Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Znalazłam swoje „caminho”

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Znalazłam swoje „caminho”

Znalazłam swoje „caminho”

12.09.13

Jej głos jest jak instrument, a śpiewała z legendarną już dziś Cesarią Evorą. Dorota Miśkiewicz – wokalistka, autorka czterech solowych płyt – artystka spełniona. Dla Legalnej Kultury, której jest ambasadorką, opowiada o niezwykłych ścieżkach pracy twórczej i o tym, jak osobiście wspiera twórców.

  

Piszesz muzykę, teksty piosenek, jesteś producentką własnych płyt, skrzypaczką, z pasji – wokalistką. Czy coś pominęłam?

Dorota Miśkiewicz: Traktuję siebie przede wszystkim jako wokalistkę, choć z wykształcenia jestem skrzypaczką i lubię tworzyć słowa. Lubię też wchodzić w spółki. Zdarza mi się pisać teksty z Michałem Rusinkiem, komponować muzykę z Markiem Napiórkowskim, a jeżeli produkuję płyty, to też nie sama, ale razem – na przykład z Bogdanem Kondrackim.

 

Jaką nową spółkę zakładasz?

Dorota Miśkiewicz: Ponieważ moja ostatnia płyta „Ale” ukazała się przed wakacjami, jest wciąż dla mnie bardzo nowa. Na razie nie myślę więc o kolejnych projektach. Raczej o trasie koncertowej, w którą właśnie ruszamy.

 

Śpiewasz jazz, poezję, na Twoich koncertach nie brakuje wokaliz i rockowych akcentów. Nagrałaś psalmy i piosenki dla dzieci. Można powiedzieć o Tobie: wokalistka renesansowa. Czego jeszcze nie zaśpiewałaś?

Dorota Miśkiewicz: To wszystko dzieje się trochę przypadkiem. Pojawiają się oryginalne propozycje, na które mogę pozytywnie zareagować lub je odrzucić. Na wiele z nich wyrażam zgodę. Ostrzejsze nuty, które ostatnio zdarzają się na naszych koncertach, wynikają bardziej z improwizacji niż z zamierzenia. Na koncertach trochę nas wszystkich ponosi, stąd większa dynamika, trochę chrypy w głosie i przesteru w gitarze.

 

Zaśpiewałaś razem z legendarną już dziś Cesarią Evorą. Czy można uznać, że ta piosenka rozpoczęła Twoją karierę na świecie?

 

Dorota Miśkiewicz: To mi pomogło również za granicą, bo choć piosenka ukazała się na polskiej edycji płyty Cesarii, to jednak utwór znalazł się w internecie. Ludzie posłuchali, zobaczyli, a jeden z producentów zaproponował mi udział w nagraniu płyty, która ukazała się we Włoszech – chodziło o zaśpiewanie jednej z piosenek Cesarii z wybitnym pianistą jazzowym, Stefano Bollanim.

 

Jak doszło do nagrania utworu z Cesarią?

Dorota Miśkiewicz: Evora zwróciła się do firmy Sony z prośbą o znalezienie polskiej wokalistki, z którą mogłaby zagrać piosenkę w duecie. Tak się złożyło, że jedna z osób w firmie Sony, Joanna Gajewska – bardzo wierząca we mnie – wysłała moje płyty do Francji, a one po prostu spodobały się Cesarii. Nasze wspólne nagranie odbyło się niejako drogą korespondencyjną – ja nagrałam piosenkę w Polsce i posłałam ją do Francji.

 

Spotkałyście się dopiero na planie teledysku. W Polsce czy we Francji?

Dorota Miśkiewicz: Teledysk był kręcony w Polsce. Najprzyjemniejsze chwile spędziłyśmy chyba jednak w czasie wspólnych koncertów.

 

Jaka była Cesaria Evora?

Dorota Miśkiewicz: Była szczera i spontaniczna. Trzeba jednak przyznać, że zachowywała się nieraz w sposób dość nietypowy. Mogło się wydawać, że nie wiążą jej żadne zakazy czy nakazy, nie zważała na to co wypada, a czego nie wypada. Jeśli na przykład coś zostało podane w restauracji w sposób inny, niż zamawiała i oczekiwała – po prostu z niej wychodziła. Jeśli taksówka przyjechała za późno – nie wsiadała do niej. Pewne uchybienia traktowała jako brak szacunku i po prostu nie tolerowała ich. Potrafiła też zachować się zadziwiająco – niejako w drugą stronę. Pewnego wieczoru, kiedy wracałyśmy po koncercie do hotelu, pocałowała mnie w rękę.

 

Powiedziała coś wtedy?

Dorota Miśkiewicz: Nie, my mało mówiłyśmy. Cesaria nie znała angielskiego, a ja ani francuskiego, ani portugalskiego. Łączył nas język muzyki. Ale wspominam tę chwilę jako niezwykłe przeżycie, bo to przecież ja powinnam była ją pocałować. Już choćby z racji wieku i urzędu. Ten jej gest niezwykle mnie dowartościował.

 

Śpiewasz i grasz na skrzypcach w sekstecie Włodzimierza Nahornego, który ponoć traktuje Twój głos jako jeden z instrumentów. Do czego porównuje jego brzmienie?

Dorota Miśkiewicz: Pisząc aranżacje często zestawia mnie z saksofonem sopranowym, bo bardzo dobrze współbrzmimy, jak jednolita całość.

 

Jak wyglądało pierwsze spotkanie z legendarnym Nahornym i jak układa się dziś Wasza współpraca?

Dorota Miśkiewicz: Już na pierwszym spotkaniu uznał, że skoro jestem córką Henia Miśkiewicza – jego zdolnego kolegi – to muszę sobie poradzić. Tak było przy płycie „Kolędy na cały rok", do której zaprosił mnie, nie wiedząc w ogóle, jak śpiewam. Potem zaproponował dołączenie do jego stałego zespołu, w którym dał mi do zaśpiewania trudne partie, nie konsultując się w sprawie tonacji. To było zaskakujące dla mnie, że potrafiłam się dostosować. I tak jest do dziś – po prostu wręcza mi nuty i gramy tak jak on chce.

 

Czy jesteś artystką spełnioną? Czy znalazłaś swoją drogę?

Dorota Miśkiewicz: Biorąc pod uwagę, że poszukiwania też są drogą – znalazłam swoje caminho. Jestem spełniona, ponieważ nie mam wielkich wymagań w stosunku do losu. Wystarczy mi, że mogę robić to, co lubię, czyli śpiewać, i utrzymuję się z tego. Lubię widzieć radość na twarzach moich słuchaczy. Wtedy jestem szczęśliwa.

 

Jak długo przygotowywałaś swoją ostatnią płytę?

Dorota Miśkiewicz: Moi muzycy są niezwykle zajęci, dlatego trwało to z przerwami cały rok, a przygotowania do jej powstania zaczęły się jeszcze wcześniej. Nagranie tej płyty było złożonym procesem. Najpierw powstawanie piosenek, pisanie muzyki z Markiem Napiórkowskim, potem nagrania wstępne – tzw. demo, praca nad aranżacją i produkcja już we trójkę, bo dołączył do nas Bogdan Kondracki. W tym czasie dopiero rozpoczęła się praca nad tekstami oraz pojawiła myśl o duetach – z Ewą Bem i Wojciechem Waglewskim. Następny etap to nagrania na czysto w różnych studiach nagraniowych: kontrabas w Piasecznie, wibrafon w Gdańsku, gitara w Sulejówku, głos w Warszawie... Miksowanie dźwięku odbyło się w Niepołomicach. Do tego dochodzą jeszcze inne techniczne zagadnienia, projekt i produkcja okładki, działania promocyjno-wydawnicze. Mówię to, aby uświadomić odbiorcy, że w powstawanie płyty zaangażowanych jest wiele osób i środków...

 

Kto wymyślił jej tytuł: „Ale”?

Dorota Miśkiewicz: Tytułową piosenkę napisał jak zawsze w przypadku moich płyt – Grzegorz Turnau. Wymyślił tytuł, który moim zdaniem jest intrygujący i wieloznaczny, a na dodatek łatwy i krótki. Bardzo mi to słowo pasuje, może również dlatego, że ja też dość często miewam jakieś „ale”.

 

Zostałaś ambasadorem Legalnej Kultury. Czujesz się za kulturę odpowiedzialna?

Dorota Miśkiewicz: Tak, ponieważ tworząc, sama ją kształtuję. Pewnie dlatego tak długo pracuję nad każdą płytą, bo zawsze zastanawiam się, co warto słuchaczom powiedzieć, przekazać. Tę odpowiedzialność czuję także jako odbiorca kultury. Ja również kupuję płyty, filmy, książki i wybierając ten czy inny produkt – pomagam jego twórcy.

 

Kogo szczególnie cenisz i wspierasz?

Dorota Miśkiewicz: Płyty Meshell Ndegeocello i Bjork kupuję w ciemno, ponieważ chcę, żeby te wspaniałe artystki mogły tworzyć dalej.

 

Co sądzisz o legalności kultury w Polsce?

Dorota Miśkiewicz: To trochę wolna amerykanka. My, Polacy, mamy w sobie wewnętrzny bunt i niechęć do wszelkich zakazów. Może dlatego, że część z nas pamięta czasy, kiedy wszystko było wspólne. Dawniej można było wynieść z budowy kilka cegieł i nikt sobie z tego nic nie robił. Tymczasem nie jest obojętne, czy coś podkradamy, czy kupujemy.

 

Jaki masz program na ambasadorowanie Legalnej Kulturze?

Dorota Miśkiewicz: Przede wszystkim chcę mówić publicznie o legalności. Słyszałam zdziwienie w głosie słuchacza radiowego, który był przekonany, że zapłacił za utwór, który ściągnął z chomikuj.pl, ponieważ zapłacił za jego transfer. Nie wiedział, że uiścił tylko należność portalowi za przesłanie dużego pliku, natomiast autor utworu pieniędzy nigdy nie otrzyma. Ludzie ściągający produkty kultury z internetu nie uświadamiają sobie, że to, co robią, to jest kradzież i że w ten sposób sami sobie szkodzą. Bo przecież twórca bez wsparcia odbiorców przestaje tworzyć, a zakup dzieła to tak naprawdę inwestycja w samego siebie.

 

Dziękuje za rozmowę.

 

 foto: Oficjalna strona internetowa Doroty Miśkiewicz / www.dorotamiskiewicz.com

© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.





Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!