Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Sidney Polak. Socjolog musi mieć to na oku
17.12.18
– Życie muzyka nie jest proste. poziom jest zdecydowanie większy niż kiedyś, instrumenty są bardziej dostępne i łatwiej jest też nauczyć się na nich grać. Kiedyś byłem jednym z trzech właścicieli perkusji na osiedlu Chomiczówka i wszyscy się znaliśmy – z Sidneyem Polakiem rozmawiamy o płycie "3", związkach muzyki z ekonomią, serwisowaniu samego siebie i muzyce, która go inspiruje.
Na pewno chcesz mnie zapytać, dlaczego była tak długa przerwa między poprzednią płytą a "3"...
Cały czas na to pytanie musisz odpowiadać, oszczędzę Ci go…
Dlaczego? Na pewno to jest temat. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nie potrafię działać z doskoku, kiedy mam głowę zajętą innymi rzeczami i dużo się dzieje. Nie jestem dobry w multitaskingu. A sporo działo się po wydaniu drugiej płyty. Po 2009 urodziły mi się dzieci, potem były zawirowania w życiu prywatnym, następnie postanowiłem, że będę sportowcem (amatorem oczywiście), że zserwisuję się w życiu, bo czułem się zniszczony rock'n'rollem. W 2013 roku napisałem pracę magisterską i coś mnie podkusiło, żeby zostać na studiach doktoranckich. Zacząłem się przygotowywać do doktoratu z socjologii, to też spowodowało, że nie mogłem w pełni skoncentrować się na solowej karierze. Wróciłem do Sidneya, natychmiast gdy T.Love zawiesił swoją działalność koncertową. Nagraliśmy od 2009 roku kilka albumów, np. "Old Is Gold", do którego zrobiliśmy około 240 prób. To było bardzo pracochłonne, ale nakręcało też T.Love, fani mieli dostęp do nowych rzeczy, na niemal każdym koncercie graliśmy inne piosenki. A Sidney, nie chcę powiedzieć, że poszedł w odstawkę, ale pomyślałem, że będę się ujawniał dopiero, jak będę miał coś nowego do zaprezentowania.
Jak powstawało "3"?
Siadłem do komputera 1 stycznia i wstałem 20 września. Poza przerwami na życie rodzinne, spotkania z dziećmi, nie ruszałem się od komputera, nie chodziłem na treningi - powiedziałem sobie, że nie wstanę, dopóki nie skończę. Tym sposobem wszystkie teksty, które miałem wcześniej zaczęte, skończyłem, a około połowę tekstów napisałem na nowo. Zorganizowałem sobie studio domowe - jak chciałem nagrać bębny, to siadałem do nich i grałem, jak chciałem nagrać gitarę, to zapraszałem gitarzystę. Teraz myślę już o kolejnych rzeczach. Nie pochłania mnie praca w T.Love, mam nadzieję, że następna płyta wyjdzie dość szybko - jesienią 2019 lub na wiosnę 2020. W tej chwili mam 6 następnych pomysłów, nad którymi pracuję, 2 piosenki mam już zmiksowane i zmasterowane, więc będzie to dużo, dużo szybciej. A poza tym mam taki deficyt: dobra, ok, nagrałem 15 albumów jako bębniarz, ale jestem cały czas początkujący jako solista. Moi rówieśnicy mają po 5, po 6 albumów solowych, a ja mam dopiero 3.
O czym napisałeś pracę magisterską?
Napisałem monografię socjologiczną T.Love. Dostałem za nią 5, praca jest w poprawianiu, możliwe, że wyjdzie na jej podstawie książka. Jest to bez emocji napisana praca, o tym, jak ten zespół powstał, zrobiłem dużo wywiadów z byłymi muzykami, postawiłem bardziej na faktografię niż oceny. Wiadomo, że wyszły książki o T.Love, ale to były głównie rozmowy z Muńkiem, który ze swojej perspektywy przedstawiał zespół. Zrobiłem też małe badania odnośnie rozkładania się władzy w takiej małej grupie społecznej jak zespół rockowy.
To nie jest pierwsza książka członków T.Love o zespole?
Muniek pisał pracę magisterską na polonistyce, a potem została przerobiona przez Pawła Dunina-Wąsowicza i wyszła z tego książka "Dzieci rewolucji". Czytając ją miałem wrażenie, że to bardziej impresja na temat zespołu niż jego rzyczwista historia. Ja podszedłem do tego jak socjolog, przepytałem wszystkich, których się dało, zrobiłem kalendarium, które wszyscy potwierdzili. Praca magisterska to nie jest nic specjalnego, tylko potwierdzenie, że na studiach socjologicznych coś się zapamiętało, zrozumiało i potrafi to zastosować w praktyce. Doktorat chcę napisać już nie tylko o T.Love. Zostałem w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych na Katedrze Socjologii Moralności z planem na doktorat o historii muzyki młodzieżowej 1990-2010. To jest dwudziestolecie, w którym intensywnie uczestniczyłem jako muzyk T.Love. Mam wszystkie kalendarze, gazety, książki, które napisali koledzy muzycy o tamtych czasach, powstały też encyklopedie polskiego reggae i hip-hop'u. Chciałbym pokazać, że to, co się stało w muzyce młodzieżowej bylo determinowane przez przemiany, których doświadczył ten kraj. Tam, gdzie pojawiły się pauperyzacja, bezrobocie i zderzenie z bolesną transformacją (na przykład w takich miejscach jak kieleckie), tam wyrósł hip-hop. A tam, gdzie było lepiej, pojawiały się rzeczy progresywne. Wydaje mi się, że moje doświadczenie jako muzyka połączone ze spojrzeniem socjologa może dać ciekawy efekt. Na tej katedrze zresztą często jest tak: "No dobrze dobrze, a co pan muzyk na ten temat uważa". To jest bardzo ciekawe, że możesz uczestniczyć w burzy mózgów, nauka dzieje się na twoich oczach. To jest świat, który mnie kręci.
Polska muzyka rockowa w tych latach była ściśle powiązana z sytuacją gospodarczą?
W latach 90-tych to było ewidentne. Balcerowicz zrobił reformy bardzo ostre, szokowe, mając poparcie społeczne, bo ludzie wierzyli, że to się zmieni. W latach 1994-1995 ta wiara zaczęła pękać, bo okazywało się że uwłaszczenie kasty związanej z obozem władzy podczas przejścia odbija się na poziomie życia ludzi. Ja to widziałem obserwując Chomiczówkę. Kiedy się z niej wyprowadzałem w 1990 roku, była jednym z wielu osiedli, właściwie była taka sama jak inne blokowiska w Warszawie. Głównie mieszkali tam robotnicy (moi rodzice to akurat była biedna inteligencja, oboje byli inżynierami, ojciec pracował w Polskich Zakładach Optycznych, mama w państwowej firmie projektowała bloki). Kiedy przyjeżdżałem tam odwiedzać tatę czy głosować, to obserwowałem stopniową pauperyzację. Pojawił się nowy typ ludzi - jak śpiewa Grabaż - "ludzie z Tesco", czyli słabe buty, słabe spodnie, słabe samochody. Czułem się jak gość z innej bajki podjeżdżając pod starzejący się blok mojego ojca. Takie miejsca - podejrzewam - były w wielu innych regionach Polski, właśnie kieleckie mogło takie być, Nowa Huta w Krakowie mogła taka być.
Górnośląski Okręg Przemysłowy, tam, gdzie Kaliber 44 był na przykład?
No właśnie i tam, gdzie Wzgórze Ya-Pa 3, Radoskór czy Borixon. Z drugiej strony wejście kapitału medialnego i pretensja polskich twórców, żeby było jak na Zachodzie. Powstają kalki, zaczyna się moda na boysbandy - od razu mamy takie w Polsce, pojawiają się kidsbandy - jest siermiężna polska odpowiedź i na to zjawisko. Bardzo fajna książka wpadła mi ostatnio w ręce, "England's Dreaming", książka o Sex Pistols, ale z socjologicznym tłem. Coś takiego chciałbym napisać o polskiej muzyce. Nie wiem, czy to kogokolwiek zainteresuje. Nie miałem czasu tego zrobić i myślę, że w najbliższym czasie też tego nie zrobię, bo muszę się teraz zająć Sidneyem, wrócić na rynek, żeby ludzie się przyzwyczaili, że gram, mam nowe piosenki, jestem czynnym twórcą i songwriterem.
A nie płyty co 5 czy 9 lat?
Dokładnie o to chodzi. To, w jakim teraz jestem momencie, byłoby normalne po płycie debiutanckiej - wydajesz ją, spotyka z jakimś uznaniem i poświęcasz całą energię, żeby dalej to robić. W moim przypadku było inaczej.
Plus jest taki, że 3 płyta jest nową postawą, nowym podejściem do życia.
Dojrzałem. Nie jestem na tyle głupi, żeby się stoczyć. Naprawdę lubię się bawić, zawsze lubiłem alkohol i inne używki, natomiast nigdy to nie było moim zniewoleniem. Zawsze, gdy czułem, że coś jest nie tak, potrafiłem powiedzieć: stop. Trzeźwieję, bo źle się czuję, boli mnie brzuch, boli mnie głowa, źle wyglądam, muszę zrobić z sobą porządek. Przez całe życie wchodziłem w takie długie okresy resetu, można powiedzieć serwisu, dzięki temu zachowałem formę fizyczną i psychiczną, która pozwala mi się trzymać. Nigdy się tak dobrze nie czułem jak teraz, jeszcze ewentualnie po tym zrywie sportowym, który miałem w 2013 roku, kiedy ukończyłem triathlon. Po trzeciej płycie też wróciłem do treningów, wczoraj 3 godziny na rowerze z dobrym tętnem, to tak jakbym przejechał 100 km i jeszcze przy tym obejrzałem "Rojsta". Takie rzeczy mnie dodatkowo nakręcają. Musi być odpowiednia forma, żeby nagrywać, żeby skakać po scenie i śpiewać. Ja jestem zadaniowcem, widzę przed sobą cel i go po prostu realizuję. Chciałbym, żeby najnowsza płyta sprzedała się w takim nakładzie jak płyta Dawida Podsiadło, ale to są rzeczy nie do przeskoczenia, bo też wiem jak wygląda rynek muzyczny, do jakiego stopnia kręci się wokół rzeczywistych wartości muzycznych, a na ile to jest moda. Oczywiście nie mówię tu, że Dawid Podsiadło jest zły - bo on akurat jest zajebisty. Chcę powiedzieć, że nawet jeśli młodzi muzycy są świetni, to pomaga im moda. Ja natomiast będąc po czterdziestce, nie liczę, że nagle zainteresuje się mną młoda część publiczności. Oczywiście mogę im zaimponować jakąś rzeczą, mogą mi przyznać rację, powiedzieć: wow, fajnie to napisał, jest to sympatyczne, pozytywne. Ale już nie będę głosem następnego pokolenia. Ja tworzę raczej dla ludzi w wieku od dwudziestu pięciu, trzydziestu lat i więcej. Dla dwudziestolatków jestem za stary.
A kogo zaprosiłeś na płytę? Pytam, bo na pierwszej miałeś wielu gości na wokalu.
Tutaj nie zaprosiłem nikogo na wokal. Muzykę w przeważającej części robiłem z Michałem Mareckim, moim kumplem, z którym robiłem pierwszą i drugą płytę. Też jeden bit mi dał Łukasz Borowiecki, bardzo dobry kompozytor, świetny muzyk, który odpowiada za "Policemana" Jamala, jest też głównym muzykiem w zespole Artura Andrusa, a teraz przede wszystkim tworzy razem z Pawłem Domagałą. To są rzeczy bardzo dobrze zrobione muzycznie. Od niego mam bit electro, który dostałem kilka lat temu, "Dom praca dom siłownia". Piosenka "Sport" była zrobiona z młodym producentem z Poznania, Mateuszem Kosmacińskim, którego poznałem przez internet. On to ubrał w dubstepowe dźwięki, a ta piosenka jest inspirowana baile funkiem, czyli muzyką faweli brazylijskich. Poza tym są dwa czy trzy numery w 100 procentach moj - "Byłem tam", "Pozwól, że nadam Ci imię". Jeszcze jest w bonusie piosenka "Ajrisz" T.Love. Poszukałem tonacji bardziej do mojego głosu, trochę przyspieszyłem i ufolkowiłem, chciałem, żeby to było jeszcze bardziej irlandzkie, bardziej pubowe. Trochę mi się zmieniła melodia zwrotek, tak po prostu. Ta piosenka wyszła też jako część składowa akcji T.Cover, którą zespół aktywował w ramach swojego 35-lecia. Tam jest to jako pełnoprawny kawałek, a u mnie jako bonus. Wydaje mi się, że ta płyta jest bardzo różnorodna. "Byłem tam" to w zasadzie piosenka z rock'n'rollowym pazurem, "Więcej od złota" to jest taki typowy Sidney, opowiastkowy, "Dom praca dom siłownia" to chyba najbardziej hedonistyczny numer, "Ogień i stal" to reggae klasyczne, wyprodukowane przez K-Jah - Krystiana Walczaka, który zrobił masę fajnych piosenek z polskimi i zagranicznymi producentami, od niego dostałem ten riddim, zaśpiewałem na nim tekst o miłości. "Korek" - tu zaprosiłem do produkcji kolegę z T.Love, Janka Pęczaka, dograł gitarę, bas i perkusję, dałem mu to i powiedziałem "bierz co chcesz".
Mówiąc inna płyta, inna postawa, chodziło mi o inne podejście do życia. Jest pozytywna, pełna wiary, w przyszłość, teraźniejszość.
Ja w ogóle nie mam złego nastroju. Oczywiście są dwie piosenki bardziej hardkorowe - "Hardcore" i "Kochana Mamo", do której muzykę skomponował Tomek Pacanowski, gitarzysta z mojego zespołu. Moja mama mieszka za granicą od wielu lat, wyjechała w latach osiemdziesiątych, na chwilę wróciła w 1987 roku, wtedy właśnie kupiła mi perkusję. Potem wyjechała już na stałe do Niemiec, a potem do Chorwacji ze swoim drugim mężem. Mam z nią bliski kontakt, jak tylko mam więcej czasu, to staram się ją odwiedzać, ona jest już starszą osobą i nie przyjeżdza do Polski. Ta piosenka powstała, kiedy wyobraziłem sobie, że piszę do niej list, tak jak robiłem to, kiedy byłem dzieckiem. W tamtych listach opisywałem jej swój świat i otoczenie z perspektywy młodego chłopaka. W "Kochana Mamo" to już jest świat oczami dojrzałego gościa, jest trochę smutku i melancholii…
Rozgoryczenia?
Jakiegoś rozgoryczenia, bo my wszyscy, jako Polacy, jesteśmy za bardzo nakręceni na obecną wojnę polsko-polską. Zaczęliśmy żyć w takich bańkach internetowych. Facebook czy YouTube mają algorytmy, które analizują co klikamy i podsuwają nam rzeczy, które mogą nam się podobać. Wystarczy zrobić trochę wyraźniejszy krok w prawo albo lewo i algorytm pcha nas bardziej w lewo lub w prawo. Jeśli zrobisz w prawo i klikniesz przez przypadek Cejrowskiego, to ci się za chwilę wyświetli Rachoń, a jeśli w lewo i klikniesz Tomasza Lisa, to zaraz ci się wyświetli ktoś o podobnych do niego poglądach. Ten algorytm powoduje, że mamy coraz mniej punktów stycznych. Co gorsza, cała opinia publiczna coraz bardziej się radykalizuje. Możesz być albo z nami, albo przeciwko nam. Rozczłonkowanie dyskursu politycznego i społecznego w Polsce powoduje nakręcanie się antagonizmów. Kiedyś było kilka gazet, które miały różny odcień polityczny, ale czytając je razem, można było sobie wyrobić poglądy. Dziś gazety z różnych stron dyskursu politycznego nie tylko mają odmienne opinie, ale nie zgadzają się co do faktów. Znam np. kilku polityków z różnych opcji i to są to całkiem normalni ludzie. Często też dostaję informacje, że oni prywatnie, mimo różnic w poglądachach, lubią się i kolegują, kiedy jednak wchodzą na wizję, to zaczyna się naparzanka, bo jak nie będzie naparzanki, to spada oglądalność i ludzie przełączają kanał. To się wszystko napędza, a komfort w kraju spada. Komfort w sensie poczucia wspólnoty. Plus sytuacja międzynarodowa, permanentne niedoinformowanie. Niemcy, którzy zapewniają o przyjaźni, a bez problemu podpisują z Rosją kontrakt na gaz, dzięki któremu będą sobie spokojnie gotować parówki przez 50 lat, a Rosja będzie miała pieniądze na Iskandery wycelowane w Warszawę. Może mam lepszy ogląd sytuacji, bo staram się nie wkręcać, ale fakt, że każdy może publikować w dzisiejszych czasach, też nie ułatwia rozmowy.
Nawet może pogarszać.
Bardzo może pogarszać. Po prostu jesteś zalewany totalną ilością niepotrzebnych, nieweryfikowalnych informacji. Niedawno słyszałem w TOK FM wywiad z autorami książki o Facebooku. W Nigerii zdarzyła się taka sytuacja, że ktoś wrzucił do internetu zdjęcie zwłok dziewczynki, pisząc, że muzułmanie zabili chrześcijankę, i to się skończyło linczem, ileś osób zginęło. Po fakcie okazało się, że to był fake news absolutny, dziewczynka nie z Nigerii, a z Kongo i w ogóle nie była chrześcijanką. Niesprawdzona sytuacja, która doprowadziła do tragedii. Sytuację pogarsza armia trolli na Kremlu, całe fabryki botów i lajków w Indiach i Chinach, które można kupić. Jakiś koleś w USA zrobił zespół, który miał kilka milionów lajków pod teledyskami, a nikt go w ogóle nie znał. Dzieją takie rzeczy jak w "Limes inferior" Zajdla czy "1984" Orwella. W tym sensie żyjemy w ciekawych czasach, też w pierwszej piosence mówię, że "socjolog we mnie musi mieć to na oku".
Ten socjolog w Tobie też przygląda się historiom, jak rozumiem, ludzi Twojego pokolenia, np. "Hardcore". Budujesz opowieści, Twoje teksty są na tyle ciekawe, że mogą funkcjonować bez muzyki. Czy bierzesz historię 1:1 czy raczej składasz ją z różnych fragmentów?
Składam z kilku historii jedną. Akurat "Hardcore" jest złożony z kilku różnych zasłyszanych historii, chociaż pod niektórymi słowami mógłbym się podpisać, ale dla tekstu nie ma znaczenia czy to jest przeżyta przeze mnie historia. Myślę, że mogła przydarzyć się jednej osobie, to bardzo trudna sytuacja, rodzina pokazana z punktu widzenia faceta. Przeżyłem kilka takich posiadówek wódczanych z kolegami, gdzie padało coś takiego: stary, no nie wiem, nie wytrzymuję, nie wiem, dlaczego tak się stało. Ja ten obrazek sobie wyobraziłem, bo muzycznie ta piosenka była dla mnie bardzo smutna i musiałem dopasować coś bardzo mocnego. Nagrałem "Hardcore" w nocy, a rano zastanawiałem się, czy nie jest to zbyt hardkorowe i zapytałem Pauliny, która jest w ogóle wymieniona jako współproducent płyty. To moja narzeczona, która mi bardzo pomogła w sytuacjach krytycznych. Kiedy się pytałem jej o zdanie, to mówiła mi: nie jest to za dobre, popracuj jeszcze nad tym albo: jeden z twoich lepszych tekstów. Przy "Hardcorze", powiedziała: Jarek, to jest jeden z twoich najlepszych tekstów. Powinieneś to wypuścić.
Twój pierwszy słuchacz?
Ale także krytyk, w tym sensie współprodukuje płytę, że ma wpływ na jej treść. To mi bardzo pomogło, bo sam nie potrafię do końca ocenić swojej pracy. Najgorzej zarządza się kryzysem ze środka kryzysu - nie potrafię będąc w środku powiedzieć, czy coś jest ok. Wiem, że są tacy ludzie, którzy piszą i wiedzą, że to jest dobre albo nie, ale ja muszę znaleźć potwierdzenie. I mam też zaufanie do niej, wiem, że mnie nie wsadzi na minę, bo ma dobry gust. To jest dla mnie bardzo ważne.
Najpierw się pojawia pomysł na tekst czy bit?
Raczej na początku jest muzyka, mam dużo instrumentów, mogę sobie wycinać sample, grać na "żywych" bębnach, gitarach. Ostatnio Tomasz, gitarzysta z mojego zespołu, przestał się wstydzić pokazywać swoje pomysły kompozytorskie, więc na następną płytę mam już kawałek. Do piosenki "Kochana Mamo" zrobił muzykę, od razu pomyślałem, że to jest jak Quentin Tarantino. I to mnie inspiruje do tekstu, najczęściej tak jest. Chociaż pierwszy singiel "Twarzą w twarz", powstał w ten sposób, że klip przywiozłem z wycieczki po Australii i Nowej Zelandii. Byłem tam na początku 2015 roku, pojechałem z kamerą Go Pro, potem kolega tak fajnie mi to zmontował, że w zasadzie mogłoby już być klipem, tylko nie miałem piosenki. A że kolega zmontował to pod jakiś bit i tempo, to postanowiłem napisać piosenkę w takim tempie. Puszczałem sobie klip i zrobiłem bit, potem powstały akordy i zacząłem dopisywać tekst. Więc wszystko na odwrót.
Też po przesłuchaniu tej płyty stwierdziłem, że jest antydepresyjna.
To fajnie. Cieszę się, o to chyba chodzi.
Jesteś już w muzyce bardzo długo. Powiedz mi, czy pojawienie się internetu zmieniło życie muzyków, czy w Twoim przypadku to była istotna zmiana?
Moja druga płyta wyszła kiedy jeszcze Facebook nie był popularny.
Mówię też o graniu jako T.Love, kiedy ludzie kupowali jeszcze winyle.
Winyle się chyba teraz lepiej sprzedają niż wtedy, bo jest na nie moda. Wychodzą teraz w nakładach typu 300-500, co jest i tak już niezłym nakładem w Polsce. Zmieniło się bardzo dużo, nośnik fizyczny przestał być ważny. Chyba tylko fani hip-hopu regularnie kupują płyty, bo twórcy ich przekonują, że płyta jest formą wsparcia dla artysty, elementem poczucia wspólnoty - jestem prawdziwym fanem hip-hopu, więc kupuję płyty. I chyba jeszcze płyty kupują ludzie, którzy mają odtwarzacze CD. Rynek muzyczny się totalnie zmienił.
Zbiednieli muzycy w związku z tym?
Tak. W momencie, kiedy cały rynek był objęty ściągalnością praw autorskich, te dochody były dużo większe. Wpływy z ZAIKS czy z wykonawczych organizacji, jak SAWP-u i STOART-u były dużo większe. Przeniesienie się reklamy z rynku analogowego do wirtualnego, spowodował odpływ pieniędzy z rynku analogowego. A rynek analogowy, czyli radio i telewizja tak naprawdę, to jest taki podstawowy generator ZAIKS-u. Upadają telewizje muzyczne (a jeśli istnieją, to są bardzo sprofilowane, w małym stopniu dotyczą polskich wykonawców, albo nowości). Nie ma już MTV Polska w takim sensie, że gra polska muzyka, nie ma VIVY Polska, Hip-hop TV upadł. Muzyka przeniosła się do internetu, a wujek Google jak się rozlicza, to wiadomo - to jest po prostu rabunek w biały dzień, to jest siła wielkiej korporacji, która jest warta tyle co kilka krajów takich jak Polska. Z nimi nie ma w ogóle negocjacji. Jak było spotkanie w ZAIKS-ie z twórcami, to szef Google Polska zachowywał się jak udzielny książę, mówiąc "wy się cieszcie, że w ogóle coś dostajecie, bo jak byśmy chcieli, to w ogóle nic byście nie dostawali. To, że chcemy z wami rozmawiać to już jest niesamowity progres w dyskusji". Takie miał podejście, a jak wstałem i zapytałem, czy może powiedzieć jaki jest wynegocjowany procent dla ZAIKS-u z monetyzacji, którą zawierają wytwórnie płytowe z Goole, to usłyszałem, że to jest umowa handlowa. I mimo, że jestem członkiem ZAIKS-u, to nie dostałem tej informacji. To jest jakaś paranoja.
Jeszcze są serwisy streamingowe.
To jest oddzielny temat monopolizacji rynku, Obecność w tych serwisach to dla mnie kilkaset złotych rocznie. Nie wiem, ile tam trzeba mieć odtworzeń, żeby to czuć korzyści z bycia w serwisach streamingowych.
Może taki Jay-Z, który jest współwłaścicielem Tidala, czy Adele, nie mają powodów, żeby wychodzić z serwisó streamingowych, bo są znani na całym świecie i sensowne pieniądze z odtworzeń i tak dostają.
Ale jeśli ja dostaję 200 zł za 2 miliony odtworzeń "Otwieram wino" w Spotify’u, no to przepraszam, to są jakieś żarty.
Jeśli nie jesteś Robertem Gawlińskim, nie koncertujesz cały rok, to jest trudno?
Jeśli jesteś tylko sidemanem, który nie komponuje i nie ma w ogóle szans na to, żeby jego kompozycje stały się popularne, to ja w ogóle nie wiem jak żyć. Wtedy musisz uczyć w szkole, wyjeżdżać na kontrakty, grać wesela. Życie nie jest proste. Rynek też już się nasycił, poziom muzyków jest zdecydowanie większy niż kiedyś, instrumenty są coraz bardziej dostępne, łatwiej jest się też nauczyć na nich grać. Nie jest tak jak kiedyś, kiedy byłem jednym z trzech właścicieli perkusji na osiedlu Chomiczówka i wszyscy się znaliśmy.
Łatwiej też pomóc sobie dzięki programom?
Dostęp do wiedzy to też już jest zupełnie inny świat, globalizacja… Jest bardzo dużo dobrej muzyki, bo bardzo dużo ludzi się tym zajmuje. Natomiast ciężko jest żyć z muzyki i trzeba mieć naprawdę bardzo duży sukces komercyjny, żeby móc się w spokoju z tego utrzymać. Z hip-hopem jest trochę inaczej, bo sukces w hip-hopie oznacza też najczęściej sprzedawanie odzieży. Tu główny akcent zarabiania jest na rzeczach, których się nie da cyfrowo zmultiplikować - bluzy nie da się cyfrowo zmultiplikować, bluzę ktoś kupuje, bo chce się identyfikować z twórcą. Następna rzecz, którą obserwuję, to jest przenikanie marketingu do muzyki, do tekstu, już nie tylko do teledysku - bo chodzę w butach jakiejś firmy, ale też śpiewam o tym. To jest dla nich też źródło dochodu, bo raperzy wypuszczają teraz piosenki, które po prostu są reklamami.
Trudno też utrzymać niezależność podobną do tej, jaką mieli rock'n'rollowcy?
Jeśli nie grasz dużo koncertów i nie przychodzi na nie dużo ludzi, to jest ciężko. Ja jestem w o tyle dobrej sytuacji, że mój numer znalazł się w gronie evergreenów i wciąż hula, jest grany w ZET-kach czy RMF-ach, stał się hitem i utrzymuje się przez lata. Wszedł z obiegu młodzieżowego w 2004 roku, ale mimo że fani tej piosenki dorośli, wciąż się podoba. Ja to czuję cały czas w tantiemach, ale co ma zrobić gość, który czegoś takiego nie ma? Nie jest to proste. Ale z drugiej strony? Nic nie jest proste. Żadna praca nie jest prosta. Obserwuję Paulinę, która pracuje w korpo, i tam też nikt nic za darmo nie daje.
Czego słuchasz teraz?
Cały czas nowej płyty LCD Soundsystem, bardzo mi się podoba. Nowa płyta Morrisey’a "Love in High School". Jack White, może ostatnia płyta nie tak bardzo jak poprzednia, ale byłem na jego koncercie i bardzo mi się podobał.
Skaczesz po gatunkach?
Zdecydowanie. Jeśli chodzi o hip-hop, to teraz mój ulubiony wykonawca to Rogal DDL, taki podziemny polski twórca, to jest mega, kompletny odlot, bardzo podziemny, brudny hip-hop. Z reggae bardzo mi się podoba ostatni singiel zespołu The Movement "Loud Enough". Dużo rzeczy sprawdzam.
A co czytasz?
Też skaczę na maksa bo gatunkach. Sięgam po biografie muzyków, książki ekonomiczne w stylu Pikettego "Kapital w XX wieku" czy reportaże czy publicystykę historyczną. Niestety nie mam czasu na beletrystykę. Dzieciom czytam swoje dziecięce książki z lat 80-tych, czyli Wernica albo Nienackiego.
Rozmawiał: Szymon Majewski
Zdjęcia: Warner Music Poland
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego