Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Miałam w sobie dużo gniewu, że film mnie nie chce

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Miałam w sobie dużo gniewu, że film mnie nie chce

Miałam w sobie dużo gniewu, że film mnie nie chce

17.02.22

Nie od razu miałam dostęp do świata filmowego. Szczególnie takiego, w jakim chciałam pracować. (…) Nie każdy świat, nawet taki, do którego chciałam być zaproszona, zaprasza mnie i mnie potrzebuje. To była duża praca nad pokorą i nad akceptacją tego, że coś o czym marzę, nie jest dla mnie. Może w ogóle, może na tamten czas. - mówi Magdalena Koleśnik, laureatka Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego 2020/2021 za rolę w filmie „Sweat”. Z aktorką rozmawiał Paweł Rojek.


To jest już druga Nagroda Cybulskiego w twojej rodzinie…

Ah, no tak. 


Czy po tym jak twój brat przyrodni, Bartek Bielenia, dostał swoją, to pomyślałaś, że też chcesz mieć taką? Jakie znaczenie ma ta nagroda? 


Kiedy Bartek dostał Nagrodę Cybulskiego bardzo się cieszyłam, ale nie było to powiązane z tym, że wbiłam mentalnego haka, że też muszę. Ta nagroda, która do mnie trafiła, była bardzo dużym zaskoczeniem, bo film, za który ją dostałam – „Sweat” – zrobiliśmy dawno. Z racji pandemii nagroda była przyznana za okres 2 lat: 2020 i 2021. Brane pod uwagę były filmy zarówno najnowsze, jak i trochę starsze jak właśnie „Sweat”. Więc i nominacja, i nagroda były dla mnie zaskoczeniem. Byłam też w podróży, a więc w zupełnie innych tematach. A nagroda – miła. 


Trudno powiedzieć, jaki będzie długofalowy wpływ tej nagrody, bo dopiero ją dostałaś, ale czy nagroda w Gdyni miała jakieś przełożenie na twoją dalszą pracę?
 


Używam tego jako argument przy negocjacji stawki. (śmiech) Bo to jest ważne. Wydaje mi się, że te nagrody gdzieś się u mnie odkładają w podświadomości. I może w momentach, kiedy wątpię w siebie i w to, co robię zawodowo, w jakiś sposób pomaga mi to, że ktoś kogo ja również cenię stwierdził, że moja praca ma sens. 


Można powiedzieć, że nagrody nie są ci obce, bo jeszcze w szkole teatralnej dostałaś nagrodę za rolę w przedstawieniu dyplomowym i zaraz potem debiut sceniczny też ci przyniósł nagrodę…


W moim przypadku nagrody nie są celem, tylko bardziej są miłą okolicznością towarzyszącą. Dla mnie największą nagrodą jest to, że mogę wykonywać ten zawód, który jest moją wielką pasją. I wiem, że jestem uprzywilejowana, że mam szansę wykonywać ten zawód i też na takich warunkach, na jakich mogę go wykonywać. To jest dla mnie najpiękniejsze, a nagrody są gdzieś tam obok. Są miłe i cenne. Natomiast nie jest to coś, o czym rozmyślam i do czego dążę.


Kadr z filmu "SWEAT" Fot. Materiały prasowe Gutek Film


Zastanawiam się, skąd u was talent rodzinny. Mama pewnie ma jakiś talent artystyczny, bo i Bartek i ty „poszliście w aktorstwo”. 


Oni są bardzo utalentowani i wspaniali, więc myślę, że gdzieś tak może pokolenie po pokoleniu zbierało się, żeby ktoś to z siebie wyrzucił w takiej formie, w jakiej my to z siebie wyrzucamy czy sobą emanujemy, czyli to aktorstwo, gdzie emocje czy myśli można przekłuć w rolę, w historię.


Kto był pierwszy w aktorstwie? 


Nie wiem, jakoś szło to łeb w łeb. Nie, Bartek był pierwszy. Oczywiście, że Bartek był pierwszy.


Pamiętasz jego pierwsze występy?
 


Tak, on grał Małego Księcia, kiedy miał 7 lat w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Zresztą robił to bardzo pięknie. 


Czy wtedy pomyślałaś też chcesz? 


Ja już wtedy coś robiłam. Chyba już wtedy byłam w amatorskim teatrze dla dzieci albo tańczyłam wtedy jeszcze i byłam wkręcona w taniec. Ale zawsze to gdzieś był ten kierunek artystyczny. 


Można powiedzieć, że miałaś trochę szczęścia, bo od razu po szkole teatralnej trafiły ci się ciekawe role i w filmie, i w telewizji, i w teatrze. Czy czułaś, że dobrze się zaczęło i miałaś nadzieję, że tak będzie dalej?


Rzeczywiście, już w trakcie nauki w szkole teatralnej miałam dużo pracy zawodowej. To była praca w teatrach profesjonalnych I po skończeniu szkoły również, chyba z jakąś malutką przerwą, kiedy byłam bezrobotna, zawsze miałam pracę w teatrze i to często w bardzo ciekawych, rozwijających produkcjach. Natomiast nie było tak, że od razu miałam dostęp do świata filmowego. Szczególnie takiego, w jakim chciałam pracować. Starałam się jakoś z tym ułożyć i zaakceptować to, że nie wszystko jest dla mnie dostępne. Nie każdy świat, nawet taki, do którego chciałam być zaproszona, zaprasza mnie i mnie potrzebuje. To była duża praca nad pokorą i nad akceptacją tego, że coś o czym marzę, nie jest dla mnie. Może w ogóle, może na tamten czas. Był jednak czas, gdy miałam w sobie dużo gniewu, że film mnie nie chce. I chyba na początku to przepracowałam, a potem mnie zaprosił, co jest super sprawiedliwe.


Czy rola w filmie „Sweat”, to była taka rola, którą bardzo chciałaś zagrać? Brałaś udział w castingu?


Tak, to był wielomiesięczny casting. Zdjęcia próbne mogły trwać nawet jakieś 8 miesięcy, od naszego pierwszego spotkania, do informacji, że dostaje tę rolę. I był taki moment, kiedy zorientowałam się, jak bardzo zależy mi na tym projekcie. Wiedziałam, że do tej roli byłam wtedy rozpatrywana ja i jeszcze druga aktorka. I zobaczyłam, że jestem bardzo przywiązana do myśli, że będę w tym projekcie, a wcale to nie było pewne. I postanowiłam jednak jakoś się do tego zdystansować i zacząć hodować w sobie myśl, że możliwe jest, że tej roli nie dostanę. I żeby zadbać o swoje bezpieczeństwo psychiczne, zaczęłam się z tym układać, że to jest możliwe, i że tak też będzie okej. Więc oprócz pragnienia, żeby ta rola trafiła w moje ręce, pracowałam też nad tym, żeby pogodzić się z myślą, że ktoś inny ją zagra. Koniec końców miałam zaufanie do Magnusa i wiedziałam, że on podejmie dobrą decyzję i zaakceptowałam to, że jeżeli jego decyzją będzie oddanie tej roli komuś innemu, to na pewno to będzie słuszne.


Kadr z filmu "SWEAT" Fot. Materiały prasowe Gutek Film


A dlaczego tak bardzo chciałaś tę rolę zagrać? Co było takiego fascynującego w scenariuszu?
 


Bardzo dużo czynników, także ten ludzki – niesamowici ludzie i twórcza praca już na etapie zdjęć próbnych. Historia Sylwii Zając w wielu miejscach ze mną rezonowała. Chciałam dostać w moje ręce kogoś takiego jak ona, a więc osobę, o której myślę, że jest bezbronna z tym jaka jest, w świecie, który tak łatwo ocenia ludzi takich jak ona. Zajmuje się fitnessem, a więc dziedziną, którą bardzo łatwo można uznać za coś głupiego i płytkiego, i ją również z tym, jak wygląda chociażby. Chciałam, żeby widzowie zobaczyli, że ona jest pełnowartościowym człowiekiem i to, jaką ktoś pracę wykonuje, i jakie mamy o tej pracy zdanie, nie umniejsza nic z człowieczeństwa tej osoby. I, że im bardziej ktoś jest delikatny, tym bardziej warto delikatnie się do niego odnosić. 


A co było największym wyzwaniem? To, że byłaś cały czas w kadrze? To, że były takie duże zbliżenia? To, że właściwie nie mogłaś nic ukryć?
 


Największym wyzwaniem była akceptacja tego wszystkiego. Nie zdawałam sobie sprawy, z tego, że to będą tak bliskie ujęcia. Na dzień przed zdjęciami, doszło do mnie, że będę ciągle w bliskim planie. Tego dnia robiliśmy próby w Fiacie 500, czyli w samochodzie Sylwii. I wtedy poczułam oddech kamery, bardzo blisko.  Trochę mnie to zszokowało i spięło, bo zorientowałam się, że nic nie będę mogła ukryć, i że ta kamera zobaczy wszystkie moje niedoskonałości, wszystkie moje lęki, wszystkie moje niedociągnięcia. I musiałam to sobie ekspresowo przepracować, żeby pozwolić na bycie widzianą z tym wszystkim niedoskonałym we mnie.


Teraz można cię oglądać w dwóch serialach „Klangor” i „Kruk, Czorny wron nie śpi”. W tym drugim grałaś jedną z głównych postaci. Jak dobierasz sobie rolę?
 


Myślę, że dużo jest w tym intuicji i otwarcia na spotkanie. To znaczy, jak przychodzi do mnie jakiś projekt i jeżeli zahacza o taki temat, który we mnie jest aktualnie zapalony, to od razu jest to dla mnie takie zielone światło, że może spotkaliśmy się w jakiejś sprawie, żeby jakiś temat poruszyć. Na szczęście jest już tak, że mogę te propozycje odrobinę przebierać. Oczywiście, nie jest ich jakaś olbrzymia liczba, natomiast jestem bardzo szczęśliwa, że mogę dokonywać tych wyborów. Jest to dla mnie rzeczywiście bardzo ważne jakie komunikaty, również zawodowo, wysyłam w świat, jakie tematy wspieram. Nie traktuję moich osobistych poglądów i mojej pracy zawodowej jako oddzielne kwestie. Jest to jedna wypowiedź.


Na spotkanie z nominowanymi do Nagrody Cybulskiego przyszłaś z kartką „Nobody is illegal”. Na ile uważasz, że twoje zaangażowanie społeczne jest ważne, bo masz w tej chwili swoją platformę, bo jesteś już osobą rozpoznawalną?


Zawsze uważałam, że przywilej bycia osobą publiczną niesie za sobą odpowiedzialność bycia widzianym, obserwowanym, również naśladowanym przez wiele osób. Jest to taka odpowiedzialność, którą chcę przytulić i działać na rzecz spraw, które są dla mnie ważne, jak kwestia kryzysu migracyjnego, który ma obecnie miejsce w Polsce na granicy polsko-białoruskiej. Razem ze stowarzyszeniem „Podróżnych ugościć” staramy się przybliżać wiedzę na temat sytuacji osób migrujących, ich losy, niesiemy pomoc doraźną, jak i staramy się zorganizować pomoc długofalową, a także nakłuwać system i narrację, która wymazuje istnienie i potrzeby osób, które opuszczają swoje domy, gdzie nie są bezpieczni w poszukiwaniu normalnej rzeczywistości. Wykonujemy pracę, żeby te osoby były widoczne, żebyśmy tych podróżnych przyjęli i pomogli im zacząć nowe, normalne życie. Żebyśmy podzielili się tym, co mamy i przyjęli wiedzę oraz doświadczenie, którą te osoby się z nami podzielą. 


Kadr z filmu "SWEAT" Fot. Materiały prasowe Gutek Film


Wracając do tematów filmowych, niedługo w kinach będzie można oglądać dwa filmy z twoim udziałem: film Marii Sadowskiej już w lutym, potem w marcu kolejny film, nagrodzony w Gdyni. Są mniejsze role niż w „Sweacie”, ale chyba nadal znaczące.
 


Tak, w lutym wejdzie do kin komedia Marysi Sadowskiej „Miłość na pierwszą stronę”. Gram tam taki, powiedzmy, czarny charakter. Jest to rola komediowa, a ja takie uwielbiam. Mniej jestem z tego znana, szerszej publiczności kojarzę się bardziej z dramatycznymi rolami. Fajnie było zrobić coś zabawnego. Z kolei w marcu do kin wchodzi film „Inni ludzie” Aleksandry Terpińskiej. Film oparty na prozie Doroty Masłowskiej. Oryginalny, nowatorski. Bohaterowie filmu posługują się językiem, który jest miksem języka potocznego z mową stylizowaną na rapie. Nie jest to więc rapowanie, bardziej mówienie z energią zainspirowaną jakością rapu. Ciekawa rzecz. Zapraszam. 


Jak w takim języku się odnajdujesz? Widziałem „Innych ludzi” w Gdyni, tutaj trudno było cokolwiek improwizować, ponieważ to musiało mieć pewien rytm.


Lubię być w mojej profesji takim inżynierem albo mikrochirurgiem, to znaczy pracować w pozornie sztywnych strukturach o pewnych ramach. W przypadku „Innych ludzi”, tą strukturą był język i rytm tego języka, i to, że nie można było go zmienić, bo wszystko by się rozsypało. Uwielbiam takie zadanie, żeby w tych układach znaleźć miejsce na wolność i improwizację. Być precyzyjnym, detalicznym, ale jednocześnie kreatywnym i twórczym. Okazuje się, że każdą przestrzeń można „rozszerzyć" i znaleźć tam dodatkowe miejsce, taki kolejny wymiar. 


Ostatnio zrobiłaś sobie trochę wolnego na podróż do Meksyku. Powiedz mi, czy taki młody artysta może sobie pozwolić na dużo swobody, czy musi być zawsze gotowym na to, co mu przyniesie za chwilę los?
 


Jeżeli los ktoś rozumie jako praca i chce czekać co mu on przyniesie i pełnić wartę na posterunku, bo może coś nadciąga, to powodzenia, ale nie polecam. Życie krótkie. Staram więc przestawić na myślenie, że to właśnie życie jest najważniejsze. Dlatego wyruszyłam z przyjaciółmi w tę podróż. Jeżeli było tak, że coś zawodowo mi „przepadło”, to widocznie tak miało być. Zresztą nic nie przepada, tylko ma swój czas. No albo go nie ma. Więc staram się zachować równowagę pomiędzy moim życiem prywatnym a moją ścieżką zawodową, która jest dla mnie szalenie ważna. Ostatnimi czasy doszła do tego również praca z „Podróżnych ugościć” no i znów jestem na minusie, jeśli chodzi o czas dla siebie. 

Fot. Legalna Kultura

Powiedz mi, jakie są twoje najnowsze projekty? Wiem jedynie, że niedługo zaczynasz zdjęcia... 


Tak. Właśnie zastanawiam się, ile mogę mówić, jak to tam mam w umowach. Ale tak, w marcu wchodzę na plan filmu. Myślę, że będzie to taki thriller psychologiczny, opowieść o bardzo ciekawych, współczesnych tematach, jak choćby cyberbezpieczeństwo. Bardzo mnie to zafascynowało. O tym chyba mogę powiedzieć.


Włączyłaś się w kampanię legalnej kultury, nagrałaś pierwsze swoje spoty dla nas, powiedz jakie są twoje doświadczenia z piractwem. Czy ty coś piratowałaś, zanim uświadomiłaś sobie czym to grozi i jakie to ma konsekwencje dla kultury?


Nie robiłam tego osobiście, bo nie wiedziałam jak, ale prosiłam o to innych, żeby mi ściągnęli jakiś film, muzykę.  W tamtym czasie nie miałam świadomości, że to jest kradzież. Moja wyobraźnia i empatia nie sięgała w te rejony, nie myślałam o tym, że ktoś w związku z tym co robię, nie zarabia na swojej pracy i że po prostu robię tym komuś krzywdę. I bardzo się cieszę, że o tych kwestiach zaczęło się mówić publicznie. I myślę, że mieliśmy szansę zrozumieć, że ściąganie filmów i muzyki jest nielegalne, krzywdzące dla twórców. Jeżeli chcemy być prawdziwymi fanami, to po prostu możemy okazać wdzięczność w postaci właśnie zapłaty za to co chcemy, obejrzeć, czego chcemy wysłuchać, w co pograć itd. Jest to sprawiedliwa wymiana i mam nadzieję, że teraz dla coraz większej rzeszy ludzi będzie to oczywiste. Dla mnie takie się stało. Oferta serwisów streamingowych jest coraz szersza. Niektóre z nich są za darmo, trzeba tylko wysłuchać reklam. Taka wymiana. Coś bierzemy, coś dajemy, czyli trochę hajsiku. I jesteśmy spokojni o swój los, bo karma wraca. Tyle. Dobrego dnia. 


Rozmawiał Paweł Rojek


Zdjęcie głowne: Alicja Kozak




 




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!