Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Uciekam przed zaszufladkowaniem

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Uciekam przed zaszufladkowaniem

Uciekam przed zaszufladkowaniem

04.10.23

„Jako aktorzy jesteśmy ofiarami pewnych stereotypów i łatki, jaką się nam przykleja. Na przykład jesteśmy szufladkowani na podstawie debiutu lub kilku ważnych, głośnych ról albo ostatniej, najbardziej wyrazistej. I idziemy takim schematem. A ja bardzo tego nie lubię i odmówiłam zagrania wielu ról, bo nie chciałam, żeby to było coś podobnego do tego, co już zagrałam. Lubię pogmerać w sobie i szukać ról na kontrze i uprawiać aktorski płodozmian, bo tylko on daje nam możliwość zakwitnięcia i poszukiwania w sobie czegoś nowego, zaskakiwania siebie w mierzeniu się z wyzwaniami, których normalnie nie mielibyśmy szansy zrealizować. (…) Moim zadaniem jest te szuflady ciągle zmieniać. Ciągle je otwierać, wyskakiwać z nich i uciekać przed szufladą i nie dać się w niej do końca zamknąć. I tego poszukuję w rolach.” – mówi Magdalena Cielecka w wywiadzie dla Legalnej Kultury. Z aktorką rozmawiał Paweł Rojek

 

Niedługo będzie można zobaczyć panią w filmach „Lęk” i „Miało cię nie być”. Był taki okres na początku lat dwutysięcznych, że co roku można było panią oglądać w nowym filmie, a ostatnio była kilkuletnia przerwa. Oczywiście był w tym czasie serial „Chyłka”. Czy to oznacza, że trafia do pani mniej ciekawych propozycji czy mniej to panią interesuje?

 

Jeżeli trafia w moje ręce coś interesującego, to zawsze znajdę na to czas. Zwłaszcza, że film jest przygodą, której nie chcę sobie odmawiać. Ale są takie okresy, czasami lata, nie mnie sądzić z czego to wynika, że dostaje się po prostu mniej propozycji, albo wcale. Rzeczywiście przez dwa lata nie miałam żadnej propozycji, albo jak się pojawiały, to nie interesowały mnie, bo były dla mnie nieciekawe, błahe, nie widziałam się w takiej roli. Ale to nie jest tak, że czekałam na taki film, jak „Lęk”, bo już 7 lat temu zaczęliśmy rozmawiać na temat tego filmu i wtedy, w szkole Andrzeja Wajdy, pierwszy raz przeczytaliśmy ten scenariusz. Trochę trwało czekanie na wejście na plan, ale pomiędzy robi się inne rzeczy – ja pracuję i w teatrze, i w serialach, i w filmach – i bywają takie okresy, że projekty są spiętrzone i praktycznie się nie schodzi z plany, a potem są lata, kiedy się w ogóle nie stoi przed kamerą. To jest składowa tego zawodu i to nie wynika z wieku czy znudzenia się daną osobą, nie jest to też żadna klątwa. Czynników, które na to wpływają jest bardzo dużo.


Fotos z filmu "Lęk". Fot. Daniel Raczyński

Już za pierwszą swoją rolę, w filmie „Pokuszenie”, otrzymała pani nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Od tego czasu nie ma pani szczęścia do tego festiwalu...

 

To było prawie 30 lat temu. To był bardzo ekstatyczny moment, bo to był mój debiut i od razu dostałam nagrodę w Gdyni. Można powiedzieć, że już to zaliczyłam. Nie ma sensu roztrząsać, dlaczego potem nagrody mnie omijały. Myślę, że tworzyłam o wiele bardziej interesujące role niż ta debiutancka, a jednak nie przyniosły mi nagrody. Ale nie dla nagród uprawia się ten zawód. Chyba lepiej dostawać dobre role niż nagrody.

 

Na szczęście na brak propozycji filmowych czy serialowych nie może pani narzekać…

 

Ja nieustannie pracuję w teatrze i to przede wszystkim teatr wypełnia moje życie zawodowe. I nie jest formą przeczekania od filmu do filmu, tylko jest stałym, bazowym dla mnie, miejscem twórczych poszukiwań i miejscem spełnienia. Uprawiam ten zawód od 30 lat i wiem, że film zdarza się od czasu do czasu. Nie ma chyba aktorów przechodzących z jednego planu filmowego na drugi. Są takie okresy, sama tego doświadczyłam, że robi się dwa filmy naraz. Na przykład w ciągu dnia miałam zdjęcia do jednego projektu, a nocami do drugiego. A potem są okresy ciszy. Ale to specyfika tego zawodu. Jest radio, są dubbingi, audiobooki, są seriale, reklamy. To wszystko są elementy naszego zawodu. Poza tym to nie jest tak, że ja stale muszę pracować. Ja bardzo lubię nie pracować. Lata pracy w tym zawodzie i pozycja, którą udało mi się osiągnąć daje mi ten komfort, że mogę wybierać rzeczy, które chcę robić, te które mi się podobają. Mam ten przywilej i postrzegam to jako duże szczęście, że nie muszę pracować, żeby przeżyć, tylko mogę pracować dla przyjemności i dla jakiejś idei, w którą wierzę, dla spotkania, przygody, jakiegoś wyzwania.

 

Czy w teatrze też ma pani taki komfort? Jak się jest na etacie, częścią zespołu, to często dyrektor wspólnie z reżyserem decydują o obsadzie i chyba nie ma możliwości odmówienia…

 

W filmie też jest się częścią zespołu, nie robi się filmu samemu. Nawet, kiedy się gra główną rolę, nawet jeśli wszystko jest „postawione” na tej jednej postaci, to i tak pracuje się w grupie ludzi. A do tego, kiedy już zdjęcia się zakończą przestajemy mieć wpływ na to, jak film zostanie zmontowany, gdzie zostaną położone akcenty i jak ta rola zostanie złożona na stole montażowym. W teatrze ma się większą kontrolę, swobodę, jest więcej czasu, jest moment na dyskusje. Jest czas na błędy i próby. Jest też taki super element, że można to z dnia na dzień poprawić, a w filmie już nie można. Ja akurat pracuję w Nowym Teatrze, którego dyrektorem jest Krzysztof Warlikowski i oczywiście głównie z nim, jako reżyserem pracuję, ale nie tylko. Nasz teatr jest specyficzny o tyle, że jest teatrem grupy twórczych osób, które się nawzajem inspirują, szanują. Czasem kłócą ze sobą, ale słuchają. Jesteśmy współtwórcami, a nie trybikiem w maszynie, w której dyrektor mnie obsadza w jakieś roli, której nie mam ochoty grać, ale muszę, bo jestem na etacie. U nas tak to nie wygląda. Na długo przed rozpoczęciem prób dyskutujemy o tym, co będziemy robić, jak zinterpretować szekspirowski dramat albo antyczną tragedię i szukamy kontekstów współczesnych. Dzięki temu, powód, dla którego reżyser nas obsadza tak, a nie inaczej, jest nam znany, przedyskutowany, zaakceptowany albo odrzucony. Zdarzyło mi się kilka razy w teatrze odmówić roli albo nie wziąć udziału w jakimś projekcie. To wszystko jest akceptowaną i szanowaną decyzją każdego z nas.


Fotos z filmu "Lęk". Fot. Daniel Raczyński

Łukasz Drewniak napisał kiedyś o pani: „Gra dynamicznie, drażni i denerwuje swoja obecnością na scenie czy w filmowym kadrze, tak jak kiedyś robiła to Krystyna Janda”. Czy takie role, w których testuje pani swoje bohaterki do granic możliwości fizycznych czy emocjonalnych, to dla pani szczególnie ciekawe wyzwanie?

 

Oczywiście, bo im emocje są wyższe, tym bardziej wyrazista jest postać. Ale ja też lubię grać osoby spokojne czy też wycofane. To nie jest tak, że aktorki i aktorzy szukają wyłącznie ekspresyjnych, ekstrawertycznych osobowości do grania. Trochę to zależy od tego, jak nas postrzegają inni i w jakich rolach nas obsadzają. Bo my jako aktorzy jesteśmy ofiarami pewnych stereotypów i łatki, jaką się nam przykleja. Na przykład jesteśmy szufladkowani na podstawie debiutu lub kilku ważnych, głośnych ról albo ostatniej, najbardziej wyrazistej. I idziemy takim schematem. A ja bardzo tego nie lubię i odmówiłam zagrania wielu ról, bo nie chciałam, żeby to było coś podobnego do tego, co już zagrałam. Lubię pogmerać w sobie i szukać ról na kontrze i uprawiać aktorski płodozmian, bo tylko on daje nam możliwość zakwitnięcia i poszukiwania w sobie czegoś nowego, zaskakiwania siebie w mierzeniu się z wyzwaniami, których normalnie nie mielibyśmy szansy zrealizować. Nie lubię zamkniętych szuflad, a wiadomo, że każdy z nas jest umieszczany w takiej szufladzie. Moim zadaniem jest te szuflady ciągle zmieniać. Ciągle je otwierać, wyskakiwać z nich i uciekać przed tą szufladą i nie dać się w niej do końca zamknąć. I tego poszukuję w rolach. Rola musi być dla mnie interesująca, dobrze napisana, musi być o czymś. Muszę też przede wszystkim wierzyć w siebie w tej postaci. Tu nawet nie chodzi o to, czy ja umiem to zagrać, czy dam radę, czy coś wymyślę, ale o to czy ja się do tego psychofizycznie nadaję. Bo ja mogę zagrać skrajnie różną ode mnie osobę, mogę się postarać, ale ważne czy dla widza będzie to wiarygodne.

 

Czy taką formą ucieczki od zaszufladkowania była rola w „Córkach dancingu”? Tam nawet pani śpiewała...

 

Tak. Sama forma tego filmu była bardzo oryginalna i odświeżająca, bo był to musical, chyba pierwszy po latach w polskiej kinematografii. I to rzeczywiście było bardzo fajne wyzwanie. Ja akurat w tym czasie pracowałam w teatrze nad „Kabaretem Warszawskim”, też pewnego rodzaju musicalem, więc byłam przygotowana wokalnie i to się fajnie wówczas złożyło.

Fotos z filmu "Córki dancingu", fot. Kuba Kijowski

Co w takim razie zainteresowało panią w filmie „Lęk”? Co było najciekawsze w tej postaci albo w dynamice między dwoma postaciami?

 

Przede wszystkim to, że to jest kobiecy film. Dwoma głównymi bohaterkami są siostry i ta historia opowiada o ich relacji w bardzo trudnym momencie, kiedy muszą się ze sobą porozumieć, zweryfikować swoją relację siostrzaną, ale też swoje wizje kobiecości, wizje życia. A na drugim poziomie jest to bardzo ciekawa, wyrazista postać do zagrania, bo bez tak zwanych fajerwerków ekspresji, krzyku, „krwi, potu i łez” jak to się mówi. Choć jest to film tragiczny, opowiadający o bardzo trudnej sytuacji, również fizycznej, zdrowotnej, ale opowiada tę historię w sposób zniuansowany, skromny, wyciszony. I to było dla mnie wyzwanie. Musiałam też do tego filmu zmienić swój wizerunek, dostosować moją fizyczność do bohaterki, która jest na granicy śmierci, żeby to było wiarygodne. I to też był rodzaj wyzwania. I to nie było dla mnie łatwe, bo nigdy się z czymś takim nie mierzyłam. Przez pół roku żyłam w ostrej dyscyplinie dietetycznej i fizycznej. Ale przede wszystkim interesowały mnie emocje, to o jakiej relacji opowiada ten film oraz ponowna okazja do spotkania z Martą Nieradkiewicz, która zagrała moją młodszą siostrę – a grałyśmy już siostry wcześniej u Tomka Wasilewskiego w „Zjednoczonych stanach miłości”. Bardzo lubię z Martą pracować i również z tego powodu było to bardzo ciekawe.

 

Aktorzy zawsze byli obecni przy promocji filmów, ale teraz w erze mediów społecznościowych, jest to często jeszcze bardziej widoczne. Jak panie się w tym półzawodowym półprywatnym świecie portali społecznościowych odnajduje?

 

Jeśli chodzi o promocję zawodową filmu, serialu czy spektaklu zawsze się staram, żeby to była promocja kontrolowana, dobrze wymyślona i zaakceptowana przeze mnie. Bardzo dbam o to ja i moja agentka, żebym wiedziała w czym biorę udział, gdzie się to będzie potem pojawiać. Żeby to nie były jakieś przypadkowe odsłony. W mediach społecznościowych trudniej to kontrolować, ale akurat ja swoje kanały prowadzę sama, więc mam nad tym pełną kontrolę. I mam swoją politykę dotyczącą prowadzenia tych kanałów, gdzie oczywiście informuję o swoich zawodowych momentach, decyzjach, o tym co się u mnie dzieje, ale nie wrzucam tam wszystkiego. Staram się nie zarzucać moich odbiorców jakąś sieczką dotyczącą mojego życia. I staram się to robić po swojemu, czyli nie robić kopiuj-wklej na bazie tekstów dotyczących promocji, które ktoś mi napisze, tylko staram się robić to od siebie, żeby to było prawdziwe, szczere.


Fotos z filmu "Lęk". Fot. Daniel Raczyński

Film „Lęk” był prezentowany podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, teraz można go oglądać na Warszawskim Festiwalu Filmowym, może przyjdą kolejne festiwale. Będzie pani na nie zapraszana. Czy lubi pani tę formę życia około aktorskiego?

 

Bardzo to lubię. Oczywiście to zależy od projektu. Ale jeśli możemy promować film z podniesioną głową i się nim cieszyć i dzielić się z widzami tym, co zrobiliśmy, to ja się w to w pełni angażuję. Bardzo lubię spotkania z publicznością. Lubię się spotykać na takich rozmowach po filmie. I to nie muszą być koniecznie wielkie festiwale lub duże miasta. Bardzo lubię się spotykać w mniejszych miejscowościach w OKF-ach, w kinach studyjnych, bo to zawsze jest super żywa rozmowa, taka prawdziwa. I można się dowiedzieć naprawdę szczerych rzeczy o sobie i o filmie i o tym, co ludzie myślą o danej propozycji, o tym jak postrzegają naszą pracę, jakie mają wyobrażenia o naszym życiu i pracy. Dzięki temu można czasem rozbroić mity, które krążą wokół życia filmowców, aktorów.

 

Takie spotkania, to jedyna szansa na podobny kontakt, jaki aktor ma w teatrze…

 

W teatrze czuje się od razu, czy spektakl się podoba. Ja też lubię chodzić na filmy ze swoim udziałem do kina czy podczas festiwalu posłuchać widowni, poczuć, jak ona reaguje. Myślę, że dla aktora to jest duże przeżycie. Czymś inny jest regularny pokaz w kinie, a czymś innym na festiwalu,

bo widownia festiwalowa jest specyficzna. To są bardzo ciekawe doświadczenia.

 

Rozmawiamy sobie przy okazji nagrania spotów „W czerni kina”. Nie jest to pani pierwsze nagranie. Skąd u pani potrzeba włączenia się w kampanię Legalnej Kultury?

 

To jest ważna, mądra i piękna idea, żeby promować korzystanie z legalnych źródeł kultury, źródła odbioru także mojej pracy. Ja również jestem widzem i dbam o to, żeby chodzić do kina, oglądać filmy i seriale z legalnych źródeł. Będąc aktorką zależy mi na tym, żeby mnie oglądano w warunkach i jakości zamierzonej przez twórców, zgodnie z prawami własności intelektualnej, którymi nie wolno sobie żonglować w dowolny sposób. Nie chciałabym, żeby seriale i filmy z moim udziałem były prezentowane w jakości, która mogłaby zniweczyć efekt naszej pracy. To po pierwsze, a po drugie, kiedy siedzę w kinie i słyszę z ekranu głos moich koleżanek i kolegów, to od zawsze mam takie ukłucie: „Ale fajnie, że oni mieli szansę to nagrać”, bo to jest taki rodzaj nobilitacji. To zaproszenie do nagrywania spotów odbieram jako rodzaj wyróżnienia, nobilitacji, że mogę być nośnikiem idei, w które sama wierzę.

Fotos z filmu "Lęk". Fot. Daniel Raczyński

Kiedyś, w naszej młodości, kopiowanie filmów na VHS czy płyt na kasety na własny użytek było czymś powszechnym. Czy pani też miała takie doświadczenia?

 

Pamiętam, że nagrywaliśmy z bratem w latach osiemdziesiątych na magnetofon szpulowy Listę Przebojów Trójki, którą wówczas prowadził Marek Niedźwiecki. To było grubo przed setnym wydaniem listy. I potem słuchaliśmy tego. Potem przerzuciliśmy się na kasety. Ale trochę czuję się usprawiedliwiona, bo nie było innych sposobów na to, by móc doświadczać muzyki, której chcieliśmy słuchać, ani zdobywać wiedzę o muzyce. No i oczywiście nagrywaliśmy na własny użytek, więc nie było mowy o piractwie. Były tylko 2 kanały telewizyjne, a my nie mieliśmy telewizora i chodziliśmy na „Czterech pancernych” do sąsiadów. Oczywiście nie było mowy o nagrywaniu seriali wtedy, bo magnetowidy nie były jeszcze tak powszechne. Dziś czasy są inne i dostęp do kultury jest powszechny, co oczywiście sprawia, że w sposób powszechny można tę kulturę kraść. Dziś każdy może opublikować w Internecie film ze sobą lub co gorsza z kimś innym, nie pytając go o zgodę. My aktorzy się często borykamy z tym, że ktoś nas może nagrać w prywatnej sytuacji, bez naszej wiedzy i wrzucić to potem do Internetu. To jest kradzież wizerunki i jakiejś prywatności. I właściwie na tej zasadzie działają „legalnie” wszystkie plotkarskie portale, że publikują zdjęcia osób publicznych, które nawet nie wiedzą, że były fotografowane i sobie tego nie życzą. Tym bardziej trzeba mówić o tym, że film, teatr, telewizja, utwór muzyczny czy książka, to są efekty, owoce ciężkiej pracy artystów. I tak jak jesteśmy wynagradzani w czasie tej pracy, tak tez powinniśmy być chronieni w okresie, kiedy ta praca idzie w świat i każdy może mieć do niej dostęp. Ale muszą być regulacje, żebyśmy nie byli okradani z naszego talentu, wykształcenia, wysiłku, czasu, czyli po prostu pracy.

Dziękuję za rozmowę.



Zdjęcie główne: Kadr z filmu "7 uczuć", fot. WFDiF




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!