legalności muzyki?
Myślę, że festiwale pełnią również funkcję edukacyjną i publiczność, która bierze udział w tych imprezach jest bardziej świadoma od ludzi, którzy nie chodzą na koncerty, ewentualnie czekają aż koncert przyjdzie do nich, w postaci darmowego festynu z okazji dni miasta. Nie wiem, czy wszyscy kupują płyty, ale sądząc po tym, jak co roku oblegane są sklepiki płytowe w OFF Markecie, wielu z nich kupuje – i to sporo.
Czy piractwo jest dziś tak samo poważnym problemem, jak w latach 90-tych?
Jest inaczej. Wtedy głównym problemem były pirackie płyty i kasety, produkowane masowo i sprzedawane zarówno na ulicy, jak i w sklepach. Dzisiaj to raczej kwestia przekonania części odbiorców muzyki, ale też filmów, książek i wszystkich innych dostępnych w internecie treści, że za nic nie trzeba płacić. To oczywiście nieprawda, bo ktoś te treści musi wytworzyć. Na szczęście prawdziwi fani muzyki są najczęściej na tyle świadomi, że wiedzą, że artystom należy się wynagrodzenie za ich pracę i korzystają z legalnych źródeł.
Jak odnosi się Pan do serwisów streamingowych? Korzysta z nich coraz więcej fanów, jednak dla artystów taka forma odbioru ich muzyki nie jest szczególnie intratna...
To na pewno jest krok w dobrą stronę, ale na pewno też da się wypracować rozwiązanie, które będzie satysfakcjonujące dla wszystkich stron.
Jak zachęcać słuchaczy do korzystania z legalnych źródeł muzyki? Czy powinniśmy iść w stronę serwisów streamingowych, które pobierają niewielkie miesięczne opłaty, dając w zamian dużo treści, czy też n.p. starać się zachęcać ludzi do kupowania fizycznych nośników, n.p. coraz bardziej popularnych winyli?
Myślę, że nie trzeba wybierać. W podróży, na wakacjach, każdy ma przy sobie telefon, więc optymalnym rozwiązaniem jest serwis streamingowy, dzięki któremu możemy dobrać muzykę do nastroju czy sytuacji. Natomiast słuchanie muzyki w domu to dla mnie wciąż celebracja, tu ważne są oczywiście same dźwięki, ale też okładka, czy sama operacja wybierania i puszczania muzyki, w przypadku winyli szczególnie przyjemna.
Ubiegły rok był dla festiwalu trudny. Koncerty Anohni i The Kills nie doszły do skutku z powodów kłopotów zdrowotnych artystów. Czego uczą takie sytuacje?
Pokory. Tego, że nie można być niczego pewnym do ostatniej minuty. Przecież Anohni była z nami w Katowicach, odbyła się próba… Niestety, niczego więcej z takich sytuacji nauczyć się nie da, bo mieliśmy wyjątkowego pecha i wszystko to odbyło się poza naszą kontrolą. Nie ma sposobu na to, by zabezpieczyć się przed nagłą chorobą artysty i jeśli na festiwalu występuje w sumie kilkaset osób, bo zdarzają się przecież składy kilkuosobowe, zawsze może się zdarzyć, że ktoś nie będzie mógł wystąpić. Ale takie spiętrzenie niefortunnych zdarzeń, jakie spotkało nas w ubiegłym roku, jest aż trudne do wyobrażenia, reagowaliśmy na to na bieżąco, ale nie wierzyliśmy, że to się dzieje. Ale dowiedzieliśmy się też czegoś o naszym festiwalu i naszej publiczności – a właściwie uzyskaliśmy potwierdzenie, bo już to przeczuwaliśmy: okazało się, że nie znane nazwisko jest najważniejsze na OFFie, ale muzyka, co potwierdziło fenomenalne przyjęcie Islam Chipsy czy Jambinai, które nieoczekiwanie trafiły na największą scenę.
Przed nami tegoroczna edycja OFFA. Na niej Feist, PJ Harvey, Talib Kweli, a także Pana - i Kwadrofonik - spotkanie "Symfonią Przemysłową nr 1" Davida Lyncha. To tylko początek bogatego różnorodnego zestawu. W którym na pewno kryją się niespodzianki, szerzej nieznani artyści, których wiele osób odkryje dopiero w Katowicach. Ale może chciałby Pan zwrócić naszą, szczególną uwagę na któregoś z mniej znanych artystów jeszcze przed festiwalem?
Jestem ciekaw, czy OFFowa publiczność da się sprowokować Siksie. Dużym przeżyciem może być konfrontacja z radykalną i muzycznie, i tekstowo Moor Mother, jestem też pewien, że koncert IDLES może być jednym z tych, o których później dyskutuje się latami. No, chyba że Shame ich przyćmią…
Rozmawiał: Jan Niebudek, Polskie Radio Trójka
Fot. tytułowa Jacek Poremba
Redakcja i edycja: Rafał Pawłowski
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura