Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Nazywam siebie człowiekiem renesansu
03.04.14
Wśród polskich aktorek trudno znaleźć kogoś, kto dorównałby jej umiejętnościom kreowania skrajnie odmiennych charakterów. W pamięci widzów zapisała się wspaniałymi rolami w „Sali samobójców” Jana Komasy i „Ki” Leszka Dawida. Ta druga przyniosła jej m.in. Złotego Lwa Festiwalu w Gdyni oraz Złotą Kaczkę przyznawaną przez czytelników magazynu Film. W ostatnim czasie spełnia się w życiowej roli matki. To jednak nie ograniczyło jej aktywności. Ma tysiące pomysłów, dlatego obok aktorstwa projektuje modę i świadomie kroczy ścieżką duchowego rozwoju. Swoje doświadczenia stara się przekazać innym w ramach autorskiej szkoły aktoRstudio. Specjalnie dla Legalnej Kultury: Roma Gąsiorowska-Żurawska.
Pod koniec zeszłego roku skończyłaś zdjęcia do filmu Natalii Korynckiej-Guz „Warsaw by night”. Widzowie dawno nie mieli okazji zobaczyć Cię na dużym ekranie, w jakim charakterze powracasz?
To jest historia rozgrywająca się w ciągu jednej nocy w Warszawie. Grana przeze mnie bohaterka po kłótni ze swoim chłopakiem postanawia „pójść w miasto”. Jest otwarta, nie boi się życia, ma taki moment, że dużo ryzykuje. Zastanawiam się nawet, czy nie za bardzo. Ale być może tak właśnie generalizując wyglądają współczesne relacje między ludźmi.
W miarę regularnie oglądać Cię mogą natomiast widzowie warszawskiego TR-u. Czy pracujesz obecnie nad czymś nowym?
Pomimo zaawansowanej ciąży biorę udział w próbach do spektaklu Grzegorza Jarzyny „Druga kobieta” na podstawie filmu „Premiera” Johna Cassavetesa. Nie wiem czy uda się zagrać, bo to przypada na koniec siódmego miesiąca mojej ciąży i mogę już nie dać rady. Ale jeśli nie teraz, to po urlopie macierzyńskim. Moją dublerką jest Małgosia Buczkowska, więc o rolę jestem spokojna.
Które z tych mediów uważasz za bliższe sobie – teatr czy film?
Byłoby mi ciężko się zdecydować, jeśli miałabym wybierać jedno z nich. To zupełnie inna adrenalina, innego rodzaju praca i inny kontakt z ludźmi i z widzem. Oba uwielbiam i czuję się w nich świetnie.
Ostatnio bardziej od grania zajmowały Cię sprawy rodzinne. Na ile Twoje myślenie o macierzyństwie zmieniło się w stosunku do wyobrażenia, jakie miałaś grając w „Ki” Leszka Dawida.
Często słyszę to pytanie. Po pierwsze po raz kolejny podkreślam, że nie zagrałam w „Ki” siebie tylko postać, z której postępowaniem nie zawsze się zgadzałam. W momencie pracy nad rolą skupiam się na niej na tyle, że ci, którzy mnie znaja wybiórczo, maja często wrażenie ,że taka jestem, to moja metoda pracy. Skuteczna, ale zawsze się muszę z niej tłumaczyć. często nie daję poznać, jaka jestem naprawdę. Wchodzę w grane postaci na tyle głęboko, aż ludziom wydaje się, że jestem taka, jak one. Reżyser „Ki” też wpadł w tę pułapkę i mówił w wywiadach, że jestem bardzo podobna do Ki, co nie jest do końca prawdą. Ta postać była dla mnie trudna głównie z powodu tego jak była napisana relacja z dzieckiem. Mam bardzo silny instynkt macierzyński i dużo empatii, a musiałam „udawać”, że nie radzę sobie i nie rozumiem dziecka. Do tego byłam w trudnej sytuacji ponieważ chłopiec był mały i nie rozumiał dlaczego najpierw się z nim bawię, a za chwilę mówię do niego ostrym tonem. Dzieci bardzo czują emocje, a ja to bardzo przezywałam. Dlatego praca z tym chłopcem na planie była dla mnie momentami strasznie ciężka. Nie miał jeszcze trzech lat. To taki okres, w którym dzieci nie wiedzą jeszcze do końca, co się dzieje dookoła. Przyjmują świat takim, jakim go dorośli podają. Bardzo bolesnym doświadczeniem dla mnie było, gdy nagrywaliśmy jedną z ostatnich scen w filmie, gdzie miał on być nieprzytomny, bo poraził go prąd. Ta scena była kręcona w nocy, co było produkcyjnym absurdem. Kręciliśmy to o 2 w nocy. Ten wyjęty z ciepłego łóżka chłopiec miał udawać na zimnych kafelkach, że nie oddycha. Nie był w stanie tego zrobić. Płakał, chciał spać. Wszystkim kobietom na planie serce się krajało. Miałam wrażenie wtedy, że to jest postępowanie bez serca. Pozwoliłam sobie odesłać go do domu i zagrałam to z lalką. zaryzykowałam swoją opinie i później poszło w swiat , że ciężko się ze mną pracuje,ale nikt już sobie nie zadaje wówczas trudu, żeby się dowiedzieć jakie były powody. Trudno takie są konsekwencje, jednak ja czuje się w porządku jako człowiek, kiedy innych traktuje z szacunkiem To, że zostałam matką nie zmieniło mojego podejścia do świata. Raczej utwierdziło jedynie to, o czym wcześniej myślałam. Mam wrażenie, że czasem ludzie się tego boją, ja zaś czuję się spełniona i szczęśliwa. Rodzina to najpiękniejsze, co może człowieka spotkać.
Bardzo emocjonalnie wspominasz te niemiłe doświadczenia z chłopcem na planie. Czy Ty jako matka zgodziłabyś się, by Twoje dziecko grało w filmie?
Nie czuję takiej potrzeby. Ale jeśli moje dzieci będą kiedyś chciały zostać aktorami, to nie będę mogła ich powstrzymać. Uważam jednak, że jest to na tyle trudny i wymagający, a zarazem niewdzięczny zawód, że niewiele osób jest w nim szczęśliwych.
Wspomniałaś, że zawód aktora nie gwarantuje poczucia bezpieczeństwa. Gdzie go w takim razie szukasz?
Nazywam siebie człowiekiem renesansu. Jest wiele rzeczy, które mnie pasjonują. Zaczęłam projektować ubrania. Otworzyłam szkołę aktorską, gdzie spełniam się przekazując swoja wiedzę i doświadczenie. To, że moi studenci dostają role w filmach tak, jak Eliza Rycembel w filmie „Obietnica” czy, kiedy mogę pomagać Agnieszce Smoczyńskiej i prowadzić aktorsko dwie główne postaci w jej filmie sprawia, że czuję sens, tego co robię. Jestem gdzieś w ciągłym procesie tworzenia. Ciągle wymyślam nowe rzeczy. Ale to nie są odskocznie. Nie uciekam od aktorstwa, bo je kocham. Wrosło we mnie i nie wyobrażam sobie innej siebie. Nigdy nie czułam, że aktorstwo to jedyna rzecz, którą potrafię. Zawsze byłam asertywna, nauczyłam się mieć do niego dystans i czuć bezpiecznie. Znam mnóstwo osób, które sobie z tym nie poradziły. Jestem dumna, że na tyle byłam świadoma, że nie szukam potwierdzenia swojej wartości w aktorstwie.
Czy udaje Ci się tego typu podejście przekazać swoim studentom?
To była moja pierwsza, przewodnia myśl. Dlatego właśnie ta szkoła powstała. Bowiem ja nie dostałam czegoś takiego w szkole aktorskiej. Tego się w Polsce nie uczy. Mnóstwo osób, które ukończyło państwowe szkoły nie wie, jak sobie poradzić z tym, co je czeka w zawodzie i w życiu. Nie radzą sobie z tym, że czegoś się od nich cały czas wymaga, ocenia. Że jest się w wiecznej konkurencji. To są bardzo trudne życiowe zadania. Jeśli nie nauczy się kogoś umiejętności utrzymywania dystansu i stawiania granic, to łatwo się w tym wszystkim zagubić.
Czym jeszcze Twoje zajęcia aktorskie różnią się od klasycznego modelu spotykanego w innych szkołach aktorskich?
Kadra, którą zebrałam to elita, śmietanka polskiego kina i teatru. Oprócz mnie i mojego męża Michała Żurawskiego jest m.in.: Małgosia Buczkowska-Szlenkier, Marta Ścisłowicz, Adam Woronowicz, Przemek Bluszcz, Piotrek Głowacki. Od przyszłego roku będą też Kasia Herman, Krzysztof Ogłoza, Natalia Rybicka i Dawid Ogrodnik. To są wszystko osoby spełnione zawodowo, które mają niezwykły warsztat i niestereotypowe podejście pedagogiczne. Wszyscy zgadzamy się w tym, że najważniejszy jest człowiek i jego zdrowa psychika, a nie podkładanie się, czy wystawianie na wszystko, co ten zawód przynosi. Przede wszystkim inspirujemy do tworzenia i rozwijania posiadanych talentów. Mamy metody, które powodują, że ludzie się otwierają, wierzą w siebie i kwitną na naszych oczach. Tak, jak Eliza Recymbel, którą poleciłam Annie Kazejak do „Obietnicy”. Okazało się, że jest fenomenalna. Bardzo się z tego cieszę.
To duża odpowiedzialność.
Przy pełnej skromności i pokorze wobec tego, co mnie spotyka, mam takie marzenie, aby moje „aktoRstudio” było miejscem, gdzie ludzie w krótkim czasie dostają podstawy warsztatu i nabierają samoświadomości na tyle, że reżyserzy nie będą mieli wątpliwości, że poradzą sobie nawet z trudnymi rolami. A my zawsze nawet po skończonym kursie służymy pomocą prowadząc coaching aktorski.
W filmach „Pogoda na jutro” i „Sala samobójców” zagrałaś postaci uzależnione od Internetu. Jak prywatnie odnajdujesz się w sieci? Stanowi integralną część Twojego życia?
Używam Internetu przede wszystkim w celach zawodowych. Dostaję tą drogą scenariusze, prowadzę korespondencję. Szkoła ma swój profil na facebooku, instagramie. Mamy bloga. Uczę się tych narzędzi, bo trochę nie mam wyjścia. Ale ciągle brakuje mi czasu. Mam natomiast wrażenie, że jest bardzo dużo niebezpieczeństw w Internecie. Pozorne relacje i fikcyjne postaci, które kreują ludzie mający wiele problemów w realnym życiu mogą byc nawet bardzo niebezpieczne, szczególnie dla dzieci. Kompletnie w to nie wchodzę na stopie prywatnej. Będąc osobą publiczną tym bardziej muszę zachowywać granice prywatności. Jest też niewątpliwie dużo zalet. Dostępność informacji, szybka komunikacja.
Spotkały Cię jakieś nieprzyjemności?
Na szczęście nie. Ale mam świadomość, że jesteśmy narażeni na różnego rodzaju emocje. Oczywiście zdarzają się rzeczy niezwykłe. Napisał do mnie np. ktoś po obejrzeniu „Sali samobójców” w Tokio, że ten film mu pomógł i dzięki temu żyje dalej. Że dałam mu nadzieję. To bardzo mnie wzruszyło.
Internet oferuje dziś bardzo łatwy dostęp do kultury on-line. Korzystasz?
Nie mam telewizji, więc Internet to jedyny kontakt jaki mam. Ale chociaż wiem, że można obejrzeć spektakl czy kupić sobie film, to szczerze wolę pójść do kina lub teatru. Ale dla ludzi, którzy mieszkają w małych miejscowościach to z pewnością wspaniała sprawa.
Myślisz, że sieć może zmienić kulturę? Czy Internet może być np. zagrożeniem dla kina?
Największym zagrożeniem dla kultury jest jej komercjalizacja. Natomiast nowe media na tyle żyją już w naszej kulturze, że ich istnienie stwarza przede wszystkim nowe możliwości. Dla wielu artystów, grup offowych to realna alternatywa, by robić coś niezależnie od dotacji i instytucji.
A jak odnosisz się do kwestii internetowego piractwa? Czy sieć dojrzeje do tego, by wykształcić swój dekalog, kodeks etyczny?
Myślę, że to kwestia mentalności. Są ludzie, którzy się w tym wyspecjalizowali, zarabiają na tym i będzie to ciężko zlikwidować. Mamy do czynienia z mafią, tak samo jak w życiu realnym. Patrząc na młodzież, która przyzwyczajona jest do tego, że wszystko jest dostępne, nie sądzę, by te kwestie mogły się same uregulować. U młodych ludzi jest coraz większy problem z określeniem tego, gdzie są granice. Potrzebna jest edukacja na szeroką skalę. Praca u podstaw. Trudno mi ocenić na ile tego typu działania będą skuteczne, mam jednak nadzieję, że tak.
Rozmawiał: Rafał Pawłowski
Fot. Kuba Dąbrowski/TR Warszawa
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura