Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Oddajcie moją wolność
15.11.19
(…) Spotykałem się z takimi kuriozalnymi sytuacjami po koncertach, gdy ktoś daje mi do podpisu przegraną płytę z wydrukowaną przez siebie okładką. Jak na to zareagować? Przecież powinienem takiej osobie tym w łeb przyrżnąć i zapytać: czyś ty zwariował, człowieku, przynosisz mi moją spiratowaną płytę i ja mam się na tym podpisać?! O debiutanckiej solowej płycie „40”, łapaniu wiatru w żagle, wolności muzycznej i o tym co mają ze sobą wspólnego trójkąt, akordeon czy wiertarka, z Piotrem Cugowskim rozmawia Krzysztof Zwierzchlejski.
Czym jest dla Ciebie wolność?
Mogę odpowiedzieć na przykładzie wolności muzycznej. To przede wszystkim eksperymentowanie, puszczanie się poręczy i nietkwienie w strefie komfortu – każdy z nas szybko przyzwyczaja się do tego, co znane i tkwi w tym, choć nie zawsze jest to rozwojowe. Wolność to też nieszufladkowanie. Zdaję sobie sprawę, że nagrywając moją płytę solową zaniepokoiłem moich „starych” fanów, ale nagrałem ją właśnie po to, żeby wyrazić siebie muzycznie. A to mi daje spokój i poczucie wolności.
Pytam o to ze względu na tekst ostatniej piosenki z Twojej debiutanckiej solowej płyty „40” – „Oddajcie moją wolność”, który napisałeś z Tomkiem Organkiem. Mnie nasuwają się skojarzenia polityczne.
A dla mnie skojarzenie polityczne w ogóle nie są naturalne. Jednak płyta solowa była moją płytą do chwili wydania, szanuję więc to, że każdy ma swoje podejście i swoje interpretacje tego, co się na niej znajduje. Utwór „Oddajcie moją wolność”, jeden z trzech napisanych z Tomkiem, to nic innego niż: nie szufladkujcie mnie, nie oceniajcie zbyt pochopnie. Chciałbym, żeby ten tekst nie kojarzył się politycznie, bo teraz wszyscy mówią o polityce. Każdy ma swoje poglądy, ale ja – jako muzyk – od polityki stronię i uważam, że zaangażowanie muzyków w politykę to jest zawsze zły pomysł. Często muzycy idą za hasłami i politykami, którzy za chwilę są w kompletnie innym garniturze i mówią co innego, a muzyk zostaje z tym jak z ręką w nocniku. To jest zły pomysł, dlatego „Oddajcie moją wolność”, czyli pozwólcie mi tworzyć tak jak chcę. Solowa płyta jest wypowiedzią samodzielną i powstaje po to, żeby się nie oglądać i nie chodzić na kompromisy tylko robić to, co chcesz i jak czujesz. A czy to się obroni? Czas pokaże, ale to już zupełnie inne zagadnienie.
Debiut solowy w wieku 40 lat to dość niecodzienna sytuacja.
Zanim zrobi się pewne rzeczy musi upłynąć rzeka. Ostatnie 20 lat poświęciłem zespołowi Bracia i jestem z tego dumny, to był wspaniały czas, udało nam się stworzyć z bratem zespół, który ma ugruntowaną pozycję na rynku. Ostatnia płyta „Zmienić zdarzeń bieg” pokryła się platyną, mieliśmy bardzo fajny odbiór i to było nam bardzo potrzebne, żeby znów złapać wiatr w żagle. Muzykowanie to wieczna sinusoida, zawsze towarzyszą nam zwątpienia. Potem była płyta z ojcem jako Cugowscy, następnie siedliśmy do kolejnej płyty i po prostu nam nie szło, pojawiały się pewne ciśnienia, każdy muzyk chciał pchać wózek w swoją stronę. Uznaliśmy więc, że to odpowiedni moment, żeby się rozdzielić.
Niemniej są na Twojej płycie także ludzie odpowiedzialni za piosenki zespołu Bracia.
Mowa o Jarku Chilkiewiczu, z którym znamy się od lat i wiedziałem, że mamy jeszcze do zrobienia kilka rzeczy. Kompozycyjnie zawsze było nam po drodze, stąd moja propozycja, żeby przyłączył się do tej płyty – finalnie jej połowę skomponowaliśmy razem. Pierwszy singiel „Kto nie kochał” to utwór sprzed lat, który w dosyć prostej formie przyniósł nam Marcin Trojanowicz – miał trochę inną melodię, w ogóle był przeznaczony dla kogo innego. Poprosiłem go, żeby jednak nie oddawał tej piosenki, że jeszcze nad nią popracuję, bo czuję w niej potencjał. Od początku ten utwór bardzo mi się podobał, w końcu przyszedł na nią czas, odkurzyliśmy więc ją i nagraliśmy. Za finalne brzmienie płyty odpowiedzialny jest Tomek Bidiuk, mój wieloletni przyjaciel, który jest realizatorem dźwięku i nagrał wszystkie instrumenty. Za ostatni szlif odpowiedzialny jest zaś Jarek Baran, człowiek w ogóle niezwiązany z muzyką rockową, to była moja próba poszukiwania czegoś nowego.
Bo to nie jest płyta rockowa.
Korzeniami oczywiście sięga do tego, na czym się wychowałem, ale środki wyrazu nie są rockowe, choćby moog, ale jest taka, jak uważałem, że ma być.
Skąd pomysł na instrumenty ludowe, jak lira korbowa czy sopiłka (rodzaj fletu – przyp. red.)?
To w ogóle nie jest mój pomysł, połączenie rocka z instrumentami ludowymi było już w latach 70-tych XX w., zespół Led Zeppelin garściami korzystał z tego typu nomenklatury muzycznej. Wspólnie słuchając utworu „Przez sen” zastanawialiśmy się czego tu brakuje i gdzieś to brzmienie samo się pojawiło, sięgnęliśmy więc po nie bez zastanawiania się czy to trójkąt, akordeon czy wiertarka. Po prostu wykorzystujemy wszystko, na co wpadniemy.
Wychowywałeś się głównie na muzyce rockowej, na Twojej płycie słyszymy też szeroko pojęty pop. Jakie inspiracje towarzyszyły Ci przy tworzeniu solowego albumu?
Na pół roku odciąłem się od muzyki, uważam, że słuchając obcej muzyki przy nagrywaniu płyty siłą rzeczy przenosi się ją na własny materiał. Jestem człowiekiem, który musi odpoczywać od muzyki, żeby móc ją komponować. Oczywiście nie mówię tu o koncertach, na nich gram utwory już dobrze znane, od nich nie ucieknę. To, co znalazło się kompozycyjnie na płycie to suma wszystkich źródeł. Przede wszystkim pierwsza jest u mnie zawsze melodia, a ona się we mnie po prostu pojawia, znikąd. Zauważyłem, że jeśli jestem długo w ciągłej pracy – a w przypadku wokalisty kontakt z instrumentem ma się niemal ciągle – kompozycje wcale tak chętnie nie przychodzą, dopiero wtedy, kiedy mam chwilę dla siebie.
Twój singiel „Kto nie kochał” pokrył się złotem za odsłuchy, to oczywiście zupełnie coś innego niż platyna za sprzedaż ostatniej płyty Braci, ale zmienił się też sposób dystrybucji muzyki.
Jestem jeszcze ze starej szkoły, oczywiście zdaję sobie sprawę, że czas pędzi do przodu i sfera internetowa ma ogromną moc, natomiast w dalszym ciągu jest to dla mnie enigma. Wciąż najważniejsza jest dla mnie fizyczna sprzedaż płyty.
Od kilku lat mówi się, że nośniki znikną.
Nie bardzo sobie to wyobrażam, choć widzę, że w tę stronę to zmierza. Sam tego nie zmienię, mamy nowy czas, ale mam nadzieję, że w dalszym ciągu będzie grupa ludzi, którzy będą chcieli mieć to fizycznie na półce. Pytanie brzmi: a co, jak nie będzie internetu lub prądu? Zostanie złota płyta za singiel. (śmiech) Ale tak jest, nie mam zamiaru tego negować. W tej chwili ludzie mają niemalże nieograniczony dostęp do dóbr kultury. Życzyłbym sobie, żeby ilość wyświetleń przekładała się na frekwencję koncertową i na to, jak płyta realnie sobie radzi na rynku.
Korzystasz z legalnych źródeł streamingowych?
Szczerze mówiąc nie. Z Netflixa czy innego typu platformy filmowej nie korzystam z bardzo prostej przyczyny – nie mam kiedy oglądać, na to trzeba mieć czas. Sporadycznie korzystam ze Spotify, ale jednak jestem oldschoolowcem, który w samochodzie musi mieć odtwarzacz płyt cd.
A spotkałeś się z taką sytuacją, że ktoś spiratował Twój dorobek?
To się niestety dzieje nagminnie, jak nie torrenty, to „chomiki”. Staraliśmy się i staramy nadal tego pilnować. Absolutnie zasadne jest, żeby muzyka była dostępna legalnie za przystępne pieniądze. Myślę, że świadomość, iż piratowanie nie ma sensu powoli do ludzi przychodzi. Niemniej wielokrotnie spotykałem się z takimi kuriozalnymi sytuacjami po koncertach, gdy ktoś daje mi do podpisu przegraną płytę z wydrukowaną przez siebie okładką. Jak na to zareagować? Przecież powinienem takiej osobie tym w łeb przyrżnąć i zapytać: czyś ty zwariował, człowieku, przynosisz mi moją spiratowaną płytę i ja mam się na tym podpisać?! Ale to jest brak świadomości, taki człowiek myśli, że się postarał – ściągnął tę płytę, może nawet za to zapłacił piratom, wydrukował okładkę, przyszedł na koncert. Uważam, że koszt płyty – moja jest w granicach 35-40 zł – to nie są straszne pieniądze, co bardzo dobrze widać w piątek na stacji benzynowej, gdy młodzież kupuje flaszki po 50 zł i nie ma z tym problemu. Kwestia priorytetów, jeśli ktoś chce posłuchać mojej muzyki, to 40 zł zawsze znajdzie.
Tylko jak zachęcić młodzież do nabywania kultury z legalnych źródeł?
Z tego co obserwuję, to niekoniecznie tylko młodzi piratują. To jest szersza kwestia, bo u nas dopiero od niedawna w wymiarze podstawowym, jeśli chodzi o szkoły, jest jakieś umuzykalnienie.
Jest, ale niestety coraz mniej go w kolejnych latach nauczania…
I za to płacimy, że ludzi się nie edukuje muzycznie. Muzyka jest bez przerwy uważana za jakąś odskocznię, a przecież towarzyszy nam od zarania ludzkości. Umuzykalnienie dzieci jest szalenie ważne dla ich rozwoju emocjonalnego, ale także postrzegania świata i tego, co ich otacza. Wiadomo, że niektórych ludzi nie stać na dobry obiad, więc nie myślą o takich „zbytkach luksusu”, jak muzyka, ale jednak nie samym chlebem człowiek żyje.
Masz też syna w wieku szkolnym, jak u niego wygląda kwestia umuzykalnienia?
Piotr jest zapalonym piłkarzem i powiedział, że muzykiem nie będzie, choć bardzo dobrze słyszy. Nie chciałem go posyłać na siłę do szkoły muzycznej, mimo że sam ją skończyłem. Nierzadko – nie tylko w zimie – przychodzisz do szkoły jeszcze w nocy, a wychodzisz już w nocy. A jeszcze trzeba odrobić lekcje, codziennie poćwiczyć na instrumencie. Kiedy pytam syna dlaczego nie chce zająć się muzyką, to słyszę: bo ty ciągle wyjeżdżasz. A zawodowi piłkarze to nie wyjeżdżają? Ale przyjdzie czas, jak będzie chciał, to zajmie się tym w każdym momencie. Nic na siłę, niech będzie szczęśliwy robiąc to, co uważa za dobre. Oczywiście w ramach tego, co ja – jako rodzic – zaakceptuję.
Wróćmy do płyty. Będę trochę złośliwy – na okładce jesteś wymalowany, bardzo kolorowy, debiut solowy w wieku 40 lat – czy to kryzys wieku średniego?
Mam nadzieję, że nie. (śmiech) Podchodzę do tych spraw w taki sposób, że nie boję się nowych wyzwań. Bez sensu byłoby nagrywanie czegoś takiego samego jak z zespołem Bracia, chciałem, żeby to się różniło, zaznaczyć swoją tożsamość. Jest to też pewien manifest: to moja płyta solowa, więc zrobię ją tak, jak ja uważam, nie będę się nikogo pytał o zgodę. Zdaję sobie sprawę, że stała frakcja fanów została zaskoczona: o boże, gdzie jest ten stary Piotrek?! Ale zawsze tak jest, gdy nie zmieścisz się w czyjejś szufladzie. Oczywiście swoich fanów bardzo szanuję, bo bez nich absolutnie nie byłoby sensu robić tego, czym się zajmuję.
Ale i dla tych „starych” fanów jest coś na płycie.
Zanim ukazała się płyta, zajawki internetowe bardzo polaryzowały ludzi – jedni mówili, że jest super, inni, że jestem „taki, śmaki i owaki” – i to jest ok, bo o to właśnie chodzi, żeby wywoływać emocje. Ja się w tym bardzo dobrze czuję, bo gdybym nie chciał, to i okładka byłaby inna.
No właśnie, bardzo fajna i odważna okładka oraz oprawa graficzna.
Za to odpowiedzialny jest Michał Pańszczyk z THEDREAMS studio, młody fotograf, który bardzo mocno wchodzi w rynek. Jego prace bardzo mi się podobają, bo podchodzi nietuzinkowo do technik – z tego co widziałem, bo aż tak się na fotografii nie znam – używa wszystkiego, co jest możliwe i pod ręką, żeby uzyskać finalny efekt. Ja to bardzo cenię, bo w muzyce jest podobnie – korzystasz ze wszystkiego, na co pozwala ci wyobraźnia. Poza tym zdjęcia są naprawdę najwyższej klasy.
Czy to była Twoja koncepcja czy oddałeś wszystko w ręce Michała?
Najpierw ustaliliśmy jaki ma być ubiór, co mam mieć na głowie – golimy czy zapuszczamy włosy. Kiedy Michał pierwszy raz mnie zobaczył powiedział tylko: ok, robimy to. Nikt niczego nie narzucał, o to w tym chodzi, żeby to była dobra zabawa. Cała sesja to fajna pamiątka.
W piosence „Trujący bluszcz” wyłapuję hommage dla Czesława Niemena czy Deep Purple.
Mówisz o użyciu organów Hammonda? To była naturalna sprawa. Przystępując do nagrywania płyty szukałem jednocześnie zespołu, wszystko działo się na gorąco. Ostatecznie uformował się skład z Jarkiem Chilkiewiczem na gitarze prowadzącej i jako kierownikiem zespołu. Na drugiej gitarze gra fenomenalny Kuba Chmielarski, który wskoczył do nas z wielkimi oczami, mówiąc, że takiej muzyki nigdy nie grał – okazało się, że jest po prostu super. Na gitarze basowej Wojciech Karel – podpora i twórca zespołu Frühstück, na perkusji Tomek Nawrocki, a na instrumentach klawiszowych Borys Sawaszkiewicz, który jest purystą, jeśli chodzi o podejście do swoich instrumentów. Już na pierwszy koncert przyjechał z prawdziwym Hammondem, szafą Leslie, Moogiem itp., na co nasi techniczni zapytali: czy cały czas będziesz to wozić i będziemy musieli to dźwigać? Pracuje z nami cała masa świetnych ludzi, którzy są równie ważni jak muzycy: techniczni, realizator dźwięku czy oświetleniowiec. Wracając do tematu - nie zastanawialiśmy się, czy to będzie w hołdzie jakiemuś zespołowi. Oczywiście, tak jak mówisz, Hammond kojarzy się z Deep Purple czy – bardziej z naszego podwórka – z Czesławem Niemenem. Borys po prostu na tym instrumencie gra i powiedziałem: to jest czas dla ciebie, ty zilustrujesz to muzycznie. Ten utwór jest zresztą bardzo pokręcony, wymyśliliśmy go z Jarkiem po ostrej nocnej imprezie. Rano wstaliśmy bardzo chorzy – a spotkaliśmy się po to, żeby coś razem napisać – i od słowa do słowa padło: mam taki pomysł, ale na pewno tego nie nagramy. Zapięliśmy to w formie demo, a gdy składałem całą płytę stwierdziłem, że to tak wariacki numer, tak bardzo od czapy, że musimy go nagrać. Tekst do tego napisał Olek Różanek ze Szczecina, który na co dzień pisze dla zespołu Chorzy, bardzo kolorowa postać, polecam zainteresować się jego twórczością.
Sam również sięgnąłeś po instrumenty.
Używam gitary do komponowania. Przy okazji klamrowych utworów „Nowy ja” i „Oddajcie moją wolność”, które przeleżały chyba najdłużej w szufladzie, gitary przestroiłem tak, jak słyszałem je wewnętrznie. W przypadku utworu „Nowy ja” starałem się uzyskać otwarty strój, który pozwoli mi na inną od klasycznej harmonię, czyli znów wyjść poza utarte schematy. Zresztą nigdy się nie bałem ruszać kurkami w gitarze, choć to także nie mój pomysł, z tego typu zabiegów znany jest m.in. Jimmy Page. Strój gitary i inne osobliwości sprawiły, że postanowiliśmy zostawić „trzony” muzyczne w moim wykonaniu, panowie wsparli mnie zaś w bardziej zaawansowanych kwestiach. Zresztą zespół przyszedł jak już 1/3 płyty była zrobiona, wskoczyli więc trochę na zasadzie snajpera, to była naprawdę ostra jazda, żeby jakoś się zgrać. Zgrywanie zespołu często trwa latami, a my musieliśmy zrobić to tu i teraz, wszystko było bardzo świeże.
Wśród gości na płycie wyróżnia się także Jan Borysewicz, który napisał dla Ciebie piosenkę „Daj mi żyć”.
Z Jankiem znamy się dłuższy czas, występowałem na jego solowych płytach, zawsze z przyjemnością. Mamy fajny i miły kontakt muzyczny, jemu i mnie to samo w duszy gra. To taka niepisana umowa, że zawsze, gdy coś nagrywamy, drugi z nas jest na tym obecny. Chciałem poświęcić jeden numer na tej płycie właśnie Jankowi, ale nie tak, żeby wyciągał coś z szuflady, tylko napisał coś specjalnie dla mnie. Akurat pojechał na ferie i na dyktafonie nagrał w pokoju hotelowym prostą gitarę i melodię. To było to! Eksperymentowaliśmy przez dłuższy czas z brzmieniami, chcieliśmy odejść od jego stylistyki, żeby to nie było takie oczywiste, ale wszystkie jego kompozycje są tak silnie związane z jego sposobem gry i z jego brzmieniem, że w końcu zatoczyliśmy koło. Gdy zrobiliśmy to w Jankowym stylu, wtedy wszystko zaczęło się zgadzać i siadło. Zdzwoniłem wtedy do Jana i zapytałem, czy nie zechciały jeszcze paru dźwięków zostawić i tak się udało dograć jego solówkę.
Bracia to już przeszłość?
Graliśmy nieprzerwanie 20 lat, każdy z nas robi teraz coś na własną rękę i jest to fajne, i oczyszczające. Może kiedyś jeszcze się zejdziemy, napięcia w zespołach zawsze się pojawiają.
A projekt Cugowscy?
Jednorazowa historia, choć miał to być projekt na rok, a graliśmy go ponad 3 lata. To był akurat moment, w którym ojciec rozstał się z Budką Suflera. Chcieliśmy to zrobić, żeby mieć pamiątkę na lata, że takie coś się odbyło. Dużo ludzi pytało, kiedy i czy w ogóle to nastąpi, ale na to też musiał przyjść swój czas. Bardzo się cieszę, że wyszła z tego nie tylko płyta, ale też koncert na DVD, więc solidna pamiątka. Płyta zresztą stała się „złota”, więc okazało się, że nie zrobiliśmy tego tylko dla własnej przyjemności.
Czy w związku z ponownym debiutem masz tremę?
To jest bardzo dziwna mieszanka uczuć, dopiero z perspektywy czasu będę mógł to ocenić, posłuchać płyty. To jestem już tylko ja, ja tego bronię i na mnie spada fala krytyki, choć nie mam czasu na czytanie komentarzy. Nowe uczucie, ale też ogromna odpowiedzialność, bo oprócz mnie jest to także cała grupa ludzi, o których się starałem i chciałbym, żeby zostali ze mną jak najdłużej. Debiut to debiut. Byłoby co najmniej dziwnie debiutować później i nazwać płytę „50” czy „60”. Stało się tak, jak się stało. Myślę, że to jest dobry czas. Płyt nie nagrywa się dla krytyków, tylko dla siebie, z potrzeby serca.
Rozmawiał Krzysztof Zwierzchlejski
Fot. Michał Pańszczyk / THEDREAMS studio
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego