Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Liczy się ślad rozumu
29.10.13
6 listopada w księgarniach pojawi się książka, która jest pierwotnym scenariuszem spektaklu „Bezdech” Andrzeja Barta, zrealizowanego z najlepszymi polskimi aktorami, przez wspaniałego operatora Witolda Adamka. Reżyserem jest sam autor.
Spektakl utrzymany na wysokim poziomie artystycznym, zrealizowany w filmowej formie jest jednocześnie atrakcyjny dla szerokiej widowni. To właśnie te walory zadecydowały o tym, że będzie on pokazywany na ekranach kin przy wsparciu Legalnej Kultury. Na początku przyszłego roku, będziemy mogli obejrzeć „Bezdech” w kinie. Książka, której premiera już niebawem, to doskonały wstęp pozwalający stworzyć własne wyobrażenie o bohaterach sztuki.
Z Andrzejem Bartem rozmawia Marzena Mróz.
Czy w Polsce jest klimat do tworzenia ambitnej sztuki?
Taka sztuka powstaje. Robią ją ludzie nie oglądający się na sprzyjający klimat. Klimat jest w nich. Jeśli człowiek ma coś ważnego do powiedzenia – tworzy. Tak było i w pieczarach, i w Auschwitz.
Inną sprawą jest, czy artyści mają dziś komfort tworzenia...
Nigdy go nie mieli, zwłaszcza w biednych państwach. W „Rien ne va plus” mojej pierwszej, ważnej dla mnie powieści, przedwojenny pisarz, który ma wiele ze mnie – mówi, że chciałby, aby jego książki podobały się kucharkom. „Literatura dla kucharek” to było potoczne wtedy określenie pewnego nie za wysokiego poziomu. Dzisiaj kucharka już nie ma płci, za to awansowała. To często dyrektor banku albo nawet minister. Dlatego też na sztukę ambitną, która musi być dotowana, jest jakby mniej chętnych.
Zaczęłam rozmowę od sztuki ambitnej, bo za taką uważam Pana „Bezdech”, który w tym roku na Festiwalu Dwa Teatry zdobył kilka nagród. Co dla Pana oznacza ów tytułowy stan bezdechu?
Najchętniej nazwałbym to „W zawieszeniu”, lecz przecież Andrzej Wajda użył już tego tytułu. Mój bezdech, to stan umysłu – w tym wypadku przed śmiercią – kiedy to mózg, tak to sobie wyobrażam, może bardzo dużo. Swojego bohatera przyłapałem w tym właśnie halucynogennym momencie w ostatnich sekundach życia. Próbuje wtedy załatwić coś, z czym my wszyscy mamy nadzieję zdążyć przed śmiercią. Pożegnać się, podziękować lub wymierzyć sprawiedliwość.
Mam wrażenie, że w swoich utworach szuka Pan stanów „pomiędzy”.
Jest coś w tym. Może dlatego moi bohaterowie są często szaleńcami, albo starcami. Chowam się za ich obłąkaniem czy tylko niedoskonałością umysłu – być może chcąc w ten sposób tuszować własne niedomogi.
Choćby bohater Pana powieści „Fabryka Muchołapek” Chaim Rumkowski, postać tak niejednoznaczna, funkcjonująca pomiędzy światami.
Od dziecka o nim myślę. To jest chyba najbardziej kontrowersyjna postać we współczesnej historii. Aby ratować łódzkich Żydów, zgodził się im przewodzić. Nie wiedział, że już za dwa lata będzie musiał uwiarygodniać ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Łódzkie getto przetrwało najdłużej w Europie, a jednak nie ma człowieka, który chciałby być na jego miejscu.
O czym jest „Bezdech”?
Znany polski reżyser pracujący w Hollywood niespodziewanie zjawia się w Warszawie. Od gangstera, który jest teraz szanowanym biznesmenem, dostaje pistolet i choć słynny filozof odwodzi go od zemsty – ta wisi w powietrzu. Przybysz odwiedza ojca, starych przyjaciół i kochanki. Poszukuje nigdy nie widzianego syna. Ze spotkanym na ulicy Tadeuszem Konwickim rozmawia o śmierci. Wreszcie trafia do pałacu człowieka, z którym chce wyrównać rachunki. Dopiero z włączonego telewizora dowiemy się, że reżyser miał w Stanach wypadek samochodowy i walczy tam ze śmiercią.
Jaki jest Pana klucz do postaci, czyli „who is who” w „Bezdechu”?
Scenariusz filmu fabularnego „Bezdech” powstał 15 lat temu. Wtedy filozofem, czyli sobą, miał być Leszek Kołakowski, a Elżbieta Czyżewska miała pytać: „Jak tam jest w tej Ameryce, daje się żyć?” W Jerzego, czyli głównego bohatera, miał się wcielić Andrzej Seweryn, który właśnie wracał do Polski opromieniony nimbem cudzoziemskości. Chciałem stworzyć film, w którym postaci prawdziwe i ich życiorysy mieszają się z fikcją. Żył wtedy Altman i Katarzyna Figura miała prosić o rolę dla córki właśnie u niego. Teraz musiałem niestety dopisać kwestię o jego śmierci. Ze wspaniałych ludzi, którzy w filmowym „Bezdechu” nie musieliby nikogo udawać, został mi już tylko Tadeusz Konwicki.
W jaki sposób udało się Panu przekonać Tadeusza Konwickiego do udziału w filmie?
Nie musiałem przekonywać. Szanujemy się obaj artystycznie i podziwiamy. Oczywiście mój podziw jest bezbrzeżny. W tamtym scenariuszu było zresztą dużo odwołań do „Salta”, jednego z najlepszych polskich filmów.
Która z postaci jest w największym stopniu związana z Panem, ma najwięcej rysów autobiograficznych?
Sam nie wiem. Może barman z „Delikatesów” przy Teatrze TR w jednej z pierwszych scen? Jest nieufny wobec postaci polskiego mitomana, którą zresztą rewelacyjnie zagrał Arek Jakubik.
Dlaczego zdecydował się Pan na formę telewizyjną do opowiedzenia tej historii?
To forma zdecydowała się na mnie. Po latach okroiłem bardzo filmowy Bezdech i zaproponowałem go Teatrowi Telewizji. Przede wszystkim dlatego by nie zaginął w niepamięci. Spotkałem się z życzliwym przyjęciem i dzięki temu możemy dzisiaj o „Bezdechu” mówić. A co do formy, to nie ma takiego chwytu artystycznego, którego nie można by użyć wymiennie między telewizją a filmem. W ostatecznym rozrachunku i tak liczy się tylko ślad rozumu.
To jeszcze nie koniec transformacji tego utworu. Przedstawienie telewizyjne wkrótce będzie można zobaczyć w kinie. Jak Pan myśli, co wyniknie z tego powrotu do pierwotnych zamierzeń scenariusza?
Myślę, że teatr telewizyjny może w kinie zyskać coś utraconego już w telewizji. Obcowanie ze sztuką w ciemności sali kinowej, wśród nieznajomych ludzi, wyostrza zmysły. Kiedyś takie momenty bywały i przed telewizorem, kiedy to sąsiedzi zbierali się przed jedynym odbiornikiem, który ktoś miał w kamienicy. Czy program był nudny, czy nie – ludzie nabożnie wpatrywali się w ekran. Teraz w telewizji jest nadmiar wszystkiego, a więc na śmieci i arcydzieła natknąć się można w drodze do kuchni.
Pisarz, scenarzysta, autor sztuk teatralnych – sięgnął Pan po kamerę, medium niezwykłe. Dlaczego?
Byłoby to niezwykłe medium dla Dostojewskiego, Tołstoja, Prousta. Ale przecież już Konwicki wychodził z domu i nie tylko swoje myśli zamieniał w obrazy. Dla mnie pisarstwo jest kwintesencją myśli, a kino kwintesencją obrazów. Zanim powstało kino obrazy były nieruchome i tylko ilustrowały powieści. Niekiedy na najwyższym poziomie, jak u Gustawa Doré czy naszego Andriollego. Mam w domu XIX-wieczne wydanie powieści Balzaka, której ilustracje są gotowymi storyboardami – mają światło, nastrój, zbliżenie i drugi plan. Kiedy obrazy ożyły, ilustracją stało się kino, i to Forman, Polański czy David Fincher przedstawiają nam świat Dickensa, Doctorowa czy tylko Stiga Larssona.
Reżyserując „Bezdech” pracował Pan z najlepszymi polskimi aktorami. Zagrali w nim m.in. Katarzyna Figura, Jerzy Stuhr, Andrzej Seweryn, Jerzy Trela, Bogusław Linda i Krzysztof Stroiński.
Pracowałem z ludźmi, których talent aż kipiał na planie. Zdjęcia trwały tylko 6 dni, podczas których odwiedziliśmy 20 różnych miejsc, w których rozgrywała się akcja. To mogło się udać tylko z artystami nie tylko utalentowanymi, ale przede wszystkim diablo inteligentnymi, bo nie było czasu na wcześniejsze próby.
Co Pan sądzi o legalności kultury?
Dla wytwarzającego cokolwiek wszelka legalność jest bardzo ważna. Szczególnie dla artysty. Urządzenia techniczne są bowiem chronione patentami, a odbiorcom sztuki może się wydawać, że ich ukochani artyści żywią się powietrzem lub są istotami astralnymi. Łatwość kradzieży intelektualnej tylko potęguje przyzwolenie.
Co nowego Pana zobaczymy, przeczytamy, posłuchamy?
Przygotowuję się do zilustrowania ruchomymi obrazami „Fabryki Muchołapek”. W listopadzie ukaże się książka pod tytułem „Bezdech” – to pierwotny scenariusz z moim komentarzem i opisem sytuacji i miejsc, które zdążyły zniknąć przez te piętnaście lat. Zacząłem też pisać nową powieść, ale o niej boję się mówić.
Życzę więc powodzenia i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Marzena Mróz.
fot. materiały dystrybutora
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura