Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Mam ze swoim filmem skomplikowaną relację

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Mam ze swoim filmem skomplikowaną relację

Mam ze swoim filmem skomplikowaną relację

15.01.25

„Każde opowiadanie ma swój świat, związany z językiem, sferą kulturową i to jest w nim najważniejsze. Trudno taką bardzo szwedzką albo polską historię adaptować na przykład do Londynu. Nie można tak po prostu czegoś zmienić, ponieważ w każdym opowiadaniu zawiera się jakiś kod kulturowy, jakiś kodeks, jakieś DNA” - mówi Magnus von Horn, reżyser filmu „Dziewczyna z igłą”, dwukrotnego laureata Srebrnych Lwów oraz nagród za reżyserię na Festiwalach Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.


Co sprawiło, że zostałeś filmowcem? Czy to było Twoje dziecięce marzenie?

Kiedy miałem 10 lat, wszystko wyglądało inaczej. Interesowały mnie wtedy rekiny, które oglądałem na kasetach „National Geographic”. Bardzo chciałem zostać naukowcem, badać je, ale tak naprawdę chyba już wtedy fascynował mnie przede wszystkim obraz. Zrozumiałem to później, bo rekiny nie są obecne w moim życiu, ale ich obraz i sposób, w jaki zostały sfilmowane pod wodą, cały czas pozostaje w mojej głowie. To właśnie ten obraz zrobił na mnie największe wrażenie.

Po pewnym czasie zapragnąłem pójść do szkoły filmowej i szukałem odpowiedniej, a że byłem bardzo ambitny, szukałem najlepszej i takiej, w której nauka trwałaby przynajmniej 5 lat. Najtrudniejsza, najbardziej niedostępna była dla mnie wtedy Szkoła Filmowa w Łodzi. Nie z powodu jej charakteru, ale dlatego, że moja wiedza na jej temat była wówczas bardzo ograniczona. Trudno było znaleźć informacje na ten temat. W mojej głowie łódzka szkoła stała się więc jakimś mitycznym miejscem.

Nigdy nie myślałem, że się tam dostanę. Kiedy jednak znalazłem się na liście studentów, okazało się, że jest nawet łatwiej, niż myślałem. Do tej szkoły nie próbuje się dostać zbyt wielu obcokrajowców, większością są tam Polacy. I są też osobne egzaminy. Bardzo się ucieszyłem, że mogłem studiować w Łodzi, ponieważ wiedziałem, co będę robił przynajmniej przez następne 5 lat. I poczułem, że jest to tak gwałtowna zmiana w moim życiu, że na pewno wyniknie z niej coś ciekawego. Osiadłem w Polsce i mieszkam tu już prawie 20 lat. Nie wróciłem do Szwecji.


Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe


Co Cię inspiruje?

Nigdy nie wiem, co mnie zainspiruje. To zawsze jest jakaś niespodzianka, zarówno jeśli chodzi o pracę nad filmem, jak i o sam pomysł. Nigdy tego nie planuję. Kiedy jakiś temat, jakaś sprawa mnie zainteresuje i kiedy czuję, że nie mogę tego zostawić, że to ciągle do mnie wraca, albo też przynajmniej przez 7 dni interesuję się tym tematem, automatycznie zaczynam coś z tym robić. Zaczynam pisać, myślę o tym, jak o filmie.

Głowa trochę intuicyjnie szuka odpowiedniego tematu do opowiadania. Kiedy go znajdę, a jest to na przykład jakaś sytuacja albo jakiś temat, coś zobaczę, przeczytam, to po prostu w mojej głowie generuje się opowiadanie, ciekawe dla mnie. I to jest inspirujące.

W pierwszym moim filmie to były jakieś sprawy sądowe, o których wcześniej przeczytałem. W przypadku „Sweat”, była to influencerka, którą zobaczyłem na ekranie swojego telefonu. Teraz zbrodnia sprzed 100 lat zainspirowała mnie do zrobienia filmu kostiumowego.

Wspomniałeś o influencerce, którą zobaczyłeś na ekranie swojego telefonu. Dlaczego stała się inspiracją dla „Sweat”?

Zaciekawiło mnie to na tyle, że nie mogłem przestać oglądać. Dużo o tym myślałem, zastanawiałem się, o co w tym chodzi. Czy jest to jakieś przedłużenie reality show albo coś podobnego? Czułem, że sposób, w jaki reagowałem, mówił i o tym, jaka jest ta influencerka, i o tym, kim ja jestem.


Na początku patrzyłem na to bardzo sceptycznie i negatywnie, ale zadałem sobie pytanie, dlaczego mam negatywnie i sceptycznie patrzeć na kogoś, kto jest radosny, spokojny, pozytywny, chce dobrze dla wszystkich? Myślałem, że widz będzie miał podobną relację z postacią, ale ta relacja może się zmienić poprzez fabułę. Możemy się zbliżyć do kogoś, kto na pierwszy rzut oka jest od nas bardzo oddalony.


Fotos z filmu „Sweat”, fot. materiały prasowe


Za wszystkie swoje filmy zostałeś doceniony na Festiwalu w Gdyni, wszystkie też były pokazywane w Cannes. Czym są dla Ciebie nagrody?

Nagrody są bardzo ważne, bo motywują do dalszego działania i są potwierdzeniem dotychczasowej pracy. Dla mnie samego tworzenie filmu jest procesem dość wątpliwym, ponieważ nigdy nie wiem, czy coś wyjdzie, czy nie. Mam nadzieję, że tak będzie i ciężko pracuję z ekipą nad tym, żeby wyszło, ale cały proces jest niepewny. Tak jak niepewne jest finansowanie. Ludzie nieraz mówią, że to jest niedobre, że nie warto inwestować pieniędzy, ale kiedy później dostaje się nagrodę, albo ktoś z widzów się wzruszy, mówi, że film „działa”, to bardzo motywuje i daje energię, żeby robić następny. Okazuje się, że moja intuicja się sprawdza. Stąd bierze się pewność siebie, która jest potrzebna, żeby robić filmy, żeby słuchać tego wewnętrznego głosu, żeby iść za intuicją.

Do filmów „Sweat” i „Dziewczyna z igłą” nagrałeś spoty „W czerni kina”, zachęcające do korzystania tylko z legalnych źródeł kultury. Czy zdarzyło Ci się piratować filmy?

Sam przez dużą część mojego życia korzystałem i oglądałem filmy z nielegalnych źródeł, ponieważ nie miałem tak szerokiego dostępu do kultury, jak dzisiaj. Kiedy jednak zacząłem kręcić filmy kinowe, moje podejście bardzo się zmieniło. Doszedłem do wniosku, że kiedy film trafi do netu w słabej jakości, nie powinien być tam oglądany. Bo ja, jako reżyser, nie chciałbym, żeby został tak zaprezentowany. Dużo pracujemy nad tym, żeby film miał odpowiednią jakość pod kątem dźwięku i obrazu. Ma być oglądany w odpowiednim miejscu, gdzie nie doświadczamy stresu zewnętrznego, gdzie można się skupić tylko na tym filmie. A tę odpowiednią jakość można dostać tylko z legalnych źródeł, bo tam film jest pokazywany na takim nośniku, jak powinien. Kiedy z kolei trafiał do nielegalnych źródeł i przekonywałem się, jak przebiegała projekcja, było mi po prostu bardzo przykro. Poza tym piractwo nie wspiera naszej branży.


Wydaje mi się jednak, że jesteśmy na dobrej drodze w znalezieniu jakiejś alternatywy. Mówię na własnym przykładzie i teraz w ogóle nie oglądam filmów z nielegalnych źródeł. Nie mam takiej potrzeby, bo mogę je znaleźć na legalnych platformach. A wcześniej, jeszcze kilka lat temu, nie miałem takiej możliwości. Moim zdaniem to bardzo dobry znak, że mamy większą dostępność do kultury i możemy zrezygnować z nielegalnych źródeł.


Fotos z filmu „Sweat”, fot. materiały prasowe


W czasie FPFF w Gdyni powiedziałeś, że „Dziewczyna z igłą” i poprzednie Twoje filmy „Intruz”, „Sweat”, są w zasadzie o tym samym, o kondycji człowieka, a tylko zmieniają się bohaterowie i ich problemy. Sposób ich realizacji jest jednak odmienny. Po niezwykle barwnym, osadzonym w realiach współczesności „Sweat” zdecydowałeś się na czarno-biały film o trudnej, wręcz depresyjnej tematyce. Dlaczego?

No tak, wydaje mi się, że chyba ciągle, w pewnym sensie, robię filmy o tym samym. Nie wiem dokładnie, co to jest, może jakieś poszukiwanie miłości, ale wydaje mi się, że główna postać ciągle jest w tych opowiadaniach dość podobna. Opakowanie jednak się różni, ponieważ chodzi o to, żeby samego siebie trochę zaskoczyć, żeby się nie powtarzać. Żeby mieć jakieś wyzwanie w tym, co robimy, jakąś zabawę, próbę robienia różnych rzeczy i zaskoczenia siebie samego jako filmowca. Teraz na przykład nie mam już ochoty kręcić kolejnego czarno-białego filmu kostiumowego. Następny na pewno będę próbował nakręcić inaczej, stworzyć inne obrazy, pokazać inny styl, nadać mu inny rytm, inną strukturę.

Z jakich powodów wybraliście czarno-biały format „Dziewczyny…”, a nie barwny film?

Stało się tak dlatego, że film rozgrywa się w czarno-białych czasach, tuż po pierwszej wojnie światowej. Wszystkie obrazy, które znamy z tamtego okresu, wszystkie zdjęcia i filmy są czarno-białe. I był to dla nas ciekawy sposób, by dotknąć tego świata, używając zdjęć, filmów, które są naszym wspólnym społecznym dziedzictwem. Wspólnie posiadamy je jako społeczeństwo. Chciałem inspirować się tymi zdjęciami, „manipulować” nimi albo używać jako referencje wizualne.


Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe


Jakie były kulisy podjęcia tematu, opartego na prawdziwej historii kobiety, która przed ok. 100 laty dopuściła się potwornych zbrodni?

Film powstał na podstawie opisu zbrodni, jakich dopuściła się kobieta, która żyła w tamtych czasach w Kopenhadze. Została złapana w 1920 roku. Inspirowaliśmy się jej historią, jako pewnego rodzaju „true crime”. Napisaliśmy jednak fabułę o fikcyjnej bohaterce, używając naszej wyobraźni, żeby zbliżyć się do tego, co naprawdę się wtedy wydarzyło, do tej „true crime”, wykorzystując ją jako fragment fabuły.

Jaka była w tamtym czasie sytuacja kobiet w Danii? Czy można powiedzieć, że czymś się wyróżniała na tle innych regionów Europy? Czy raczej jest to bardzo uniwersalna opowieść osadzona tylko w tym konkretnym miejscu?

Myślę, że Dania nie wyróżniła się jakoś specjalnie na tle innych krajów, a świat wtedy znajdował się w trudniejszej sytuacji niż dzisiaj. My akurat pokazaliśmy Danię w tamtych latach, a wcześniej dużo czytaliśmy i wykonaliśmy ogromny research, aby poznać, jak wtedy wyglądała. Wydaje mi się, że Europa po pierwszej wojnie światowej zmagała się z wieloma historycznymi traumami, że sytuacja w różnych częściach Starego Kontynentu była podobna. Trudno jednak ze stuprocentową pewnością powiedzieć, czy tak było naprawdę, więc jest to tylko nasze wyobrażenie o tym, jak świat wtedy wyglądał. Wiem, że w Danii było za dużo ludzi, za dużo dzieci, można było łatwo zniknąć, a do tego panowały ogromne różnice klasowe. Jednak to nie jest historyczny obraz Kopenhagi tamtych lat, ale raczej emocjonalny, choć wiarygodny obraz o ludziach, którzy znaleźli się w opresji. Tutaj samo miasto gra ważną, bardziej scenograficzną rolę.


Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe


Wiem jednak, że film nie był kręcony w Danii, tylko w Polsce. W jakich miejscach, lokacjach? Czemu wybraliście te właśnie miejsca?

Chcieliśmy, żeby Polska stała się częścią tej produkcji, żebym mógł to połączyć z moją ekipą kreatywną, tu w kraju. Ważne było więc, żebyśmy wykorzystali polskie lokacje, które znam nawet lepiej niż te w Danii. A biorąc pod uwagę budżet, który mieliśmy do wykorzystania, mogliśmy więcej nakręcić za te pieniądze w Polsce niż w Danii. Takie miejsca jak Łódź, Wrocław, Kłodzko, Bystrzyca Kłodzka bardzo pasowały do naszej baśniowości, którą chcieliśmy stworzyć w filmie.

À propos tej baśniowości, jak staraliście się oddać klimat miejsca i czasów w obrazie, kostiumach, charakteryzacji? Tu też inspirowaliście się starymi zdjęciami i fotografiami?

Tak, ale interpretowaliśmy je w dość swobodny sposób. Zdecydowaliśmy się używać rzeczy, rekwizytów z różnych lat i miejsc, a nie konkretnie tylko z Danii. Kluczem w tej interpretacji było dla nas to, co ciekawie wyglądało w kadrze, a nie co historycznie było „korekt”, co akurat wtedy było używane czy wydane. Inspirowaliśmy się tym, ale koniec końców wybraliśmy tylko to, co pasowało do opowiadania, wierząc, że widz nie do końca interesuje się szczegółami architektonicznymi i nie po to idzie oglądać film. Najważniejsze było, żeby tworzyć obraz, który dla zwykłego widza jest w pewnym sensie wiarygodny i przekonywający.

Musieliście jednak pokazać też ubóstwo, biedę, brud. Czy, na przykład, faktury materiałów, mebli, które były wtedy używane, miały dla Was znaczenie?

Tak, ale raczej pod tym względem, żeby pasowały do postaci. Podobnie jak inspirowaliśmy się prawdziwymi przedmiotami, na przykład meblami, jakich wtedy używano, ale najważniejsze było to, żebym patrząc w monitor, zobaczył wiarygodny obraz. Wiarygodny w tym sensie, że akceptujemy to, co widzimy jako wnętrze sprzed, powiedzmy, 100 lat.


Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe


Film nie mógłby istnieć bez aktorów, a szczególnie świetnych aktorek. Jak wyglądała praca z aktorami, zwłaszcza z dwiema głównymi bohaterkami?

Była to bliska współpraca, a z Vic Carmen Sonne współpracowaliśmy długo przed rozpoczęciem zdjęć. Była zaangażowana około dwóch lat wcześniej, zanim zaczęliśmy kręcić. Czytała wszystkie wersje scenariuszy, a dla mnie bardzo ważne były zaangażowane aktorki, które widziały, jak trudny i ważny jest to film. Dla nich też był szczególnie ważny.

Ile aktorki wniosły do filmu? Czy miały własne sugestie co do strojów, czy do sytuacji? Czy ich sugestie generowały na przykład drobne zmiany w scenariuszu?

Tak, aktorzy często wnoszą swoje sugestie i propozycje do scenariusza, i czasami są one bardzo dobre. Tak samo jest ze scenografią czy z kostiumami albo z operatorem zdjęć. Film jest efektem współpracy, więc jeśli aktorka nosi ubranie, którego nienawidzi, nie chce, to ma to znaczenie dla filmu i wtedy próbujemy wspólnie znaleźć coś innego. Staram się podchodzić do tych propozycji jako do wspólnej pracy, w której wszystkie głosy są ważne.


Magnus von Horn i Michał Dymek na planie „Dziewczyny z igłą”, fot. materiały prasowe 

Jaki jest Twój styl reżyserski? Czy cierpliwie oglądasz ujęcie do końca, czy raczej potrafisz nagle przerwać zdjęcia, kiedy coś nie pasuje i szukasz nowej koncepcji w trakcie kręcenia ujęcia? Reagujesz szybko, czy raczej pozwalasz toczyć się akcji i dopiero później korygujesz ewentualne błędy?

Na to nie ma reguł. Styl pracy różni się w zależności od sceny, zależnie od tego, co jest potrzebne. Zazwyczaj długo się przygotuję do pracy, a szczególnie długo przygotuję scenariusz, więc nie improwizuję na planie zbyt dużo. Jeśli wiem, że to, co zostało zapisane w scenariuszu ma sens, staramy się to kręcić. Pracowaliśmy nad tym przez kilka lat, odbyliśmy wiele prób i wiem, że ma to pewną logikę, ma powód, żeby istnieć, więc tego nie wyrzucam.

Gdzieś słyszałem, czy czytałem, że kusiła Cię komedia romantyczna lub film superbohaterski, a przy tej mroczności Twoich opowieści, mogłoby to być dosyć intrygujące.

Właśnie dlatego tak mówię i myślę. Chciałbym zrobić coś w tym kierunku, ale nie chodzi o to, żeby nakręcić film dokładnie w „czystym” gatunku, ponieważ kiedy mówię komedia romantyczna albo film o superbohaterach, wyznaczam raczej kierunek, który mnie inspiruje. Niekoniecznie chodzi o to, żeby robić film Marvela albo komedię w stylu tych z Hugh Grantem, a raczej jakiś update tego stylu.

Do tej pory pracowałeś w dwóch sferach kulturowych: Polska i Skandynawia. Czy kusi Cię wejście w zupełnie nowe regiony, inną grupę językową, inną mentalność, na przykład Francji czy Stanów Zjednoczonych? Czy myślisz raczej o kolejnym filmie w Polsce?

Myślę raczej o kolejnym filmie, może po angielsku, ale wszystko zależy od opowiadania. Każde opowiadanie ma swój świat, związany z językiem, sferą kulturową i to jest w nim najważniejsze. Trudno taką bardzo szwedzką albo polską historię adaptować na przykład do Londynu. Nie można tak po prostu czegoś zmienić, ponieważ w każdym opowiadaniu zawiera się jakiś kod kulturowy, jakiś kodeks, jakieś DNA.


Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe 


Twoje historie, te trzy, które znamy, są jednak uniwersalne; zarówno „Intruz” czy „Sweat” mógłby się wydarzyć w zupełnie innym miejscu. Być może nawet i „Dziewczyna z igłą” mogłaby wydarzyć się w innych czasach, nie tracąc swojego uniwersalnego przesłania.

Dla mnie nie; być może ktoś inny byłby w stanie to robić, ale ja nie. Myślę, że te filmy są kojarzone dokładnie z tym miejscem, gdzie toczy się akcja i to nie przypadek. W innych miejscach to przestałoby mieć sens.

Wielokrotnie mówiłeś, że czujesz się Polakiem. Pół życia spędziłeś w Polsce, pół w Szwecji i – tak myślę – teraz to, co polskie jest Ci chyba nawet bliższe niż skandynawskie, kiedy nie żyjesz w tamtej kulturze. Co najbardziej fascynującego odkryłeś w Polsce?

Wiesz, czas fascynacji już minął. Jak wspomniałem, Polska nie jest już dla mnie tak egzotyczna, jak kiedyś, więc nie obserwuję jej pod tym kątem. Jestem jednak w stanie patrzeć na inne kraje, nawet na Szwecję, z pewnym dystansem. I to też jest ciekawe.

Z jaką myślą chciałbyś, żeby ludzie wychodzili z kina po Twoim seansie?

Chciałbym, żeby ten film ciągle trwał w ich głowach, żeby nie czuli, że już się skończył, żeby po wyjściu z kina przynieśli to „coś” ze sobą do domu. To jest chyba najważniejsze.


Fotos z filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe


Ten film potrafi siedzieć długo w głowie. Kiedy obejrzałem go na FPFF w Gdyni, „chodził za mną” ze 2-3 dni; ze względu na intensywność emocji, które się tam dzieją. Jakie emocje towarzyszyły Ci, gdy pierwszy raz obejrzałeś gotowy film?

Trudne pytanie, bo jak wiesz, ja inaczej oglądam ten film. Nie jako widz, więc nigdy nie będę miał takich wrażeń. Patrzę na inne rzeczy i mam ze swoim filmem bardziej skomplikowaną relację, ponieważ oglądam go setki razy; rozwijam, montuję i udźwiękawiam, więc widzę go inaczej.

A kiedy nastaje ten moment, że wiesz, iż trzeba skończyć pracę? Jak piszesz scenariusz, skąd wiesz, że już jest gotowy; kiedy montujesz, skąd wiesz, że obraz jest gotowy? Czy to jakiś magiczny moment sprawia, że coś takiego poczujesz?

Nie, to jest współpraca z udziałem wielu osób. Zazwyczaj mamy deadline’y, których się trzymamy i wiemy, że film do tego momentu trzeba skończyć. Nie mam ogromnej pewności siebie, a wręcz przeciwnie, kiedy montujemy, jestem najbardziej niepewny siebie i bardzo dużo słucham, co mówią inni, zwłaszcza montażystka, Agnieszka Glińska. Ona nawet bardziej niż ja czuje, kiedy film jest skończony. Ja czasami „coś zepsuję” i niepotrzebnie przedłużam pracę, więc ten team wokół mnie jest kluczowy, żeby skończyć film. Ja sam chyba nigdy bym go nie ukończył!

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał: Paweł Rojek

Redakcja: Jolanta Tokarczyk

Fotos z planu filmu „Dziewczyna z igłą”, fot. materiały prasowe




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!