Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Przekroczyłam Rubikon
30.12.13
W niespotykanie młodym wieku zagrała babcię. Nie boi się wyzwań, choć ma też za sobą doświadczenia, o których wolałaby zapomnieć. Po wielkim sukcesie „Różyczki” powróciła właśnie do kina w kolejnym filmie Jana Kidawy-Błońskiego. Za główną rolę w dramacie „W ukryciu” otrzymała niedawno nagrodę dla Najlepszej Aktorki na 44. Indyjskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Goa. Jest więc pierwszą aktorką, w długiej historii tego festiwalu, która dwukrotnie zdobyła nagrodę Srebrnego Pawia. Wcześniej dostała ją w 2010 roku, gdy w konkursie pokazywano „Różyczkę”.
Z Magdaleną Boczarską rozmawia Ryszard Jaźwiński.
Czujesz się w tej chwili spełniona jako aktorka?
Akurat ostatnio nad tym rozmyślałam. Może mnie to pytanie specjalnie nie gnębi, ale zastanawiam się, czy w ogóle w tym zawodzie można się kiedykolwiek poczuć spełnionym. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy poczujesz się spełniony, tracisz głód i smak aktorstwa. Mam świadomość, że spotkało mnie pewnego rodzaju szczęście, bo dane mi było zagrać role, które spowodowały, że zostałam zapamiętana. Swoimi dokonaniami wpisałam się w świadomość widzów, zaistniałam, ale nie czuję się spełniona. Wydaje mi się, że mam jeszcze w sobie wiele możliwości, których nikt do tej pory nie odkrył. Zdolności, o które siebie podejrzewam... Ten zawód często bywa niewdzięczny. Tylko z pozoru można pracować w nim indywidualnie. Zależni jesteśmy od czyjegoś gustu, a co za tym idzie faktu, czy ktoś nas widzi w danym projekcie. Oczywiście można wziąć sprawy w swoje ręce – wyprodukować film, wyreżyserować go lub znaleźć reżysera, który to zrobi. Być może kiedyś do tego dojrzeję. Żyjemy jednak w Polsce, a nie w Stanach Zjednoczonych, czy też w innym kraju, w którym tego rodzaju możliwości jest więcej. Zatem czy czuję się spełniona? Na pewno nie. Powiedziałabym raczej, że cały czas się spełniam, ale absolutnie nie czuję się spełniona.
Jeśli nie czujesz się spełniona, to znaczy, że wciąż jesteś głodna nowych wyzwań i niebanalnych ról w nowych filmach. Są na to dowody, bo ostatnio zagrane przez Ciebie postaci są bardzo różnorodne. W „Bejbi Blues” Katarzyny Rosłaniec zagrałaś na przykład młodą matkę jeszcze młodszej matki...
To prawda. Tak się złożyło, że nie będąc jeszcze matką, zagrałam babcię. To dość zabawne, bo z ról amantek, dość szybko przeniosłam się w zupełnie inne, aktorskie rejony. Myślałam raczej, że najpierw przyjdzie mi grać role matek, a ja zgrabnie przeskoczyłam o oczko dalej i od razu zagrałam babcię.
Kadr z filmu „Bejbi Blues”, Kino Świat, fot. Łukasz Niewiadomski
Jak się znalazłaś w tej nietypowej sytuacji?
Z punktu widzenia aktorskiego, zagranie takiej roli to była dla mnie kapitalna sprawa. Niestety moja postać została w montażu bardzo okrojona, bo w punkcie wyjścia, w pierwotnym scenariuszu, zadanie, z którym miałam się zmierzyć, było troszkę większe. Wiadomo, film i później montaż rządzą się swoimi osobnymi prawami. Ja potraktowałam to jak eksperyment. Ciekawe doświadczenie, gdyż właściwie zagrałam babcię w swoim rzeczywistym wieku. A przecież, gdyby moje życie potoczyło się inaczej, gdybym być może miała pecha, sytuacja z filmu mogłaby przytrafić się i mnie. Mogłam zajść w ciążę, mając szesnaście lat, a później mojemu dziecku, w podobnym wieku, mogło zdarzyć się to samo. Może nie jest to powszechne zjawisko, ale jednak możliwe. Ta świadomość dodawała smaczku mojej roli.
Film „Ixjana. Z piekła rodem” braci Józefa i Michała Skolimowskich przyniósł Ci chyba zupełnie inne emocje?
To był największy „hardcore” aktorski, jaki kiedykolwiek przeżyłam. I zarazem najdziwniejsze w życiu twórcze spotkanie. To był też film, który mnie wiele kosztował. I może nawet nie tyle rola, którą grałam, co samo bycie na planie i uczestniczenie w tej przygodzie. Atmosferę pamiętam jako mroczną. Zdjęcia kręcono głównie nocą i nieustannie dało się odczuć aurę „darkside'u”... A potem jeszcze ten fatalny epilog, czyli śmierć jednego z reżyserów, Józefa... Trochę, a może nawet bardzo, podobnie jak w filmie. To wszystko spowodowało, że całość tego projektu zamyka się dla mnie w historię, o której chciałabym zapomnieć.
Z jednej strony intrygujący scenariusz, a z drugiej nieprzewidywalna pozaekranowa historia?
Tak. I nie chodzi mi tylko o osoby reżyserów, chociaż szczerze mówiąc, byli nieobliczalni. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z kimś, kto miałby w sobie tyle niezrozumiałych dla mnie emocji, tyle tupetu, pogubienia, rozdarcia... Z punktu widzenia ludzkiego i aktorskiego, to było bardzo ciekawe spotkanie, ale to samo czyniło tę pracę niezmiernie ciężką. Myślę, że większość osób, które brały udział w tym projekcie, nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, w czym właściwie uczestniczą. Sama dopiero po obejrzeniu gotowego filmu zobaczyłam, w jaką ułożył się historię. Nawet na etapie pracy ze scenariuszem, jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, nie w pełni było dla mnie jasne, w jakim projekcie biorę udział. To wyzwanie było pociągające. Takie propozycje nie przychodzą często. Wiedziałam, że będę o coś uboższa, jeżeli nie przeżyję tej przygody, chociaż generalnie było ciężko na planie. Towarzyszyły nam przedziwne emocje, zdarzenia... Kaskaderka, która dublowała mnie w scenie samobójstwa (skok z mostu) uległa ciężkiemu wypadkowi w trakcie zdjęć... Właściwie ten film wydawał się niemożliwy do skończenia. Nie nakręciliśmy trzydziestu procent scen, niektórych kluczowych dla fabuły. To, że w ogóle udało się go zamknąć w jakąś całość, było dla mnie dużym zaskoczeniem.
Po tak niecodziennym doświadczeniu na pewno chętnie wróciłaś do pracy z reżyserem dobrze Ci już znanym. Zagrałaś w nowym filmie Jana Kidawy-Błońskiego, a to właśnie ten twórca, z którym współpraca przyniosła Ci chyba największy do tej pory, spektakularny sukces?
Tak. Rzeczywiście to, co wydarzyło dzięki „Różyczce”, jest absolutnie niesamowitą przygodą mojego życia. Wcale nie było dla mnie oczywiste, że tak się stanie. Często przecież bierzemy udział w jakichś projektach, oddając im serce, duszę i nigdy nie wiemy, jaki one przyniosą efekty. Nie mamy na to później wpływu i to, czy jakiś film, mówiąc kolokwialnie „zażre”, jest wypadkową wielu różnych okoliczności. To nie zawsze jest tylko wypadkowa chęci, profesjonalizmu, talentu i pracy. Film jest magią. I to jest właśnie w nim piękne i pociągające. Tyle miłych rzeczy spotkało nas po nakręceniu „Różyczki”, ogromna liczba nagród zagranicznych dla filmu, również dla mnie... Myślę, że widzów naprawdę poruszyła ta opowieść o ludzkim dramacie, o tym szczególnym trójkącie uczuciowym. Mam świadomość, że niezależnie od tego, jakie role jeszcze w przyszłości zagram, może takie, które będą kosztowały mnie więcej niż „Różyczka” albo będą wydawały mi się z punktu widzenia aktorskiego istotniejsze, to podobna przygoda, podobny sukces, zdarzenie, może mi się prędko nie przytrafić. A może w ogóle...
Kadr z filmu „W ukryciu”, Monolith Films
Mam wrażenie, że jednak podobna przygoda właśnie Ci przytrafiła. „W ukryciu” to film, w którym Jan Kidawa-Błoński znowu postawił Ci poprzeczkę bardzo wysoko.
Ja w tym filmie, sama dla siebie absolutnie „przekroczyłam Rubikon”. To przygoda aktorska, jaka mi się do tej pory nie przytrafiła, bo zagrałam bardzo nieatrakcyjną bohaterkę. W filmach, w których grałam do tej pory, zazwyczaj podkreślano moją kobiecość, a w tym bardzo ją ukryto. Zagrałam osobę nie tylko nieatrakcyjną fizycznie, ale również nieatrakcyjną emocjonalnie, psychicznie. A to uczyniło tę postać jeszcze bardziej atrakcyjną do grania.
Kim jest Twoja bohaterka?
Ma na imię Janina. Jest bardzo dobrą wiolonczelistką, ale też bardzo samotną kobietą, zamkniętą w świecie muzyki, o okaleczonej emocjonalności. Dopiero wraz z rozwojem fabuły wyjaśnia się, dlaczego tak jest...
A dzieje się to wszystko w czasie II wojny światowej?
Właściwie już pod koniec wojny, w momencie wkroczenia Armii Czerwonej. Trzeba jednak dodać, że wojna jest tu tylko tłem, pretekstem. To, co mi się od razu bardzo spodobało w tej historii, to fakt, że ona mogłaby się wydarzyć równie dobrze pięć czy dziesięć lat temu... Mogłaby się zdarzyć w nieokreślonym państwie, w nieokreślonych okolicznościach, w nieokreślonym czasie. Wojna tylko uwiarygodnia tę historię, bo to opowieść o dwóch kobietach skazanych na siebie w szczególnych warunkach. To też opowieść o wielkim ludzkim dramacie, ale i o wielkiej namiętności. Wynikającym z uczuć pogubieniu, rozterkach, o decyzjach, tych złych i dobrych. Bardzo kameralne kino, skupiające się właściwie na mojej postaci oraz postaci Julii Pogrebińskiej, która zagrała Ester, Żydówkę ukrywaną przez moją bohaterkę.
To bez wątpienia trudna, złożona rola. Od razu znalazłaś w sobie potencjał do zagrania Janiny?
Czasami tak jest, że czyta się scenariusz i od razu wie się, że to jest coś, co chcemy zagrać całym sobą i do czego nam „dusza wyje”. Tak było w przypadku „Różyczki” i powtórzyło się, gdy sięgnęłam po scenariusz „W ukryciu”. Tuż przed kręceniem tego filmu miałam dość poważny wypadek samochodowy i różne zawirowania w życiu prywatnym. Bez wątpienia miało to wielki wpływ na to, że ta rola pochłonęła mnie bez reszty. Pracę zakończyliśmy już dawno i bardzo długo czekałam na premierę. Nie chcę powiedzieć, że towarzyszył jej jakiś niefart, ale czas wystawiał moją cierpliwość na próbę. Oczekiwanie na ten film było dla mnie lekcją pokory. Tak jednak bywa, że po zakończeniu zdjęć nie mamy w ogóle wpływu na to, co dzieje się z filmem...
Kadr z filmu „W ukryciu”, Monolith Films
Przed oficjalną premierą kinową „W ukryciu” było prezentowane na trzech ważnych, międzynarodowych festiwalach filmowych.
To prawda. Światowa premiera miała miejsce na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Busan w Korei Południowej, a europejska podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Film pokazywany był w konkursie głównym. Bardzo mnie to ucieszyło, bo wiem, jak dużym uznaniem cieszy się ten festiwal wśród warszawiaków. Obserwuję też jego rosnącą pozycję zagranicą. W końcu jest to jeden z festiwali klasy „A” czyli najważniejszych, jakie odbywają się na świecie.
A później był jeszcze Indyjski Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Goa. Bez wątpienia bardzo szczęśliwy dla Ciebie, bo jesteś jedyną aktorką w długiej historii tego festiwalu, która dwukrotnie zdobyła na nim nagrodę Srebrnego Pawia. W 2010 roku za kreację w „Różyczce” i teraz właśnie za rolę w dramacie „W ukryciu”. Może powinnaś zamieszkać w Indiach?
Tak. Myślę, że teraz powinnam przenieść się do Indii. Jestem bardzo szczęśliwa z kolejnej nagrody na tym festiwalu. Nasz film był jednym z piętnastu tytułów, które zakwalifikowano do konkursu głównego. A rola, którą zagrałam, była najtrudniejszą w mojej dotychczasowej karierze aktorskiej, więc tym bardziej jestem zaszczycona, że zostałam wyróżniona właśnie za nią. I to tuż przed oficjalną, polską premierą filmu, bo „W ukryciu” pojawiło się w naszych kinach 26 grudnia.
Czy teraz więc po reżysersko-aktorskim duecie: Jan Kidawa Błoński i Magdalena Boczarska możemy spodziewać się równie silnych emocji, jakie przyniosła nam „Różyczka”?
Myślę, że nawet silniejszych, chociaż to zupełnie inny film. „Różyczka” była melodramatem i pewnie dlatego została tak dobrze przyjęta i zrozumiana na całym świecie. Ten film jest dużo trudniejszy. Opowiada o skomplikowanej relacji dwóch kobiet. Do tego dochodzi tematyka żydowska. W „Różyczce” była również obecna, ale fabuła „W ukryciu” wpisana jest w kontekst wojenny. A to może powodować, że nie dla każdego ten film będzie łatwy w odbiorze. Trudniej też na pewno będzie zaakceptować emocjonalność głównej bohaterki. W „Różyczce” opowiedzieliśmy historię miłości niemożliwej. Bohaterami targały silne namiętności, choć właściwie każdy w tym filmie był w pewnym sensie przegrany. To powodowało, że film wzbudzał tak wielkie zainteresowanie na całym świecie. Melodramat jest chętnie oglądanym gatunkiem i każdy może się z nim łatwo utożsamiać.
Tym razem to już nie jest melodramat, choć „W ukryciu” opowiada również o miłości.
Poza tym „Różyczka” była filmem trochę kostiumowym, trochę historycznym, więc moim zdaniem była atrakcyjna na wielu płaszczyznach. „W ukryciu” z założenia nie jest filmem ani wojennym, ani historycznym. Może jest filmem kostiumowym... Na pewno będzie dużo trudniejszy w odbiorze. I wzbudzi, może innego rodzaju, ale większe niż „Różyczka” emocje.
Wymaga więcej od widza?
Myślę, że jest może dla innego widza. Na pewno jest mniej uniwersalny niż „Różyczka”. To też jest jakiś artystyczny wybór. Zupełnie inne kino?
fot. Robert Wolański
A co przed Tobą? Są już kolejne role i wyzwania?
Mam trochę trudną drogę, bo wielu rzeczy, czasem z bólem, odmawiam. Dzieje się tak dlatego, że jeśli ma się za sobą tak interesujące przygody aktorskie, to po prostu tęskni się za rolami, które są wyzwaniem, niosą coś ze sobą. Bardzo wiele z projektów, w których miałam już uczestniczyć, nie zostało zrealizowanych. Pewnie dlatego, że jest kryzys i więcej propozycji czeka na mnie w serialach, czyli na małym ekranie.
Nie tylko. Jerzy Stuhr już mi zdradził, że zagrałaś w jego nowym filmie „Obywatel”.
Tak, co bardzo mnie ucieszyło. Zagrałam matkę głównego bohatera. Śledzimy jego całe życie, a ja pojawiam się w części, kiedy jest jeszcze małym dzieckiem, czyli w latach 50-tych. Z upływem fabularnego czasu, tę postać gra najpierw Maciej Stuhr, a potem właśnie Jerzy Stuhr.
Zagrałaś już bardzo młodą babcię, więc zapewne interesująca dla Ciebie również była rola mamy Jerzego Stuhra, bardzo jeszcze młodego, we wspomnianych latach 50-tych.
To prawda, bardzo jeszcze młodego. (śmiech) Po „Bejbi Blues” wracam do roli mamy i to całkiem małego chłopca. Możemy więc uznać, że „Bejbi Blues” było jednorazowym ekscesem i właśnie wracam do ról zgodnych z moimi naturalnymi warunkami.
Taka też była Twoja bohaterka, którą znamy z telewizji.
Tak, miałam fajną rolę w nowej serii „Lekarzy”. Bardzo mocno namieszałam, ale lubię tę postać, bo jest bardzo emocjonalna. Wkroczyłam w życie uczuciowe głównych bohaterów i oczywiście byłam „tą drugą”. Lubię właśnie takie role, bo moją postać, Olgę, można było obronić. Jest absolutnie niejednoznaczna. Nie jest ani do końca zła, ani do końca dobra. Bardzo kobieca, bardzo „z krwi i kości”, mocno walcząca o swoje uczucie. I jest świetnym lekarzem, co też mi się w tej postaci podobało.
Spełniasz się w kinie, spełniasz się w telewizji... A jak z teatrem?
W teatrze spełniam się najbardziej. Kiedyś powiedziałam i będę się tego trzymać: „Teatr jest jak mąż, a film jest jak kochanek”. Mam więc niezmiennie wrażenie, że nawet, jeżeli jestem w trakcie jakiegoś „romansu”, to teatr jest tą podstawą, bez której nie jestem w stanie się obejść. Myślę, że mój zawód nie jest łatwy dla kobiety. Często jesteśmy skazane na łaskę, czy niełaskę jakichś fal, przypływów, odpływów. A teatr jest taką bazą, w której zawsze jest dla mnie miejsce. I rzeczywiście w teatrze gram bardzo dużo. Gram w pięciu spektaklach w teatrze IMKA, gościnnie w dwóch spektaklach w teatrze Buffo. Grałam też na innych scenach, ale te spektakle już zeszły z afisza. Teraz moim ukochanym przedstawieniem jest „Kto się boi Virginii Woolf?” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w teatrze IMKA.
Pamiętasz jeszcze ten stary film Mike'a Nicholsa pod tym samym tytułem?
Pewnie! Niezapomniana Elizabeth Taylor i Richard Burton.
To ciągle był jakiś punkt odniesienia do pracy przy tym spektaklu?
Nie, to nie był punkt odniesienia. Podstawą był przede wszystkim tekst. Myślę, że w czasach, w których powstał, wywołał wielki szok. Na pewno trudno było zaakceptować fakt, że można w taki sposób opowiadać o uczuciach, o tym, jak ludzie ze sobą rozmawiają. Do tej pory to jest porażające...
Zagrałaś już w wielu filmach. Te filmy ukazują się na płytach DVD, pojawiają się również w sieci, nie zawsze legalnie. Czujesz się wtedy okradana?
Kulturę tworzy się przede wszystkim dla odbiorcy i dotarcie do niego jest dla artysty priorytetem. A w momencie, w którym ten odbiór odbywa się nielegalnie, ja jako współtwórca również ograbiana jestem ze swoich tantiem. Od każdego legalnego wejścia mam dochód. Być może są to niewielkie kwoty, ale jednak... Kultura to niespełna 1% dofinansowania z państwowego budżetu. Mówiąc bardzo brzydko, to też jest pewnego rodzaju produkt. I jeśli kultura w jakimś stopniu nie będzie przynosiła dochodu, to automatycznie nie będzie źródeł finansowania, żeby na nowo ją tworzyć. To jest zamknięty obieg. To nasz wielki, współczesny problem, bo technologia, myślę tu o Internecie, wyprzedziła wszelkie rozwiązania prawne. Myślę, że ludzie bardzo często nie zdają sobie sprawy z tego, jak ogromna jest skala nielegalnego korzystania z kultury. Podoba mi się to, co robi Legalna Kultura, bo uświadamia nam ten problem. Zauważam już taką tendencję, coraz wyraźniejszą, szczególnie wśród ludzi młodych, że piratowanie, nielegalne ściąganie filmów przestaje być akceptowane. Bardzo mnie to cieszy. Film „Jesteś Bogiem” zobaczyło 1,3 mln widzów w kinie, a w Internecie zobaczyło go nielegalnie 4 miliony. Jeśli każda z tych osób, które zobaczyły ten film nielegalnie, zapłaciłaby choćby złotówkę za jego oglądanie, to daje kwotę, którą łatwo sobie wyobrazić. Niech to pójdzie z powrotem na sztukę. Wydaje mi się, że w ten sposób łatwo sobie uzmysłowić, jaka jest skala tego problemu. Kultura jest tym, co nas buduje. W momencie, kiedy nie będziemy jej dofinansowywać przez to, że legalnie z niej korzystamy, będziemy sami siebie jej pozbawiać. Sami siebie będziemy z niej ograbiać, mówiąc najprościej.
Jak Twoim zdaniem można rozwiązać ten problem w praktyce? Słusznie zauważyłaś, że technologia rozwija się tak szybko, że uregulowania prawne nie nadążają za nią. A zmiana świadomości społecznej, o której mówisz, to dopiero początek drogi...
Na szczęście powstaje coraz więcej serwerów, portali, już w tym momencie także YouTube, które próbują regulować te sprawy, rozliczają się z ZAIKS-em, czyli z twórcami. Jednak to jest wciąż olbrzymi problem prawa, producentów, wszystkich osób, które się tym zajmują. Potrzebne są regulacje konieczne do zabezpieczenia praw twórców. iTunes jest najlepszym przykładem na to, jak można korzystać z kultury legalnie. To jest teraz przecież tak popularne – kupujemy muzykę, kupujemy filmy. Idąc do kina, płacimy za bilet. Róbmy to legalnie! Miejmy poczucie, że w jakiś sposób to regulujemy, że jesteśmy fair, że coś w zamian wrzucamy do tego koszyka.
Kadr z filmu „W ukryciu”, Monolith Films
Zacząłem naszą rozmowę od pytania, czy czujesz się spełniona? Odpowiedź już znamy. A czy masz marzenia? Mam na myśli te marzenia aktorskie...
Oczywiście. Mam ogromne marzenia aktorskie! Chciałabym na przykład zagrać w wielkiej, kostiumowej produkcji albo w wielkim, historycznym filmie...
Wciąż mało Ci kostiumu?
Wciąż mi mało kostiumu. Wiadomo, że chciałabym grać za granicą. Jest tyle osób, z którymi chciałabym pracować. To są marzenia, które może kiedyś, daj Boże, się spełnią. A może nigdy się nie spełnią... Determinuje mnie język. Oczywiście mogłam mieć gorzej, bo mogłam się urodzić w innym kraju. Ja mówię po angielsku, mówię po niemiecku. Zdarzyło mi się nawet grywać w Niemczech, ale zawsze będę mówić z akcentem i zawsze będę skazana na granie określonych ról. Marzeń mam mnóstwo, ale czy one się spełnią? Zobaczymy. Wierzę jednak, że drogą do tego, żeby te marzenia się spełniły, jest praca tutaj, na naszym podwórku, granie w polskich filmach. Dowodzi tego choćby to, co przytrafiło mi się z „Różyczką”. Światowe tournée, jakie miał ten film. To jest szansa na to, że gdzieś ktoś też mnie zobaczy i doceni moją pracę. To są marzenia...
To zapytam Cię jeszcze o to „nasze podwórko”. Czy jest ten jeden twórca, reżyser, z którym jeszcze nigdy nie miałaś okazji się spotkać, a bardzo byś chciała?
Jest taki twórca. Myślę, że on śmiało zalicza się do „naszego podwórka”. Tym twórcą jest Roman Polański. To jest moje największe marzenie. Nigdy nie spotkałam się też z Andrzejem Wajdą. Bardzo chciałabym pracować z Agnieszką Holland. Doceniam to, co robi Wojtek Smarzowski, czy Małgosia Szumowska... To jest trochę tak, że reżyserzy też mają swoje stajnie, swoich ulubionych aktorów. Ja jestem aktorką Jana Kidawy-Błońskiego. Jak do tej pory świetnie na tym wychodzę, więc... może coś za coś?
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura