Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Żaden scenariusz nie dotknął mnie tak jak ten
26.05.22
Interesuje mnie temat niesamowitej więzi i oddania między siostrami, siostrzeństwo. To wynika z tego w jakim świecie się wychowałam – między siedmioma siostrami mojej mamy. Widziałam, jak ogromna jest to siła i dobra i zła.” – mówi Agnieszka Smoczyńska, reżyserka filmu „The Silent Twins”, za który właśnie otrzymała Złote Lwy na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
„The Silent Twins” nagrodzono ponad pięciominutową owacją na stojąco podczas światowej premiery na 75.MFF w Cannes 24 maja. Z reżyserką chwilę przed premierą rozmawiała Joanna Sławińska.
„The Silent Twins”, będący twoim angielskojęzycznym debiutem ma szansę na nagrodę w konkursie Un Certain Regard. Sam udział w canneńskim festiwalu to fascynująca przygoda?
To ogromne wyróżnienie. Dowiedziałam się o tym, że jesteśmy na festiwalu, tuż przed samym ogłoszeniem oficjalnych wyników kwalifikacji na konferencji. To ogromne emocje i szok, i szczęście. Przed premierą w Cannes i przed obejrzeniem filmu razem z publicznością festiwalu, byłam zestresowana, bo wcześniej widziało go w zasadzie tylko kilkanaście osób.
Sekcja Un Certain Regard jest przeznaczona dla filmów autorskich, oryginalnych w treści i formie i „The Silent Twins” taki właśnie jest.
Rzeczywiście, w Un Certain Regard są filmy, które wyróżniają się oryginalnym stylem i szczególnym postrzeganiem świata przez twórców. W dosłownym tłumaczeniu to filmy ze szczególnym spojrzeniem. Ta sekcja została wprowadzona do Cannes około 40 lat temu i pokazywane są w niej filmy arthouse’owe, eksperymentujące i odważne. Jest to druga sekcja po konkursie głównym, więc bardzo się cieszę, że nasz film został na festiwal zaproszony.
Oglądając go można powiedzieć, że jesteś w nim cała ty. „The Silent Twins” skrzy się pomysłami artystycznymi jak „Córki Dancingu”, jest „kolorowy” i pełen energii. Tematycznie też wydaje się osadzony w tym, co dotychczas robiłaś. Mam na myśli to, że bohaterkami są kobiety – jak we wszystkich twoich dotychczasowych filmach – i to, że między nimi jest szczególna więź, co w innej wersji było obecne w „Córkach Dancingu”. Z kolei kwestie tożsamości oraz kontaktowania się ze światem, to temat obecny w „Fudze”. Wreszcie charakterystyczna jest twoja wyjątkowa wizja, ta historia Jennifer i June Gibbons – oparta przecież na faktach – opowiedziana przez kogoś innego, zapewne byłaby mniej nabuzowana, czy pozytywnie „odjechana”. Wróćmy jednak do prawdziwej historii bliźniaczek, która zainspirowała ciebie i scenarzystkę Andreę Seigel. Wcześniej była książka opisująca historię dwóch sióstr, które miały ze sobą szczególny rodzaj komunikacji, a ze światem już nie. Co ciebie w tej historii zaciekawiło?
Andrea Seigel napisała scenariusz w oparciu o książkę Marjorie Wallace i szukała reżyserki, która byłaby w stanie przekazać to, co ona sama chciała powiedzieć historią o siostrach Gibbons. Andrea zobaczyła w Stanach „Córki Dancingu” i tej samej nocy się do mnie odezwała. Tak trafił do mnie tekst. Muszę przyznać, że od pierwszej chwili, już od samego streszczenia, ta historia ogromnie mi się spodobała. Kiedy zaczęłam czytać scenariusz, nie mogłam go już odłożyć. Wiedziałam, że bardzo chcę opowiedzieć historię June i Jennifer. Była bardzo mi bliska, bardzo mnie wzruszała i śmieszyła jednocześnie, bo takie właśnie – wzruszające i zabawne – były główne bohaterki. I zrobiłam wszystko, żeby opowiedzieć o nich światu poprzez obraz filmowy. Dostawałam bardzo dużo scenariuszy po „Córkach Dancingu”, jednak żaden nie dotknął mnie tak jak ten.
Kadr z filmu "Córki Dancingu". Fot. Materiały prasowe Kino Świat
Co cię ujęło w bohaterkach?
Ta ich ambiwalencja – z jednej strony cechowała je ogromna wrażliwość, ale i poczucie humoru, z drugiej były okrutne wobec siebie i wobec świata. Były też ofiarami jako niesamowite artystki, skazane przez system na zniszczenie. Trzeba też pamiętać o tym, że to dwie czarnoskóre dziewczyny, które wraz ze swoją rodziną mieszkały w Walii, a była to jedna z nielicznych czarnoskórych rodzin w tym mieście. I te właśnie dziewczynki, bliźniaczki, poszły do szkoły, a w momencie, kiedy tam trafiły, przestały odzywać się do całego świata. Odzywały się tylko i wyłącznie do siebie i stworzyły swój własny, zamknięty świat pełen fantazji i poczucia humoru, zaczęły spisywać historię swoich bohaterów – najpierw były to opowiadania, potem książki. W ten sposób starały się komunikować ze światem: poprzez pisanie, tworzenie historii, a nie poprzez zwyczajne bycie na co dzień z innymi.
Czyli przed pójściem do szkoły prawdziwa June i Jennifer Gibbons rozmawiały z rodziną i resztą otoczenia?
Mówiły po angielsku, komunikowały się z innymi, ale bardzo sporadycznie, a z czasem ta komunikacja coraz bardziej zanikała. Tego wcześniejszego okresu nie ma w filmie, bo też nie o tym jest ta historia, ale mówienie lub niemówienie to był w ich przypadku akt woli.
Wracając do procesu powstawania filmu, czy po przeczytaniu przez ciebie scenariusza najpierw pojawiały się pomysły obrazu, dźwięku? A może najpierw szukałaś aktorek odpowiednich do postaci? Jak w twojej głowie budowała się wizja filmu?
Ona się zawsze tworzy powoli. To jest proces. Idę zazwyczaj za bohaterkami i w tym przypadku też tak było. Czytałam o nich jak najwięcej, oglądałam materiały, zrobiłam dogłębny research. Oglądałam też film dokumentalny o nich na BBC, przeczytałam książkę Marjorie, a także „Pepsi Cola Addict”, którą napisała June Gibbons. Zaczęłam szukać też obrazów, które od razu mnie inspirowały. W ten sposób zaczęłam rozmawiać i pisać o tym ze scenarzystką, Andreą Seigel i potem z producentką, Alicją van Couvering, która przyszła do mnie z tym projektem. Zaczęłyśmy wymieniać się inspiracjami, tym jaki sposób widzimy film i Andrea powiedziała: „Tak, dokładnie to jest to, co chciałam pokazać!” Taka rozmowa na początku pracy ze scenarzystką czy ze scenarzystą, jest intuicyjna – rozmawiałyśmy o tym, co nas najbardziej dotknęło. Andrea była tą historią zafascynowana od dekady, robiła wszystko, żeby pozyskać prawa do książki Marjorie Wallace, która jest w Anglii bardzo popularna. W Wielkiej Brytanii powstało na jej podstawie przedstawienie, film dokumentalny, film telewizyjny. Wiele osób chciało wykupić prawa do serialu i do filmu fabularnego, ale Marjorie Wallace się nie zgadzała. I na szczęście Andrea, za którą przecież nie stała żadna ogromna firma, przekonała ją do tego, przekonała również Alicję van Couvering, a potem one przyszły do mnie. Marjorie Wallace miała męża Polaka i tym samym dzieci pochodzenia polskiego, mieszkała jakiś czas w Żelazowej Woli… Może dzięki temu zaakceptowała mnie.
Powstała twoja wizja, a w niej były animacje, które tworzą alternatywny, kreatywny świat bliźniaczek. Opowiedz proszę o pomyśle użycia animacji i o ich autorce.
Animacji i historii, które są w animacjach, nie było na początku w scenariuszu. To, co spodobało mi się bardzo w tekście Andrei, to historia dwóch dziewczyn, które miały swój niesamowity, bogaty świat i to, że autorka scenariusza weszła w ich głowy. Zależało mi na tym, żeby pokazać ich wewnętrzny świat poprzez historie, które pisały. Następnie szukałam osoby, która mogłaby nas przybliżyć do wrażliwości June i Jennifer. I trafiłam na Basię Rupik. Basia jest niesamowitą reżyserką filmów animowanych, po łódzkiej szkole filmowej. Zgodziła się i zaczęłyśmy współpracę. June i Jennifer w dzieciństwie bawiły się lalkami w szczególny sposób. Same robiły te lalki, pisały historie życia lalek, miały zeszyty zapisane ich biografiami. Ja również coś takiego robiłam w dzieciństwie, więc może dlatego to było mi takie bliskie. Te lalki potem, jak mówię, stawały się bohaterkami historii zapisanych przez siostry w ich książkach.
Czy ktokolwiek kiedyś próbował w jakiś sposób wyjaśnić przypadek medyczny sióstr Gibbons?
Tak, oczywiście. Ale nie to było dla mnie tematem filmu. June i Jennifer miały bardzo głęboką więź ze sobą, tak jak większość bliźniaków. W naszych ludzkich związkach niedaleko jest od miłości do nienawiści, wielka miłość potrafi być pułapką. Uniwersalne jest doświadczenie granicy pomiędzy byciem z kimś w bliskiej relacji, a jednocześnie pozostaniem indywidualnością. Zamykanie się, określanie swojej granicy, wydaje mi się przeżyciem, z którym możemy wszyscy korespondować jako ludzie i które rozumiemy, ponieważ mieści się w nim pytanie o wolność człowieka: gdzie jest moja granica i co definiuje mnie jako jednostkę.
Kadr z filmu "The Silent Twins". Fot. Materiały prasowe Gutek Film
To doświadczenia uniwersalne, a jednak historia tych sióstr jest szczególna. Jest oryginalna – i tutaj wielkie uznanie dla odtwórczyń ich ról, które tę wyjątkowość wydobyły – to wyraziste, utalentowane aktorki Letitia Wright i Tamara Lawrance.
W Stanach jest przyjęte - a to jest koprodukcja amerykańska - że dobrze jest, żeby była włączona do filmu gwiazda. I w tym przypadku to była Letitia Wright, którą znałam z „Czarnej pantery” i serialu „Black Mirror”. Pojechałam do Londynu, zobaczyłam ją w przedstawieniu i ogromnie zachwyciła mnie swoją energią na scenie, charyzmą, wrażliwością i swego rodzaju odosobnieniem, a jednocześnie ciepłem, empatią i niesamowitą wrażliwością. Reżyserką castingu była Kharmel Cochrane. Dobrze znała książkę Marjorie Wallace i bardzo chciała pracować nad tym filmem. Kharmel Cochrane od razu wiedziała, że filmową siostrą Letitii powinna być Tamara Lawrance, ale jednocześnie uznała, że musimy zrobić ogromny casting. Na początku szukaliśmy dziewczyny bardzo podobnej do Letitii Wright. Ale kiedy tak się zdarzało, że ktoś był do niej podobny, to kompletnie nie było chemii aktorskiej. Letitia Wright „zjadała” te kandydatki. W momencie, kiedy Tamara przyszła na casting i na zdjęcia próbne, kiedy tylko spojrzała w kamerę, od razu wiedziałam, że to jest Jennifer! Powiedziałyśmy to też sobie od razu z producentką Klaudią Śmieją. Przychodziły jeszcze kolejne aktorki, a ja wiedziałam, że żadna z nich to nie ta. Musiałam przekonać inwestorów i koproducentów, że Tamara jest właściwą dziewczyną, i udało się. Dla filmu opowiadającego o tym, co się dzieje między dziewczynami, jak głęboka jest między nimi relacja miłości i nienawiści, dobry dobór tej pary aktorek był, rzecz jasna, sprawą kluczową.
Twoja wspaniała wyobraźnia, odważna wizja artystyczna, były już obecne przy wcześniejszych filmach. Czy miewasz czasami obawę, że twoje wizje nie będą zrozumiane, zaakceptowane? Wydaje mi się, że przy „The Silent Twins”, tak jak przy „Córkach Dancingu” widz może mieć wrażenie podążania za reżyserką, która jednak cały czas jest krok przed nim. „The Silent Twins” wymaga więc skupienia w tej podróży, ale jak myślę, połączy się ono z fascynacją. Czy jednak czujesz niekiedy obawę, że takie filmy mogą mieć problem z dystrybucją albo z odbiorem przez publiczność? Czy też w ogóle o tym nie myślisz na etapie twórczym?
Nie myślę w ten sposób. Gdybym zaczęła się bać, to byłoby już po mnie. Jestem uważna na widza, on jest dla mnie istotny, jednocześnie jestem przekonana, że widz jest bardzo inteligentny. I naprawdę doskonale rozumie, zwłaszcza wyrobiony widz dzisiejszy, który tak dużo ogląda filmów i seriali, że komunikacja z nim wymaga ode mnie dużego skupienia, ale i od niego. To, co chyba najgorsze, to widz kompletnie obojętny, w sytuacji, kiedy film na niego nie działa. Ale też z drugiej strony wiem, że nie mogę zadowolić każdego. Pragnę zaprosić do rozmowy widza, z którym chcę wymienić pewną historię.
Twoje filmy podciągają nas do góry, pobudzają głód czegoś nowego w kinie, zachęcają do otwierania się na zaskakujące doświadczenie. Do zrealizowania swoich wizji potrzebujesz współpracowników najwyższych lotów – mówiłyśmy o Barbarze Rupik, która stworzyła świetne animacje, ale fantastyczne są też zdjęcia, dźwięk, muzyka, piosenki, scenografia, kostiumy, scenariusz… i oczywiście twoja reżyseria.
Kiedy Ewa Puszczyńska i Klaudia Śmieja-Rostworowska zgodziły się produkować film, zaczęłyśmy spotykać się z całym zespołem i wspólnie czytaliśmy scenariusz i książkę, konsultował ten scenariusz Denijal Hasanović. Twórcą zdjęć jest Kuba Kijowski – to mój czwarty film z tym operatorem, wliczając teatr telewizji. Zuza Wrońska napisała teksty piosenek w oparciu o wiersze i o twórczość June i Jennifer Gibbons, Marcin Macuk skomponował z Zuzą muzykę, Marcin Lenarczyk stworzył design. Dźwięk nie był zgrywany w Polsce, ale przez Polaków. Za niezwykle ważną w tym filmie scenografię odpowiada Jagna Dobesz. Katarzyna Lewińska zaprojektowała niesamowite kostiumy, Kaya Kołodziejczyk stworzyła choreografię. Agnieszka Glińska zmontowała film. Do zespołu doszli jeszcze twórcy z Wielkiej Brytanii. Dodam, że Klaudia jeździła ze mną na wszystkie zdjęcia próbne i na castingi do Anglii, natomiast – co było trudne – później w czasie pandemii odbywały się one on-line. Ten film to dzieło naszego teamu twórczego i teamu produkcyjnego.
To pokazuje tylko, że mamy świetnych fachowców. Innymi słowy, jeżeli reżyserka ma szalone, cudowne pomysły, to są ludzie zdolni do ich realizacji.
Oni są wspaniałymi artystami. Mam na myśli to, że absolutnie nie są to ludzie, którzy wykonują czyjąś wizję, lecz że oni są twórcami. Dopełniamy się swoimi wrażliwościami, swoim patrzeniem na bohaterki. I jak teraz rozmawiamy, to dochodzi do mnie też, że całość tej historii i tego, w jaki sposób jest ona opowiedziana, jest narzucona przez bohaterki. Przez to, jakie one były.
Niezależnie od tego, że akcja toczy się w środowisku anglojęzycznym, czy były jeszcze jakieś inne powody, dla których chciałaś zrobić film po angielsku?
Język angielski to nie był najistotniejszy element. Ważniejsze było dla mnie to, abym mogła sprawdzić, czy jestem w stanie zrobić film, którego akcja i bohaterki są̨ spoza Polski. Ale jak widać to film zrobiony z polskim zespołem i w Polsce. Zdjęcia powstawały w naszym kraju, a jeden dzień w Anglii. Jagna Dobesz i Kuba Kijowski z zespołem bardzo skrupulatnie dobrali obiekty, by stworzyć Walię i Anglię na ekranie.
Czy w przypadku koprodukcji ze Stanami i Wielką Brytanią reżyser ma artystyczną niezależność porównywalną z polskimi warunkami?
Wszystko zależy od konkretnych ludzi. Zarówno tam, jak i tutaj wolność wypowiedzi może być cenzurowana. A wydaje mi się, że najgorzej jest, jak się jest cenzurowanym przez samego siebie. W przypadku „The Silent Twins” na pewnym etapie dołączył do nas ogromny amerykański dystrybutor filmowy Focus Features. Wszyscy mi mówili, że bardzo ingeruje w tkankę filmów reżysera. Ale tutaj tak nie było. Natomiast ściśle ze sobą współpracowaliśmy. Mimo to nie czułam, że w jakiś sposób chce narzucić swoją wizję albo wolę. Chciałabym kręcić historie, które mnie poruszają, które uważam za istotne, bez których nie mogę żyć, i które chcę opowiedzieć w zgodzie ze sobą.
Kadr z filmu "The Silent Twins". Fot. Materiały prasowe Gutek Film
Jaki był twój wpływ na ostateczny kształt scenariusza?
Poprawiałam go pod kątem wizji filmu i jak wspomniałam, było to wprowadzenie animacji i piosenek. Autorką scenariusza jest jednak Andrea Seigel. Współpraca nie wyglądała natomiast tak jak w przypadku innych filmów, że siedziałyśmy przy stoliku i pracowałyśmy, bo ona była Stanach, a ja w Polsce.
Agnieszko, kiedy patrzę na twoją drogę i na to jakie filmy realizujesz, to jestem bardzo ciekawa, czym karmisz swoją wyobraźnię: sztuką innych artystów, czy … życiem? W twoim telefonie jest muzyka z „Miasteczka Twin Peaks”.
Tak, to muzyka z serialu Davida Lyncha. Ale tak jak powiedziałaś – inspiruje mnie życie. Na pewno też karmię wyobraźnię książkami, wystawami, malarstwem, jak też filmami. Potrzebuję takiej pożywki, inspiracji, ponieważ proces pracy nad jednym filmem trwa kilka lat. Bardzo lubię filmy, ale także sztuki wizualne i muzykę. Inspiracji jest wiele i są one bardzo różnorodne w zależności od czasu. Tu jeszcze podstawową inspiracją były wspomniane książki − Marjorie Wallace i druga napisana przez June Gibbons.
A te inspiracje pochodzące z kina, to jakie?
Pociąga mnie i inspiruje ten świat, który proponuje festiwal Nowe Horyzonty. Kiedy przyjeżdżam do Wrocławia na Nowy Horyzonty „nagminnie” oglądam wszystkie filmy. Oglądam bardzo różne kino, także klasykę. Wczoraj obejrzałam dwukrotnie „Zawód reporter” Antonioniego. Ostatnio też wstrząsający „Babi Jar Context” Siergieja Łoźnicy. Sztuka daje mi bardzo dużo – możliwość poznawania świata, komunikowania się i dzięki temu dalszej pracy. I tak podczas pracy nad „The Silent Twins” oglądaliśmy z zespołem rozmaite filmy, od Bergmana „Persony”, „Szeptów i krzyków”, poprzez „Niebiańskie istoty” Petera Jacksona, po filmy dokumentalne. Słuchaliśmy muzyki z okresu lat 70., którą eksplorował Marcin Macuk.
Co cię najbardziej interesuje, kiedy patrzysz wstecz i kiedy patrzysz w przyszłość?
Interesuje mnie temat niesamowitej więzi i oddania między siostrami. Siostrzeństwo. To wynika z tego w jakim świecie się wychowałam – między siedmioma siostrami mojej mamy. Widziałam, jak ogromna jest to siła i dobra i zła. Chciałabym już może zamknąć ten rozdział. Pracuję właśnie nad dwoma innymi tekstami, trochę jeszcze za szybko, żeby o nich mówić, ale to są już kompletnie inne tematy…
Czyli kobiety nie będą głównymi bohaterkami?
Jeden z tych projektów to film, w którym bohaterem jest mężczyzna. A w drugim i kobieta, i mężczyzna. Trudno jest zaprogramować, jakimi tematami teraz będę się zajmować. Dlatego, że czasami bohaterowie czy bohaterki sami do mnie „przychodzą”, pewne historie wracają, aż się zrealizują. To w moim przypadku jest zawsze kwestia intuicji. Tu nie ma kalkulacji, bo historia, nad którą się pracuje, to przygoda, która trwa wiele lat i tu musi być naprawdę bardzo silna więź z bohaterką czy z bohaterem, żeby móc przetrwać razem tyle czasu.
W polskiej kinematografii reżyserek jest dużo w krótkich metrażach, zarówno dokumentalnych, jak i fabularnych, później jak już dochodzi do pułapu pełnometrażowych filmów fabularnych, to reżyserek jest mało. To może być po części spowodowane tym, że kobiety, tak jak w przypadku innych zawodów, skupiając się na życiu rodzinnym, nie mają już energii ani czasu, żeby poświęcić się rzeczywiście w 100 procentach twórczości. Jak ty sobie radzisz z łączeniem ról artystki, matki i żony? Twoim mężem jest aktor Andrzej Konopka. W wywiadach, które robiłam z artystkami, słyszałam, że muszą wychodzić ze stanu twórczego myślenia, bo cały czas mają gdzieś z tyłu głowy, że dziecko, że trzeba się zająć rodziną, a one oczywiście chcą się nią zająć. Czy czujesz jakikolwiek konflikt tych ról?
To jest wyzwanie – ciągle łączenie pracy z życiem prywatnym. Moje córki mają już 12 i 17 lat, ale ciągle przecież wymagają uwagi i miłości. Nie wyobrażam sobie życia bez rodziny. To byłaby pustka dla mnie, rzeczywiście kompletnie niewyobrażalna.
Trzymamy kciuki za waszą ekipę, za film, za sukces w Cannes. Dziękuję za rozmowę
Trzymaj, bo się przydadzą … Dzięki!
Rozmawiała Joanna Sławińska, dziennikarka Polskiego Radia
Film „The Silent Twins” to koprodukcja polsko-brytyjsko-amerykańska. Głównymi producentkami są Klaudia Śmieja i Ewa Puszczyńska, a wśród koproducentów są Canal Plus i Adam Gudel z Moderatora. Projekt dofinansował Polski Instytut Sztuki Filmowej, wspomagało też wiele polskich firm, między innymi Dr. Irena Eris, Pajak Sport.
Zdjęcie z profilu FB Agnieszki Smoczyńskiej
Zdjęcie główne: Fot. Legalna kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura