Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Aleksandra Konieczna. W polskim kinie jesteśmy niewidoczne

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Aleksandra Konieczna. W polskim kinie jesteśmy niewidoczne

Aleksandra Konieczna. W polskim kinie jesteśmy niewidoczne

29.03.19

– To czy zagra się lepszą rolę, czy otrzyma się nagrodę nie przekłada się na obfitość proponowanych ról. Gdy dostałam nagrodę w Gdyni, a potem Orła za rolę Zofii Beksińskiej w "Ostatniej rodzinie" to zaczęły mi towarzyszyć takie, nazwałam to na swój użytek, nagrodolęki. Podczas bankietu na gali podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała: teraz już w niczym nie zagrasz, bo się będą ciebie bali – mówi Aleksandra Konieczna. Z laureatką Polskich Nagród Filmowych ORŁY za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w "Jak pies z kotem" rozmawiamy o trudnej roli kobiet w przemyśle filmowym.



Najpierw przeczytała Pani książkę Joanny Bator "Ciemno, prawie noc", a potem pojawiła się możliwość udziału w filmie? Porwała Panią książka?

Są takie książki, które sprawiają, że nie chce się rozstać z bohaterami, z historią, ale to nie był ten przypadek. Czytając ją, marzyłam tylko o tym, aby szybko się skończyła. Miałam wrażenie, że ta książka wzięła mnie za głowę, zrobiła wir i mnie wyrzuciła. Na nieznany mi brzeg.

To nieco inaczej odbiera Pani tę książkę, niż Borys Lankosz. Wspominał mi w rozmowie, że wydłużał czas czytania, czekając na kulminacyjny moment, przynoszący katharsis.

Należę do osób, które bardzo higieniczne traktują napięcie, z racji mojego zawodu, psychosomatyki, osobowości. Nie lubię utrzymywać w sobie długo napięcia, zarówno tego dobrego jak i złego.

Postać grana w filmie przez Panią ma w sobie te dobre emocje?

Tak. Gdy pojawiła się propozycja od Borysa Lankosza i producentów filmu "Ostatniej rodziny", aby wziąć udział w tej produkcji to przyznam, że nie wahałam się w ogóle. A gdy dodatkowo usłyszałam w jakim towarzystwie będziemy się spotykać, to już nie miałam żadnych wątpliwości.

Jeśli chodzi o temat filmu również?

Absolutnie. Tak naprawdę, gdy czytałam książkę Joanny Bator, to byłam mocno zaskoczona, że w kraju matki Polki jakaś pisarka ośmiela się dotykać tematu przemocy, której dokonuje matka na własnych dzieciach. Mam poczucie, że coraz bardziej jesteśmy oswajani z tym, że aktu molestowania dopuszczają się mężczyźni... ale nie matki. W naszym dość specyficznym społeczeństwie jest to raczej niewyobrażalne, że może być inaczej. Byłam pod wrażeniem odwagi i takiej bezkompromisowości Joanny Bator.

Którą można się zarazić?

Chciałabym, byłoby wspaniale. Aktor jednak to jest trochę takie zwierzę jak kret, który chodzi ciemnymi korytarzami, a dopiero w dniu premiery uświadamia sobie w czym wziął udział. Czy stał się mięsem armatnim. Czy kret został rozszarpany.


W filmie Borysa Lankosza "Ciemno, prawie noc", fot. Adam Golec / Aurum Film

A właśnie spotykamy się tuż po premierze filmu "Ciemno, prawie noc". Film pokazuje, że świat nie jest tylko zły. Jest też dobro, o które trzeba walczyć, bo dzięki niemu możemy nie tylko stanowić o sobie, ale i o innych. Pani postać Babcyjki jest postacią pozytywną.

Wszystko w powieści Joanny Bator jest bardzo cenne, jestem jej admiratorką. Bardzo dużo czytam, ale przyznam, że mało co tak zadziałało na mnie w polskiej literaturze, jak powieść "Ciemno prawie noc". Gram w tym filmie rolę epizodyczną. Kociary w tej powieści to takie przedwojenne i współczesne panie, które znamy również z realistycznej strony naszego życia, np. chodzą po śmietnikach, a swoją emeryturę przeznaczają na mleczko dla kotów. Babcyjka jest jedną z tych kociar. To taka dobra wróżka, chociaż nie wygląda na taką, bo chodzi w swoich starych butach relaks i ma garbaty nos. Myślałam o niej jak o starej hipisce, stąd te moje kolczyki w brwi, jako pozostałość hucznej młodości, ale mimo tej zewnętrznej otoczki w głębi serca jest kimś bardzo dobrym. Kociary wyczuwają rodzące się siły dobra i zła poprzez koty. One popychają główną bohaterkę, całą historię w dobrą stronę. Odczyniają ważne rytuały, korzystają z różnych symboli, oczywiście nie odbywa się to gładko.

Tak jak w przypadku każdej baśni, ale śmiem twierdzić, że ta baśń jest wyjątkowo okrutna i bardzo mocna.

Myślę, że pisarze stosują różne zabiegi, żeby widz dał się wciągnąć w opisywane historie, dlatego ta otoczka baśniowości tu musi być. Potem wszystko się zmienia. Proszę zauważyć, że bajki Andersena też są przerażająca, a mimo to czytamy je i przekazujemy z pokolenia na pokolenie dzieciom, przecież to jest klasyk. Wszystko co jest archetypowe, baśniowe oddala nas jak gdyby od rzeczywistości, poprzez co nabieramy dystansu i dlatego łatwiej jest to przyjąć, zmierzyć się, zrozumieć.

Borys Lankosz zdradził mi, że podczas rozmów wykazała się Pani olbrzymim zrozumieniem tej historii, taką empatią.

To bardzo miłe. Śmieję się, że przy takich projektach lubi cierpieć aktorskie ego. Ten film tak jak i powieść zostały tak skonstruowane, że wszystko toczy się wokół postaci głównej bohaterki, która odbywając swoją piekielną podróż napotyka z kolei różne postaci, które trochę pomagają a trochę przeszkadzają w odkryciu prawdy. Zwykle gdy podejmuję decyzję o danej konkretnej roli to idę na całość. Staram sobie wyobrażać dużo spraw i mam tysiące pomysłów, często dużo za dużo, a wszystko po to, żeby było z czego wybierać, co odrzucić. Lata pracy z Grzegorzem Jarzyną nauczyły mnie tego, żeby nie bać się proponować, nawet głupstw bo dzięki temu omijamy ścieżkę zachowawczości, po której najłatwiej się stąpa.

A tego Pani nie lubi?

Oczywiście, że nie. Ja jestem aktorką pozbawioną wstydu, tak zwaną bezobciachową.

Jest też Pani reżyserką?

Tak, czasami zdarza mi się reżyserować spektakle teatralne, ale aktorstwo to jest mój zawód. Jest na mnie zapotrzebowanie, zarabiam na tym pieniądze, co jest nie bez znaczenia, bo utrzymuję się z tego całe lata, ale nie ukrywam zdarzały mi się, w okolicach 40-tki kryzysy zawodowe.

To znaczy?

Myślę, że każdy człowiek chce mieć wpływ na swoje życie, bo ma wtedy wrażenie pewnej skuteczności i sprawczości, a w przypadku zawodu aktora niestety to poczucie... To czy zagra się lepszą rolę, czy otrzyma się nagrodę nie przekłada się na obfitość proponowanych ról. Gdy dostałam nagrodę w Gdyni, a potem Orła za rolę Zofii Beksińskiej w "Ostatniej rodzinie" to zaczęły mi towarzyszyć takie, nazwałam to na swój użytek, nagrodolęki. Podczas bankietu na gali podeszła do mnie dziewczyna i powiedziała: teraz już w niczym nie zagrasz, bo się będą ciebie bali.


W "Ostatniej rodzinie" Jana P. Matuszyńskiego, fot. Hubert Komerski / Aurum Film

Zabrzmiało jak klątwa.

(śmiech) Przyznam, że jak telefon nie dzwonił przez kilka miesięcy to pomyślałam sobie wtedy, to chyba się boją, ale potem pomyślałam, że to nie jest tylko moja szczególna sytuacja, ale i ogólna. Po prostu nie ma ról dla kobiet po 50-tce. I dotyczy to nie tylko Polski ale i Europy. W polskim kinie cały czas jesteśmy niewidoczne. Zastanawiałam się długi czas dlaczego tak jest, myślę o tym i mówię przy każdej okazji. Mam kilka argumentów.

Które diagnozują tę sytuację?

Myślę, że pokazują problem. Społeczeństwa starzeją się i nie ma alternatywy dla aktorek-kobiet 50 plus. Co mają robić? Czekać na śmierć? Kłaść się do trumny? Statystycznie na 7-8 ról męskich przypada 1 kobieca, a dla dojrzałych kobiet jeszcze mniej. Śmiem twierdzić, że to w głównej mierze kobiety są konsumentkami kultury. To one kupują bilety do kina, inicjują wyjścia do teatru, bo panowie zwykle lubią przysypiać na spektaklach, no i myślę sobie, czyż te kobiety (my) nie chcą, nie chcemy oglądać się na ekranie? Nie chcemy się utożsamiać z innymi kobietami na ekranie, w różnym wieku? Myślę, że chcemy. Nawet bardzo.

A dlaczego tak nie jest?

Mamy za sobą wieki patriarchatu. Od dawien dawna przekazywany jest model, że mężczyźni sprawują władzę, zarabiają pieniądze. I dzieje się to wszędzie, na każdej płaszczyźnie życia. Dopiero teraz kobiety zaczęły walczyć o parytety, również widać to w kulturze i sztuce, myślę, że może nadejść jakaś zmiana. Odnoszę wrażenie, że patriarchat jest mocno zakorzeniony także w głowie kobiet i one chyba nie widzą tego problemu.

Ale patriarchat w głowie mają 50-tki? Czy nowe pokolenie inaczej patrzy już na tę sprawę? Pani córka na przykład?

Nie widzę różnicy. Moja córka ogląda kino takie, jakie jest jej zaproponowane, czyli tworzone przez mężczyzn.

I to niekoniecznie się Pani podoba?

To nie chodzi o podobanie czy nie, powinna nastąpić jakaś zmiana mentalna w sposobie postrzegania bohaterów płci żeńskiej. Nie jest to problem przepisać role męskie na żeńskie. Byli "Czterej pancerni i pies", ale myślę, że były też gdzieś cztery pancerki i suka.


W filmie "Jak pies z kotem" Janusza Kondratiuka, fot. Hubert Komerski / Akson Studio

Ale nie jest to popularny zabieg?

W serialu jest to normalne, że kobiety grają główne role i jest ich dużo. Kino robią w większości mężczyźni i oni też tworzą bohaterów.

Ale zdarzają się wyjątki?

(śmiech) Oczywiście, tylko są to wciąż nieliczne wyjątki, chociażby postać Zofii Beksińskiej, za którą miałam okazję dostać nagrodę, ale tylko dlatego, że ta rola została napisana! 10 lat przed Magdaleną Grzebałkowską, Robert Bolesto napisał scenariusz, w którym ta kobieta - Zofia Beksińska - istnieje mocno w scenariuszu. Ja nie musiałam się rozpychać. Film "Ostatnia rodzina" to jest portret potrójny, a nie podwójny. Trzeba nauczyć się postrzegać kobiety, na Boga, one są wszędzie, stanowimy połowę ludzkości.

To zadziwiające, że mężczyźni tego nie widzą, albo nie chcą zauważać.

Jak się nie nazywa problemu, to go po prostu nie ma.

I do czego to doprowadzi?

Trudno przewidzieć, ale samo się nie zmieni, trzeba działać, dbać o parytety. Gdy dostałam nagrodę za Zofię Beksińską, to Gabriela Muskała, powiedziała mi: jak sobie nie napiszesz scenariusza, to nie zagrasz.

To dość pesymistyczne.

Na szczęście, wpadła mi rola w filmie "Jak pies z kotem", którą miała zagrać Iga Cembrzyńska. Niesamowita jest odwaga Igi, bo ten film to swoista autokompromitacja siebie, jako żony, ale i wdowy. To piękny film.

Bo opowiada również, a może przede wszystkim o miłości?

Może to truizm, co powiem ale miłość ma różne oblicza dla mnie. Jest ona nierozerwalna z odpowiedzialnością. Ten związek przyczynowo-skutkowy tj. miłość - odpowiedzialność, dzięki temu filmowi i tej roli, jakoś inaczej zaczął we mnie rezonować. Kiedyś byłam ortodoksem. Teraz nie mam już takiej łatwości oceny. Dostrzegam inne rozumienie miłości, w której jest też miejsce na słabość, niemożność podjęcia decyzji, na przykład przez wzgląd na swoją chorobę, która może osłabiać. Tak naprawdę na zjawisko pomagania spoglądam od wielu lat ambiwalentnie, uważam, że lepiej jest nie pomagać, niż pomagać i przeliczyć się w swoich siłach.


Z Olgierdem Łukaszewiczem w filmie "Jak pies z kotem" Janusza Kondratiuka, fot. Hunert Komerski / Akson Studio

Naprawdę myśli Pani, że mamy problem z pomaganiem?

Myślę, że matki Polki są specjalistkami od pomagania. To jest także coś, o czym się nie mówi. Pomaganie, jako jasna strona dominacji. Często z automatu pomagamy, tak też jesteśmy uczone - my kobiety pomagamy mamie, lulamy laleczki, a chłopcy grają w wojny. Ja od jakiegoś czasu badam swoje motywacje do pomocy, jeśli taka się pojawi.

Za rolę Igi Cembrzyńskiej została Pani nominowana do Nagrody Orły 2019. Czuła Pani odpowiedzialność, a presję z drugiej strony? Grać żyjącą aktorkę chyba nie jest łatwo.

Przyznam szczerze, że miałam ograniczone możliwości, czasem nawet żadne, bo to było nagłe zastępstwo. Poza tym Janusz Kondratiuk, mam wrażenie potrzebował w filmie z krwi i kości, tej konkretnej, dowcipnej, nieobliczalnej Igi. Myślę, że ten film był dla Janusza swego rodzaju ekspiacją, potrzebował tego filmu dla siebie.

I chyba nie ma się czemu dziwić, to opowieść o pięknej miłości, nie tylko braterskiej ale i małżeńskiej.

Na pewno. Pomyślałam sobie, że moja rola w scenariuszu jest wspaniała i niejedna aktorka by mi zazdrościła. Starałam się zagrać najlepiej tak jak potrafiłam i tak jak chciał Janusz, włącznie z całą otoczką wizerunkową.

Udaje się Pani w filmach grać skrajne charaktery, to chyba największe szczęście dla aktora?

Tak, mam takiego farta, że dostaję cały czas różne role. Wszystkie role pozwalają mi wykazać się aktorsko. To uroda tego zawodu. Doceniam to i jednocześnie uwielbiam. Bawię się tym, ale zawsze najważniejszy jest dla mnie w tych rolach człowiek, jego historia. Te wszystkie panie, które grałam, zostawiły we mnie takie dobre osady, takie refleksje, z którymi zostaję długo jako człowiek. A poza tym życie z jedna twarzą i z jednym PESELem jest piekielnie nudne

Pani może sobie na to pozwolić.

Myślę, że dla widza i dla mnie ta zmienność może być ciekawa.

Orły niebawem, być może kolejny trafi do Pani, co nagrody znaczą dla artysty?

7 marca usłyszałam w głowie: pisz! Zastanawiałam się o co chodzi i pomyślałam sobie, że jeśli dostaje się nominacje do drugiego Orła w swoim życiu, zagrawszy raptem 3 role, a ponadto gdy czytam, że druga połowa drugiej dekady XXI wieku w polskim filmie należy do Aleksandry Koniecznej, to sobie myślę: co trzeba zrobić, kim trzeba być, by zagrać w dwóch filmach i zaanektować sobie dekadę kinematografii? O co chodzi? I gdy minął dzień i wieczór, to uświadomiłam sobie, że może to jest najwyższy czas, by schować swoje kompleksy i odważyć się pisać. I pomyślałam wtedy, że może ja się chowałam za rolami? I dlatego ta nominacja do drugiego Orła spowodowała, że odezwała się we mnie moja druga tożsamość i poprosiła: przynajmniej mnie zauważ, usłysz. I tak zaczęłam pisać. Książkę. Zamierzam skończyć ją za rok, będzie zapisem mojego czasu. Podpisałam kontrakt z fotografką, która będzie mnie w tym czasie fotografować. Napisałam również niedawno felieton, który ukaże się w magazynie "Twój moment".

Czyli kolejna inna Aleksandra Konieczna, tym razem jako pisarka. Ale to nie rola, a rzeczywistość?

(śmiech) Nigdy o tym nie myślałam, ale tak naprawdę pisanie towarzyszyło mi od bardzo dawna, robiłam adaptacje różnych tekstów, powieści. Pamiętam sytuację, gdy przygotowywałam debiut reżyserski na podstawie tekstu Iwana Wyrypajewa "Tlen". Kiedy dowiedział się, że w tekście nie ma pewnego zdania stwierdził: Dlaczego ona tak robi? Niech sama zacznie sobie pisać.

I to się właśnie dzieje!

Rozmawiała: Lukrecja Jaszewska
Zdjęcie główne: Legalna Kultura, slider: Hubert Komerski / Akson Studio


Z Andrzejem Sewerynem w filmie "Ostatnia rodzina" Jana P. Matuszyńskiego, fot. Hubert Komerski / Aurum Film


Filmy z udziałem Aleksandry Koniecznej obejrzycie w legalnych źródłach, m.in.:

Jak pies z kotem (2018, reż. Janusz Kondratiuk): ipla | vod.pl | player
Diagnoza (2017, serial): player
Ostatnia rodzina (2016, reż. Jan P. Matuszyński): ipla | player
Posprzątane (2016, teatr TV, reż. Agnieszka Lipiec Wróblewska): Ninateka

Ważki (2015, krótki metraż, reż. Justyna Nowak): Ninateka
Niekoniecznie o Jędrzeju (2014, reż. Ogla Kałagate): player
Mur (2014, reż. Dariusz Glazer): TVP VOD
Korowód (2007, reż. Jerzy Stuhr): vod.pl




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura






Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!