Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Komponowanie jest dla mnie jak pudełko czekoladek
27.10.23
„Gdy przystępuję do pisania muzyki mam oczywiście założenia, ale odnoszą się one do kwestii nastroju, który ma nieść ze sobą kompozycja, tempa utworu, harmonii, itd. Zdarza się, że założenia w trakcie pisania utworu się zmieniają. Nigdy nie wiadomo do czego zainspiruje nas i na jaką ścieżkę zaprowadzi kolejny akord” – mówi Piotr Wójciki – kompozytor, instrumentalista. Niedawno ukazała się jego czwarta płyta „Secrets, Whispers and Promises”. Z artystą rozmawiał Paweł Rojek.
Dlaczego właśnie gitara stała się dla ciebie wiodącym instrumentem? Kiedy pierwszy raz pomyślałeś o tym, że chciałbyś związać swoje losy z muzyką i gitarą? Jak przebiegała twoja edukacja i czy myślałeś o nauce gry na innych instrumentach?
Ten instrument bardzo szybko stał się obiektem mojego uwielbienia. Z jednej strony gitara podobała mi się jako przedmiot, z drugiej jednak fascynowała mnie jako narzędzie, za pomocą którego mogę wydobywać dźwięki podobne do tych, jakie płynęły z ulubionych rockowych płyt. Bardzo szybko pomyślałem o tym, że granie na gitarze może dostarczać dużo przyjemności. Początkowo chciałem grać dla siebie w domu. Tak rodziła się pasja, której wielkim sprzymierzeńcem były historie życia muzyków, o których czytałem w pismach muzycznych. Moja wyobraźnia szybko zaczęła pracować i uznałem, że to bardzo dobry sposób na życie. Zdarzyło się , że kiedy byłem jeszcze dzieckiem, w Katowicach na ul. Warszawskiej spalił się sklep muzyczny, a mój tata kupił tam wówczas okazyjnie, gitarę klasyczną dotkniętą w niewielkim stopniu skutkami pożaru. Nie mogłem przejść obok tego wspaniałego przedmiotu spokojnie. Musiałem choć na chwilę dotknąć strun i wydobyć jakieś dźwięki, choć o grze nie miałem wtedy pojęcia. Zacząłem szukać nauczyciela. Znalazłem. Spotkanie z Andrzejem Zielińskim, moim pierwszym nauczycielem było bardzo ważne. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem, jak się gra na gitarze elektrycznej. To były dokładnie takie dźwięki, jakie chciałem wydobywać za pomocą gitary. Pasja z każdym dniem była silniejsza, uczyłem się pilnie, po jakimś czasie grałem w pierwszych zespołach, w końcu uznałem, że chciałbym wiedzieć o muzyce więcej. Rodzice nie wysłali mnie do szkoły muzycznej, ale w wieku 20-stu lat uznałem, że to jednak dobry pomysł. Tak trafiłem do nieistniejącej już dzisiaj szkoły Nice Noise w Katowicach. Chłonąłem wiedzę i zacząłem dojrzewać do myślenia o tym, żeby z muzyką związać moje całe życie. Wcześniej nie miałem takiej odwagi, dlatego zacząłem studiować prawo na Uniwersytecie Śląskim. Skończyłem prawo, odbyłem aplikację adwokacką i złożyłem egzamin adwokacki, ale dostałem się również na Akademię Muzyczną w Katowicach. Wkrótce okazało się, że ten imperatyw muzyczny jest tak silny, że nie ma mowy o łączeniu tych dwóch zawodów.
Piotr Wójcicki. Fot: Renata Niwińska
Masz wykształcenie muzyka jazzowego, jednak muzyka zawarta na płycie jest bardzo różnorodna i twoja twórczość często wykracza poza ramy jazzu. Skąd inspiracje i pomysły do pisania właśnie takiej muzyki? Jak można opisać gatunek, styl, w którym tworzysz?
W momencie, gdy podjąłem studia w Akademii Muzycznej i skupiłem się na dziedzinie związanej z instrumentalistyką jazzową miałem już za sobą dość bogatą w doświadczenia muzyczną przeszłość. W dużej mierze na początku interesowała mnie muzyka rockowa. Odkryłem tą muzykę dla siebie dzięki starszym kolegom. Gitara była tam bardzo ważna więc szybko zapragnąłem też grać właśnie na gitarze. Przez wiele lat brałem prywatne lekcje, uczyłem się sam analizując ze słuchu grę moich idoli, próbowałem przejąć elementy ich warsztatu, zabrzmieć jak oni. Studiowałem też podręczniki muzyczne i szkoły gitarowe oraz miałem za sobą trwający kilka lat dość intensywny kurs w mojej pierwszej szkole muzycznej Nice Noise w Katowicach. Przez ten czas grałem w kilku bluesowych, popowych i rockowych zespołach i dorobiłem się również pierwszych własnych instrumentalnych kompozycji. Gdy zainteresowałem się jazzem nie odrzuciłem wszystkiego tego co było wcześniej. Myślę, że dziś mam dość szerokie zainteresowania muzyczne. Lubię dalej rocka i cenię gitarzystów rockowych, uwielbiam jazz i dużo słucham tej muzyki. Jak nietrudno się domyślić lubię również całą muzyczną przestrzeń zlokalizowaną gdzieś pomiędzy tymi dwoma z pozoru odległymi dziedzinami. Muzyka fusion, rock-jazz, rock progresywny to gatunki, których również lubię słuchać. Z czasem odkryłem dla siebie szeroko pojętą klasykę, muzykę filmową i folk. W mojej muzyce staram się łączyć te wszystkie fascynujące mnie muzyczne gatunki i nadać tej narracji mój indywidualny charakter. Nie staram się definiować mojej twórczości. Słucham jednak uważnie dziennikarzy, recenzentów i krytyków, którzy często używają określeń takich jak: crossover, muzyka eklektyczna, muzyka obrazowa. Świadomość, że trudno ująć to co robię w konkretne ramy nie spędza mi snu z powiek. Moja muzyka z płyty na płytę podlega zmianom, mają na nią wpływ moje doświadczenia i wydarzenia, których jestem świadkiem lub w których sam uczestniczę.
Na koncertach zazwyczaj występujesz w kwintecie. Dlaczego taki, a nie inny skład i instrumentarium?
Kwintet to idealne środowisko, w którym jestem w stanie realizować moje muzyczne pomysły. Ten skład i instrumentarium (sekcja złożona z perkusji, gitary basowej, instrumentów klawiszowych i skrzypiec bądź altówki) pozwala osiągnąć symfoniczne brzmienie rockowego zespołu. To zabieg nawiązujący do tego, co miało miejsce w czasach, gdy muzycy związani z rockiem progresywnym, zafascynowani muzyką klasyczną sięgali po elektroniczne brzmienia syntetyzatorów. Te instrumenty pozwalały im imitować całą gamę instrumentów wykorzystywanych w orkiestrach symfonicznych. Druga połowa lat 60-tych i pierwsza połowa lat 70-tych to czas, gdy brzmienia tych nowych instrumentów dawały taką możliwość i otwierały zupełnie nowe możliwości poszukiwań. Dlatego instrumenty klawiszowe są dla mnie tak ważne. Za ich pomocą realizuje zarówno wizje nawiązujące do brzmień znanych z nagrań zespołów takich jak Emerson, Lake and Palmer, Genesis, jak również mogę nadawać mojej muzyce charakter muzyki filmowej. Oczywiście piękno brzmienia klasycznego fortepianu zawsze bardzo silnie na mnie oddziaływało, a skrzypce i altówka to instrumenty stworzone do tego, żeby powierzać im piękne tematy czy kontrapunkty. Zatem moje zamiłowanie do muzykowania w środowisku kwintetu jest inspirowane filozofią wywodzącą się z rocka progresywnego, gdzie męskie instrumenty takie jak gitara czy perkusja równoważone są miękkością instrumentów żeńskich takich jak skrzypce, flet. W latach 60-tych takie a nie inne instrumentarium miało nawiązywać do dualistycznej koncepcji świata yin i yang wywodzącej się z taoizmu. Ja aż tak daleko nie idę i nie chcę nadawać kwintetowi jakiegoś mistycznego znaczenia, jednak z pragmatycznych, muzycznych pobudek ten właśnie skład wydaje się być dla mnie idealny. Oczywiście w ramach dostępnego instrumentarium mogę realizować się w świecie jazzu, a jeśli zajdzie taka potrzeba zabrzmieć klasycznie rockowo. Mam więc wielki komfort i swobodę.
Co, kto cię inspiruje? Jakie pozamuzyczne inspiracje mają wpływ na twoją twórczość?
Zawsze lubiłem malarstwo. W ogóle zamiłowanie do sztuki wzięło się pewnie stąd, że moja babcia malowała a dziadek, muzyk z zamiłowania, był kolekcjonerem obrazów i pasjonowała go historia sztuki. Lubię zarówno Salvadora Dali, Martynę Mączkę, Tomasza Sętowskiego, Zdzisława Beksińskiego, jak i Romulo Royo czy Franka Frazetta. Zawsze ważna była dla mnie literatura. W chwili, gdy piszę te słowa czytam książkę „Reszta jest hałasem”, którą napisał wybitny krytyk muzyczny Ross Alex. Pierwsza książka, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie jeszcze w szkole podstawowej to „Lot nad Kukułczym gniazdem” Kena Keseya. Gdy byłem dzieckiem czytałem książki o wszechświecie Hoimara von Ditfurtha, Stephena Hawkinga i prace futurologów takich jak Fritjof Capra czy Alvin Toffler. Dziś z zainteresowaniem sięgam np. po Juvala Harariego. Lubię film. Myślę, że wiele obrazów filmowych miało ogromny wpływ na kształtowanie się mojej wyobraźni.
Piotr Wójcicki. Fot: Renata Niwińska
Skąd czerpiesz pomysły na tytuły utworów i płyt? Czy pisząc nowy utwór masz gotowy tytuł i piszesz o konkretnych osobistych przeżyciach?
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek usiadł do pisania czegokolwiek z gotowym tytułem. Najpierw powstaje muzyka, a potem słuchając jej zastanawiam się, jak mogę opisać wyłaniającą się z niej abstrakcję słowami. Pozwalam swobodnie pracować wyobraźni i jest to proces spontaniczny. Gdy przystępuję do pisania muzyki mam oczywiście założenia, ale odnoszą się one do kwestii nastroju, który ma nieść ze sobą kompozycja, tempa utworu, harmonii, itd. Zdarza się, że założenia w trakcie pisania utworu się zmieniają. Nigdy nie wiadomo do czego zainspiruje nas i na jaką ścieżkę zaprowadzi kolejny akord. Chciałoby się powiedzieć, że komponowanie czasem jest dla mnie jak pudełko czekoladek filmowego Foresta Gumpa. Wydaje mi się, że nie piszę o konkretnych osobistych przeżyciach, ale być może to tylko iluzja, bo w istocie wiele dzieje się w podświadomości. Całkiem możliwe, że muzyka to mój sposób na odreagowywanie różnych napięć. Jestem człowiekiem dość introwertycznym. Nigdy jednak tytuły nie odwołują się do żadnej historii wprost. Tytuł „King’s Daughter is Leaving” nie opowiada o tym, że opuściła mnie wczoraj dziewczyna a kolejny utwór na płycie „Longing and Sadness” nie jest o tym, że jest mi z tego powodu smutno. To byłoby zbyt proste, zbyt banalne.
W twojej muzyce znajduje się wiele przestrzeni na instrumentalne partie solowe. Czy komponujesz je czy są to zawsze improwizacje? Wspomniane partie solowe trudno jednoznacznie „zaszufladkować” w prostych kategoriach: Jazz, Rock. Jakbyś opisał to co dzieje się w twojej muzyce w kontekście improwizacji?
W pracach nad płytą odwołuję się zarówno do spontanicznej improwizacji, ale zdarza się często, że ważę każdy dźwięk i komponuję całe długie fragmenty. Nie mam jakiegoś „patentu”. Często nagrywam kilka improwizacji i ich słucham. Jeśli uznaję, że udało mi się zbudować ciekawą narrację zostawiam najlepszą wersję. Zdarza się, że merytoryka improwizacji jest dobra, ale są fragmenty gorsze wykonawczo. Poprawiam je wtedy. Czasem na etapie pracy w studio mój współproducent proponuje, aby wykorzystać fragmenty z kilku podejść do improwizacji. Jeśli ma to uzasadnienie muzyczne i tak zbudowana narracja ma swój ciąg przyczynowo – skutkowy, stosujemy czasem taki zabieg.
Skąd pomysł na wykorzystanie w charakterze okładki albumu „Secrets, Whispers and Promises” obrazu Martyny Mączki „Uczucia”?
Lubię ilustrować moje płyty obrazami. Płytę „Moon City” zdobił obraz Tomasza Sętowskiego o tym samym tytule. Tym razem zwróciłem się do pani Martyny z propozycją wykorzystania jej pracy. Obraz wydał mi się piękny, intrygujący, zachwyciły mnie również jego klimat i kolorystyka. Poczułem, że alegoryczna historia, którą ze sobą niesie, splata się z charakterem mojej muzyki.
Chciałbym jeszcze nawiązać do obrazowości twojej muzyki, jest ona trochę jak twoje okładki, czy to może okładki odzwierciedlają malarski charakter muzyki, dźwięki są jak pociągnięcia pędzlem? Malujesz dźwiękami na swoich płytach swoje własne obrazy. Skąd takie zamiłowanie akurat do tej dziedziny sztuki?
Bardzo możliwe, że składa się na to wiele elementów, samemu trudno mi w racjonalny sposób się do tego odnieść. Być może dom moich dziadków, gdzie na ścianie nie było w zasadzie żadnej przestrzeni, która nie byłaby zagospodarowana obrazami, to miejsce, które zdefiniowało mój pomysł na muzykę. Może jako dziecko nie zdawałem sobie sprawy, jak wielki wpływ ma na mnie otoczenie, w którym się wychowywałem. Wtedy wydawało mi się, że ten rodzaj sztuki niebyt mnie pociąga, ale może podświadomość miała na ten temat własne zdanie. W obrazach pociąga mnie nie tylko estetyka czy kolory, ale też historie, które opowiadają i doświadczenia z nimi związane. Karol Berger pisał w książce „Potęga smaku” o tym, że obrazy, rzeźby czy fotografie to przedmioty fizyczne powstające w wyniku kodowania doświadczenia w medium, które nazywamy dziełami. Potem są one odczytywane i przekształcane w światy istniejące w naszej wyobraźni. „Dzieło, przed którym stajemy, wymaga od nas, żebyśmy dzięki wyobraźni zobaczyli lub usłyszeli w nim świat, którego w rzeczywistości nie ma. Struktura medium zawiera zatem dwa przedmioty o zdecydowanie różnym statusie ontologicznym, rzeczywiste dzieło i wyobrażony świat.”Ja w mojej muzyce chce zostawić słuchaczowi możliwość napisania swojej własnej historii do każdego z utworów, nie chcę narzucać żadnej narracji. Pozostawiam dużą przestrzeń dla jego własnego, wyobrażonego świata. Tym bardziej, że moja muzyka nie koduje moim zdaniem żadnego doświadczenia czy przeżycia wprost.
Uczysz gry na gitarze i piszesz podręczniki. Mógłbyś opowiedzieć o naukowej i edukacyjnej stronie swojej pracy?
Lubiłem i nadal lubię studiować muzykę. Kupuję na jej temat książki, podręczniki, analizuję nagrania, studiuję język mistrzów. W pewnym momencie pojawiła się propozycja nagrania kursu gry na gitarze dla wydawnictwa ABsonic. Zrobiłem to z wielką przyjemnością. Po jakimś czasie zachęcony dobrym odbiorem tego materiału postanowiłem zrobić kolejny krok i napisałem książkę traktującą o improwizacji, ale zwierającą też informacje na temat zasad muzyki, harmonii, rytmu. Niedawno ukazała się moja następna książka poświęcona dziedzinie improwizacji w stylistyce bluesowej, a w przygotowaniu jest kolejna pozycja, w której rozprawiam się z tematem wykorzystania pasaży w improwizacji. Uczę na co dzień gry na gitarze w szkole i prywatnie. Mam bardzo różnych uczniów. Niektórzy chcą grać opracowania znanych tematów na gitarę klasyczną, akustyczną, innych interesuje gitara elektryczna i rock, blues czy metal, a jeszcze inni uczniowie chcą zgłębiać tajniki jazzu. Każdego z nich staram się traktować indywidualnie, dostosowując do jego potrzeb program nauczania. Od jakiegoś czasu pracuję nad doktoratem na Akademii Muzycznej w Katowicach. Mam nadzieję, że będzie to, jak twierdzi mój promotor, praca nowatorska z dziedziny instrumentalistyki jazzowej.
Czy muzyka jazzowa, fusion, jaką komponujesz jest często piratowana? Jakie jest twoje podejście do korzystania z legalnych źródeł?
Myślę, że zdarza się to zdecydowanie rzadziej niż w przypadku muzyki popularnej. Niemniej takie praktyki mogą być i są również boleśnie odczuwalne w skutkach przez autorów. Moja muzyka jest niszowa, ale zdarzało mi się już niejednokrotnie odnajdywać pliki mp3 w miejscach takich jak np. chomikuj.pl. Pamiętam nawet pewien dowcip. Jeden kolega podzielił się ze mną refleksją na temat otaczającej nas rzeczywistości „Jak już kradną to znaczy, że jest dobrze”. Jako twórca jestem oczywiście bardzo przywiązany do dbałości o legalne źródła. Jako słuchacz również. To samo odnosi się do własności intelektualnej w ogóle. Myślę, że fakt bycia równocześnie twórcą i konsumentem sztuki uwrażliwia mnie na to, żeby z dużą pieczołowitością dbać o interesy innych twórców. Dlatego mam w domu pokaźną bibliotekę płyt, jak również książek, podręczników muzycznych oraz równie pokaźną bibliotekę cyfrowych (legalnych) wersji podręczników np. w bibliotece na kindle.
Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcie główne: Robert Wilk
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura