Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Krzysztof Zanussi. Jestem reżyserem osieroconym
30.11.18
– Nie chciałbym widzieć człowieka potępionego na wieki, dlatego zostawiam mu jednak tę szczelinę, w której jest nadzieja i ratunek – mówi w rozmowie z Legalną Kulturą Krzysztof Zanussi, laureat Orła za Osiągnięcia Życia. Jego najnowszy film "Eter" dotyka spraw ostatecznych. Nie po raz pierwszy ten właśnie reżyser bierze pod mikroskop temat życia i śmierci, początku oraz końca.
Klimat Europy w czasie wielkiej wojny, klimat strachu, obawy przed nowym. Niepokój. Ta emocja najbardziej mi utkwiła po obejrzeniu "Eteru" i - niczym ulotna substancja - mnie przeszył. Dlaczego taki film realizuje pan właśnie teraz?
Można powiedzieć, że XIX wiek skończył się tak naprawdę wraz z zakończeniem Wielkiej Wojny. Wtedy też dobiegł kresu rozdział w dziejach rozwoju człowieka, który można sygnować "okresem triumfu pychy ludzkiej". Rozpoczęła się ona i trwała od czasu Oświecenia.
Dała nam niebywały postęp pod każdym niemal względem. A z kolei ten postęp doprowadził do oszołomienia, samozachwytu. Człowiekowi wydawało się, że posiadł rozwiązanie wszystkiego, posiadł każdą wiedzę. Zapanował, jakże nieszczęsny, scjentyzm, który utwierdził ludzi w przekonaniu, że nauka jest sposobem na poznanie wszystkiego. A to, co człowiek kreuje, jaki świat wytworzył, pozostaje najlepszym i jedynym z możliwych.
1914 rok - wybuch Wielkiej Wojny - całkowicie tamto przekonanie zrujnował. A po jej zakończeniu ludzka myśl nigdy już nie osiągnęła takiego impetu oraz asertywności, pewności siebie, jaką miała poprzednio. To ostatnie było jednak zgubne. Okazało się nieszczęściem. Dlatego właśnie z Wielkiej Wojny uczyniłem dla siebie cezurę, podpierając się pewnym, obiegowym przekonaniem, że rozgrywa się ona do dzisiaj. Bo proces rozpadu cywilizacji euroatlantyckiej trwa. Ta cywilizacja nigdy już się nie podniosła i nie osiągnęła takiego znaczenia, jakie miała przed 1914 rokiem. Myślowo i ideowo, zaczęła pogrążać się w wątpliwościach - ponieważ odkryła swoją niedoskonałość, której wcześniej nie widziała…
Co dokładnie ma Pan na myśli?
Okazało się, że poznanie naukowe nie ma wyłączności wśród sposobów poznawania świata, szukania odpowiedzi. Są też inne narzędzia poznania, które wiek XIX kompletnie zignorował i sprowadził na margines.
Później natomiast zaczęła się epoka odkryć naukowych, opisywania i analizowania innych cywilizacji - w Indiach czy Afryce. Okazywało się, że potrafią one poznawać rzeczywistość i ją wyjaśniać za pomocą - na przykład - intuicji. Robią to w sposób niezwykle pierwotny, ale jakże złożony.
Jasnym stało się również, że rozwiązanie problemów materialnych wcale nie rozwiązuje problemów ludzkości. Całe przekonanie Engelsa i Marksa o tym, co powoduje człowiekiem - że chciwość - okazała się nieprawdą. Po kolei zawodziło wszystko.
Zmieniła się fizyka - co dla mnie jest osobiście bardzo ważne. Od chwili, kiedy pojawił się Albert Einstein, to Isaac Newton trafił do archiwum. Fizyka klasyczna, którą reprezentował była wielką konstrukcją, ale stała się wiedzą cząstkową. Dzisiaj już takie pojmowanie świata jest staromodne i nieadekwatne do rzeczywistości.
To, co zapisała Agnieszka Osiecka w piosence "Oj dana dana", którą z przyjemnością cytuję:
" (…) a świat realny jest poznawalny.
Życie jest formą istnienia białka,
ale w kominie coś czasem załka.
Czasem coś świśnie, czasem coś gwiźnie,
coś się pokaże w samej bieliźnie"
oddaje to, o czym mówię. Przecież historia Białej Damy, która pojawia się na nie jednym zamku, nie została - pomimo wszystko - całkowicie wyparta przez ten zadufany w sobie, wąski racjonalizm.
Za sprawą Einsteina fizyka przywróciła pojęcie tajemnicy. Ten naukowiec - ateista odebrał nauce coś, na czym opierają się religie. To on powiedział, że jeśli tajemnica jest podstawą intuicji religijnej, to w tym sensie jestem religijny…Co dawniej przecież nie przechodziło nikomu przez gardło.
Pierre Simon de Laplace, francuski astronom i matematyk, powiedział do Napoleona, który zapytał go, dlaczego w rozprawie o wahaniach okresowych w ruchu Saturna i Jowisza nie ma wzmianki o Bogu?: "Ta hipoteza nie jest mi potrzebna".
Wszystko to o czym mówię, właśnie wtedy, podczas trwania Wielkiej Wojny, zaczęło się rozpadać. I o tym chciałem opowiedzieć w "Eterze", to sobie niejako przypomnieć. Wydaje mi się, że dzisiaj bardzo mało o tym mówimy, myślimy - a przecież te sprawy, problemy są bardzo ważne dla tego, jak nasze życie oraz otoczenie wyglądają.
Krzysztof Zanussi z Marią Ryaboshapką na planie filmu "Eter", fot. Next Film
Doktor - naukowiec, grany przez Jacka Poniedziałka - to główny bohater "Eteru". Powraca Pan tym samym do naukowca, badacza, poprzez którego opowiada o świecie, człowieku, emocjach. Tak jak było to m.in. w "Iluminacji" czy "Barwach ochronnych", "Hipotezie" oraz "Spirali". Dlaczego?
Muszę powiedzieć, że ten typ bohatera - tak naprawdę - nigdy mnie nie opuścił. Nigdy nie oderwałem się od nauki jako tematu w moich filmach. Byłem przekonany, że krąg ludzi nauki to krąg pewnej awangardy. Ludzi najdalej zaawansowanych w poznaniu świata. Są mi wciąż, nieustannie bliscy. A jednocześnie dzielę z nimi wszystkie moje wątpliwości, dotyczące tego, że nauki nie wolno przecenić. Ale należy ją cenić.
Nauka jest polem, na którym pojawia się to, co nowe, to co jeszcze nie jest poznane. To mnie wciąż bardzo pociąga.
Proszę popatrzeć - nawet sztuka popularna, w powiązaniu z myślą science fiction - czerpie z nauki co tylko może, bo to bardzo działa na ludzką wyobraźnię…
Co dokładnie?
…że ktoś już wie więcej niż pozostali i wyobraził sobie, coś, co nam jeszcze do głowy nie przychodzi.
Doktor z "Eteru" porusza się po cienkiej linie, stąpa na krawędzi. W imię zaspokojenia ciekawości naukowca jest w stanie poświęcić ludzkie życie. Nie zawsze nad tym panuje. To zagubiony, samotny scjentysta, w którym budzą się coraz to nowe wątpliwości o tym, czy to nauka jest najważniejsza?
Tak, nadaje mu jak najbardziej ludzkie, ułomne cechy. Chociaż ten wojskowy lekarz chciałby być ponad wszystkie słabości. To pyszne. Ale pycha zostaje nie raz skarcona. Również za sprawą "mocodawcy" doktora, którym jest Mefisto. Chciałem zderzyć dwie, mocne racje: sentymentalną, ludzką z tą racjonalną, diabelską.
Czy doktor niesie w sobie sposób, w jaki Pan patrzy na ludzi - kolebiących się, pogubionych, czasem pochowanych?
Tak myślę. Nie chciałbym widzieć człowieka potępionego na wieki, dlatego zostawiam mu jednak tę szczelinę, w której jest nadzieja i ratunek. W rezultacie uratuje go modlitwa. Jest to powtórzenie figury stylistycznej z "Fausta" Goethego. I ten mit Fausta na pewno, celowo, obecny jest w "Eterze".
Jeden z publicystów "Rzeczpospolitej", Michał Szułdrzyński, określił, jakże prostą, ale i trafną tezę tego, co ja powiedziałem na ekranie. Swój felieton o "Eterze" zatytułował: "Faust który podszywa się pod Prometeusza".
Rzeczywiście mit prometejski zakorzeniony jest bardzo mocno w nauce. Często wspominam w swojej twórczości o naukowcach, którzy sami poświęcali się dla badań. Poświęcali swoje życie. Ryzykowali. Jeśli jednak dzieje się to w imię rozpoznania prawdy, to jest prometejskie. A jak to jest w imię władzy - o czym mówi mój bohater - to diabelskie. Nauka, tak jak i sztuka, bardzo łatwo poddaje się władzy. Tego trzeba się strzec.
Pytał pan o kondycję człowieka w kontekście "Eteru"? Nie jest to jedyny film mojego życia i nie chciałem zawierać w nim całej prawdy. Doktor jest mi postacią znajomą. Widziałem i widzę wielu mu podobnych. Dlatego o nich opowiadam. To mnie nadal niepokoi, tak jak niepokoją mnie ci, którzy mając narzędzia nauki, sięgają po władzę. Ich szczególnie się boję.
Jacek Poniedziałek jako Doktor w filmie Eter, fot. Maciej Szcześniak
Doktor również igra i manipuluje. Raz mówi "Ja już nie mam łez", ale jednak widzimy, kiedy płacze. Wypiera się wiary i nie chce przyjąć księdza, ale potem ucieka się do religii, szukając w niej ratunku czy odnowy. Wdychanie eteru powoduje rozterki?
Nie można stworzyć bohatera - monolitu, bo to jest błąd w sztuce. Doktor bardzo stara się być monolityczny, nieomylny, "twardy niczym skała" - nic bardziej mylnego. Jest pełen słabości. Stosuje, wykorzystując naukę, podstęp w osiągnięciu celu…Tak, jak chociażby wtedy, kiedy chce zdobyć kobietę. Miał przecież szansę zrobić to z dobrej woli? A jednak woli działać wszetecznie. Właśnie, wszetecznie.
To słowo całkowicie dzisiaj zniknęło już z użycia. Nawet jeden ze swoich filmów nazwałem "Urok wszeteczny". W doktorze z "Eteru" to wszeteczeństwo również tkwi - jak w każdym człowieku. On daje temu upust. Dlatego takim go opisałem.
Bohater grany przez Poniedziałka niesie również na swoich barkach stare i nowe. Odchodzącą, zabobonną Europę i to, co dyktowane jest przez nacierający racjonalizm, naukę oraz pragmatyzm?
To prawda. Ale proszę zwrócić uwagę na pewien ważny fakt. Ci, którzy byli podejrzewani o zabobon, dzisiaj - bardzo często - uznawani są za tych, znajdujących się najbliżej prawdy. Bo dzisiejsza nauka strofuje człowieka i mówi, że wcale nie wszystko da się wyjaśnić za pomocą jej paradygmatu. Są rzeczy, których już nigdy nie będziemy wiedzieli.
Prekursorami tej myśli byli fizycy, m.in. Erwin Schrödinger oraz Nielsem Bohrem - przedstawiciele najnowszej fizyki XX wieku. Jej myśli nie dotarła jeszcze do masowej wyobraźni…Używając skrótu myślowego, mówi ona o tym, że postępowcy są czasami o wiele bardziej wsteczni od tych zabobonnych. Tylko nie ma jeszcze w tym momencie świadectwa, że tak właśnie jest.
Dotyczy to na przykład zachowań, zdarzeń parapsychicznych, które zaliczano do grupy zabobonnych. Otóż dzisiaj nauka jest w stanie przyznać się do tego, że, być może są one wskazaniem na istnienie światów równoległych, drugiej rzeczywistości. I naprawdę nie należy się z tego śmiać, bo to jest śmiech teraz głuptasa.
Wiek XIX rechotał na widok Cyganki, która wróżyła z ręki. Teraz fizyk mówi mi: "Kto wie, czy przyszłość nie istnieje już w teraźniejszości". I nie jest to wadliwe sformułowanie.
Czy "Eter" może być też opowieścią o tym, że człowiek - pomimo tak gigantycznych w tym momencie osiągnięć cywilizacyjnych, na czele z modyfikowaniem życia i tworzeniem klonów - jest bezbronny, bo wciąż śmiertelny?
Trzeba powiedzieć, że posuwamy się szalenie szybko na przód chociażby w dziedzinie leczenia różnych, uznawanych kiedyś za śmiertelne - chorób. I o tym opowiadałem w jednym z moich filmów "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową". Jednak finał, jak pan zwrócił uwagę, jest zazwyczaj podobny.
Z kolei dawniej - nawet w okresie - w którym rozgrywa się "Eter" życie wieczne wydawało się czymś na kształt mitu. Dzisiaj zaczynamy mówić, czy kto wie, czy w innym wymiarze przedłużenie życia może znaleźć swój sens. Inaczej - dzisiaj nikt już nie wyklucza tego, co określić możemy życiem wiecznym - i myślę tutaj o naukowcach.
Patrzymy na czarne dziury, nie wykluczając, że po drugiej ich stronie może istniej całkiem inny świat.
Nie warto tego mitologizować, czyniąc kolejny zabobon. Lepiej pozostawać czujnym, bo nic nie jest przecież wykluczone.
Zsolt László w filmie "Eter", fot. Maciej Szcześniak
Poczucie schyłku starej Europy, starej myśli i nachodzące "nowe", nieznane, pasjonujące oddał pan również w warstwie plastycznej. Jest to w mojej opinii najbardziej malarski, poetycki pod względem kompozycji kadru, scenografii pański film?
Malarzem kadru nigdy nie byłem i raczej już nie będę. Pod tym względem z Andrzejem Wajdą nie ma mnie co porównywać (uśmiech).
Z tym malarstwem w eterze i bogactwem kadru zgodził bym się i nie zgodził.
Bo to jednocześnie jeden z najbardziej ascetycznych moich filmów. Już wyjaśniam…Chodzi tutaj o ilość okropności, które zawarłem w filmie: rozstrzelania, operacje, widok krwi, itd…
Gdybym chciał w pełni pokazać to wszystko, użyć silnych środków wyrazu w stu procentach, byłoby to nieznośne również dla mnie samego. Było czym straszyć, jeśli poszedłbym tropem Tarantino.
Podczas prac nad "Eterem" wróciłem z przyjemnością do zdjęć, stylu reżysera Roberta Bressona. Jest on twórcą, który wpłynął na to, że sam zostałem filmowcem. Jego asceza kadrów zawsze wydawała mi się o wiele mocniej działająca na wyobraźnię. Odcinałem się również do stylistyki operetki wiedeńskiej, która w tamtym okresie przeżywała swój renesans. Z moim operatorem, z którym realizowałem "Obce ciało" Piotrem Niemyjskim, a którego nazywam "darem od losu" oraz autorką scenografii, Joanną Machą, z którą pracuję także nie po raz pierwszy, porozumieliśmy się i uzgodniliśmy stylistykę, plastykę "Eteru" właśnie w taki sposób.
To nie byłoby także możliwe, gdyby nie fakt, że film powstał w dużej, międzynarodowej koprodukcji. Zdjęcia realizowane były w Polsce, na Ukrainie, Węgrzech oraz na Litwie. Interesujących plenerów dostarczyły nam m.in. Budapeszt, Triest, Modlin, Kłodzko. Okazuje się, że obiekty, które oddają klimat czasów z "Eteru" gdzieś jeszcze są i wciąż posiadają tamtą magię.
Wrażenie robią sceny, rozgrywające się w domu publicznym. Gdzie znaleźliście tak wspaniałe, autentyczne mieszkanie - salon - z niezliczoną ilością zakamarków, pokoików?
W Budapeszcie. Ocalało tam bardzo dużo tego typu autentycznych obiektów. To m.in. zasługa historii - stolica Węgier nie została zbombardowana. W tym samym wnętrzu realizowano słynną "Evitę". To samo mieszkanie - salon grał argentyńską Casę Rosadę, która znajduje się w Buenos Aires.
Jacek Poniedziałek zagrał u pana nie po raz pierwszy, ale wcześniej nigdy nie miał tak dużej, głównej roli. Dla mnie to jedna z jego najważniejszych kreacji. W ogóle. Dlaczego wybór pan na niego?
Jestem reżyserem osieroconym. Bo przez wiele, wiele lat moim "dyżurnym inteligentem" był Zbyszek Zapasiewicz. No ale, starzeliśmy się razem i niezależnie od tego, że Zbyszek odszedł fizycznie, to wciąż brakowało mi jemu podobnego, młodszego bohatera, który mógłby być, jak Zapasiewicz kiedyś: tym inteligentem wieloznacznym, a nie wprost.
Jacek Poniedziałek jest całkowicie innym człowiekiem, artystą. Mamy obaj całkiem odmienny od mojego z Zapasiewiczem rodzaj kontaktu. Jestem jednak przekonany, że może on aspirować do takiego typu aktorstwa, które kiedyś reprezentowali i Zapasiewicz i Holoubek. Nie wiadomo jak dalej jego kariera się potoczy. Na ile zdoła pogodzić swój talent z inteligencją, która posiada?
Bo to był prawdziwy problem dla Zapasiewicza oraz Holoubka oraz wielu wybitnych aktorów, których dręczyła nadświadomość.
Zsolt László i Jacek Poniedziałek w filmie "Eter", fot. Maciej Szcześniak
Na czym to polegało?
Wiedzieli oni za dużo o zawodzie, który uprawiali. I to jest kula u nogi w każdej dziedzinie sztuki. Zmagają się z tym, czasem boleśnie pisarze. Bo autor nie może za bardzo rozumieć tego, co pisze. W innym wypadku czytelnik natychmiast to czuje i przestaje być już wiarygodnie.
Nie chciałbym projektować Jackowi przyszłości, ale wydaje mi się, że bez wątpienia aspiruje on do pierwszej ligi aktorskiej. Ma bardzo wiele danych, rzadkich u aktorów, którymi może się w tym podeprzeć.
Na planie mieliśmy dziesiątki różnych sporów. Bo Jacek, jak często ludzie inteligentni mają, bywa przekorny. Pozostaliśmy w dobrych, przyjaznych relacjach. Życzę mu jak najlepiej.
W roli komendanta Andrzej Chyra. Także wielkie nazwisko i idące za tym skojarzenia?
Tak, to aktor o ugruntowanej pozycji. Pracowaliśmy już wcześniej i miałem ochotę powrócić do niego. Tym bardziej, że Chyra, w mojej opinii, grał ostatnio role z kategorii "podtatusiałych". A przecież jego największą siłą jest wieloznaczność: to, że potrafi nas, widzów zaskoczyć, całkowicie zahipnotyzować. Znieczulić… po czym okazuje się, że bohater Chyry jest kompletnie kimś innym.
Dla tych, którzy znają pana kino, miłą niespodzianką będzie epizodyczny udział Małgorzaty Pritulak. To żona głównego bohatera z kultowych "Iluminacji". Była to wtedy jej pierwsza tak duża rola w kinie. Dlaczego pojawia się w "Eterze"?
Małgorzata przewija się przez moje kino. Nosi w sobie bardzo wiele prawdy i właśnie wtedy, kiedy potrzebuję takiej właśnie, niepodważalnej prawdy na ekranie, sięgam po nią. Podobnie jest ze Stanisławą Celińską. Nigdy nie słyszałem u obu fałszywego tonu.
W "Eterze", pojawia się w roli…. "szefowej domu uciech". Nie jest to jednak jedyna jej "funkcja". Bohaterka Pritulak wie więcej niż nam się wydaje. Ma świadomość, kim są wojskowi, którzy przychodzą do tego miejsca, aby… odetchnąć?
To największa, kobieca rola w tym filmie. Przedstawicielki tej profesji zazwyczaj wiedzą coś więcej o ludziach, niż nam się wydaje.
Film pokazano na festiwalu w Gdyni. Brał udział w Konkursie Głównym. Nie otrzymał żadnej nagrody. Zastanawiał się Pan nad tym dlaczego?
W sumie, to muszę panu przyznać, że nie mam nic do powiedzenia na temat festiwalu w Gdyni. Nie jestem jego entuzjastą, choć kilkakrotnie mnie tam doceniono. To ministerialny festiwal, który oddaje osąd nad naszą kinematografią tym kolegom - filmowcom, którzy w danym roku nie zrealizowali filmu. Osobiście proponowałem inne rozwiązania, był nawet moment, kiedy zapraszano jurorów międzynarodowych - co byłoby dużo ciekawsze, takie spojrzenie z zewnątrz.
Natomiast w sytuacji kiedy to koledzy, a nawet moi współpracownicy i byli studenci oceniają mój film - to oczywiście poddaję się temu, bo zmusza mnie do tego regulamin - ale mam takie poczucie, że skoro on im się nie podoba, to… trudno.
Nie chcę podważać ich sądów, sam jak mogłem, unikałem bycia w jury gdyńskiego festiwalu. Uważam, że to nie jest fair, kiedy kolega ocenia kolegę. Cała formuła powinna mieć o wiele większy dystans.
Maria Ryaboshapka i Jacek Poniedziałek w filmie "Eter", fot. Maciej Szcześniak
To był szczególny festiwal, bo wszystko, co na nim pokazano i tak zostało skutecznie "zagłuszone" przez film "Kler"?
To wszystko wpisałem w koszty własne. Odczuwam to, że "Eter" będzie przyjmowany chętniej za granicą. Jego światowa premiera odbyła się na festiwalu filmowym w Rzymie. Było to w październiku. Bez wątpienia tam "chwycił", co widziałem nie tylko ja, ale inni. Można było przekonać się o tym po reakcji publiczności oraz publikacjach.
Temat podjęła nawet bardzo lewicowa, włoska prasa, która zwróciła uwagę na panujący dzisiaj w sztuce głód metafizyki, na przeciw czemu wychodzę "Eterem".
O ironio, dawniej za tę metafizykę byłem potępiany, a dzisiaj - kiedy trochę zmienił się nastrój - w Rzymie triumfowałem.
Jestem już po kilku zagranicznych projekcjach i mogę powiedzieć, że gdyńska recepcja była najgorsza. Zobaczymy, co będzie dalej…
Właśnie. A jak będzie? Bo to wymagający film. Dla widzów, których, przez lata, konsekwentnie przyzwyczajono prawie wyłącznie do "dziania się" na ekranie, "Eter" będzie wyzwaniem?
Robię to zawsze świadomie, bo wierzę, że są nadal widzowie, którzy oczekują właśnie tego. Wrócę tutaj do mojego poprzedniego filmu, "Obcego ciała". Zrealizowałem go w 2014 roku. Na tamtym obrazie nie pozostawiono w Polsce suchej nitki. A on, kiedy bywa jeszcze czasem pokazywany, to ma swoją widownię, która wciąż bardzo go przeżywa i ceni.
Kilka tygodni temu "Obce ciało" wyświetlane było w TVP Kultura. W tych dniach jechałem gdzieś taksówką. Kierowca rozpoznał mnie po głosie… Skojarzył fakty i mówi: "Proszę pana, ja jestem taksówkarzem, a kiedyś pracowałem w korporacji. Pan to naprawdę pokazał. Szczerze. Tak, jak jest"… i dalej mówi: "Ja takie baby znam, one tak właśnie rządzą".
Kiedy dojechaliśmy na miejsce powiedział, że nie weźmie ode mnie pieniędzy, to chociaż tak podziękuje mi za "Obce ciało". Pomyślałem: …Czy właśnie to nie jest największą nagrodą? Przecież ten kierowca - widz nie miał interesu, aby tak postąpić. Kurs o wartości 12 złotych, dostałem w prezencie.
Przeżywam pochwały. Tak samo jak przygany. Człowiek jest jak otwarta rana - w momencie, kiedy publicznie wystawia się na pokaz - to traci obojętność oraz pewność siebie. Nie ma zadufania. Nie znam artysty, który nie byłby wrażliwy na to, co o nim powiedzą.
Historia z taksówkarzem jest dla mnie tym bardziej istotna, że korporacyjny świat o którym opowiedziałem w "Obcym ciele" niezwykle się dzisiaj umocnił. Miałem dobrą intuicję, przewidując to. Słabną rządy, za to krzepną korporacje. One zaczynają nami kierować.
Potrafią kupić polityka - bardzo łatwo. To nowe zjawisko w tym procesie globalizacji. Być może, mówienie w Polsce o tym, że korporacja jest wstrętna, musiało się tak skończyć. Bo to przecież dzięki korporacji większość ludzi jest w stanie spłacić raty mieszkaniowe. I nie tylko.
W "Eterze" pada zdanie: "Pije czasem za coś, co nie ogarnia się rozumem. Za głupotę". A można ją utopić w alkoholu?
To prawie cytat z księdza profesora Michała Hellera - fizyka, kosmologa. W jedynym ze swoich tekstów napisał, że to, co się racjonalności świata wymyka, to głupota. Człowiek może pozwolić sobie na głupotę tylko wtedy, kiedy nie zdaje sobie sprawy, że za głupotę się płaci. Cena może być ogromna…To dotyczy na przykład polityków i ich lekkomyślności. Ludzie nadużywają prawa głosu i wybierają "partie zabawowe". A potem okazuje się, że z tego wykluwają się reżimy, których nie da się powstrzymać.
Być może nie powinniśmy tak bardzo rozluźniać się w życiu publicznym i pamiętać, że równowaga jest rzeczą zawsze chwiejną. Demokracja pozostaje ustrojem wyjątkowym, a przez to wrażliwym o wiele bardziej niż inne, na ciosy.
Wolność jest rzeczą nadzwyczajną. To niewola jest dużo bardziej powszednim stanem bycia. Tyrania ma statystyczną przewagę.
Dlatego lekkomyślność i ten frywolnie wrzucony do urny głos, mogą okazać się początkiem wielkiego nieszczęścia.
Andrzej Chyra i Jacek Poniedziałek w filmie "Eter", fot. Maciej Szcześniak
"Eter" otwiera ujęcie obrazu. Wymowne. Czołówkę filmu zilustrował pan tryptykiem Hansa Memlinga, "Sąd Ostateczny", który znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Widzimy ludzi spadających do piekielnej smoły, ukaranych, skazanych. Taki jest prolog "Eteru" i… Pańskie memento?
W Rzymie, był to jeden z elementów, który wzbudził spore poruszenie. Teologia mówi o wiele bardziej straszliwie, czym może być potępienie wieczne. Wynika ze świadomości, że nie doznaliśmy jedności z dobrem, pięknem i prawdą. I to jest powodem cierpienia człowieka. Średniowiecze "domalowało" do tego wszystkiego szpony, smołę oraz rogi.
W pierwszej części filmu, tej głównej, daję pewien trop związany z tym, co namalował Memling, aby dopiero w drugiej całkowicie go ujawnić.
Zadowolony jestem z tej konstrukcji filmu, znowu innej od poprzednich. Podzieliłem "Eter" na dwie części: historię jawną i historię tajną.
Zawsze można coś nowego wykreować, przesuwać pozornie znane już klocki w taki sposób, żeby powstała z nich zupełnie nowa budowla. Miałem jakiś czas temu zajęcia ze studentami w czeskiej szkole filmowej - FAMU. Stwierdzili oni w którymś momencie, że "nic już więcej nie da się opowiedzieć", "że, przecież te seriale zjadły już wszystko i wszystkich".
Co im Pan odpowiedział?
Aby spojrzeli na to w ten sposób: wszystko jest tylko jednym z porządków, wariantów, który możemy zastosować. "Zmieńcie porządek i już będzie inaczej" - dodałem.
Godzinami rozmawiałem o tym z Krzysztofem Kieślowskim, on miał podobną do mojej intuicję. Uważał również, że porządek opowiadania, który jest wyrazem zapatrywania na życie, zostawia jeszcze ogromne pole do popisu.
Sam, w tym właśnie duchu, zrealizował "Podwójne życie Weroniki" czy "Trzy kolory". Zmieniał porządki. Sam na takiej zasadzie stworzyłem "Rewizytę" ale i "Suplement" oraz średniowieczny prolog, który otwiera "Życie jako śmiertelną chorobę, przenoszoną drogą płciową".
Możliwości narracji wydają się wciąż nieskończone. Nie można się poddawać przekonaniu, że telenowela wyczerpała wszystkie możliwości dramatyczne. Otóż nie wyczerpała. Spłaszczyło się, na pewno, opowiadanie typu linearnego. Tutaj należy poszukiwać odmiany.
Wspomina Pan o serialu. Dzisiaj to najważniejszy gatunek. Świat padł na kolana przed serialami. Miałby Pan pomysł na jakiś? Ten gatunek, który Pana interesuje?
Musimy rozróżnić: serial a seria. Amerykanie nazywają serialem te "ciąguty", które nie mają końca. Przedłużenie opery mydlanej. To faktycznie ogłupiacz, który pokazuje ludziom perspektywę widzenia świata z pozycji gryzonia.
Ja natomiast szanuję miniseriale - są jak książka w paru tomach, saga. Posiadają siłę narracji nieograniczoną czasem filmu fabularnego.
Na ekranie telewizyjnym to się niezwykle sprawdza. Sam złożyłem projekt miniserialu, 8-odcinkowego, do telewizji. To projekt ambitny, nie wiem czy otrzymam zielone światło na jego realizację. W każdym razie nie jest mi to obca forma języka filmowego. Chciałbym móc się i z nią zmierzyć.
"To taka substancja, która wypełnia cały wszechświat. Odbiera człowiekowi świadomość i wolną wolę. A przy tym pozbawia go bólu" - mówi garny przez Jacka Poniedziałka doktor. A co dzisiaj jest naszym eterem?
Słowa doktora są już nieaktualne. To hipoteza, którą stworzono, kiedy nie wiedziano czym wypełniony jest wszechświat i jak mogą rozchodzić się fale w próżni. Była to proteza myślowa.
Rozmawiał: Maciej Kędziak
Zdjęcie główne i slider: Studio Filmowe TOR
Eter - pierwszy środek anestetyczny. Uśmierzał ból, ale odbierał świadomość. Moim konsultantem w filmie był profesor, który jeszcze w latach 50. usypiał eterem. Przyznał, że dochodziło wtedy do bardzo krytycznych sytuacji. To dlatego, że nie można było zmierzyć właściwego stężenia we krwi. Wszystko opierało się na intuicji. Eter bardzo łatwo przedawkować, co kończy się zgonem lub odwrotnie, co skutkuje obudzeniem się pacjenta podczas operacji. Eter - narzędzie dobra i zła.
Filmy Krzysztofa Zanussiego znajdziecie w legalnych źródłach, m.in.:
Eter (2018): ipla | vod.pl
Obce ciało (2014): vod.pl
Rewizyta (2009): Studio Filmowe TOR
Serce na dłoni (2008): Cineman
Persona non grata (2005): Studio Filmowe TOR
Suplement (2002): Studio Filmowe TOR
Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową (2000): Studio Filmowe TOR | TVP VOD
Cwał (1996): Studio Filmowe TOR
Dotknięcie ręki (1992): Studio Filmowe TOR
Constans (1980): Studio Filmowe TOR
Barwy ochronne (1976): KULTURA NA WIDOKU
Iluminacja (1972): Studio Filmowe TOR
Życie rodzinne (1971): Studio Filmowe TOR
Struktura kryształu (1969): KULTURA NA WIDOKU
Samolot z Budapesztu (1962, etiuda): Ninateka
Studenci (1962, etiuda): Ninateka
Holden (1961, etiuda): Ninateka
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego