Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Szukam czegoś, co spowoduje, że zapragnę być lepszą wersją siebie

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Szukam czegoś, co spowoduje, że zapragnę być lepszą wersją siebie

Szukam czegoś, co spowoduje, że zapragnę być lepszą wersją siebie

18.09.20

- Człowiek, który ma wrażliwość na to, co się dzieje wokół niego cały czas przerabia wszystko, co zanotuje jego osobisty komputer, czyli mózg. Sztuką jest tylko to, żeby potrafić dać ujście tym przeżyciom i emocjom, aby przełożyć je na swój wyraz artystyczny - mówi Natalia Kukulska. O nagrodzonym Platynową Płytą albumie z orkiestrowymi aranżacjami muzyki Fryderyka Chopina, braku czułości we współczesnym świecie oraz trudnej sytuacji artystów w dobie pandemii koronawirusa z wokalistką rozmawia Krzysztof Zwierzchlejski.



Ile osób znajduje się w zespole Natalii Kukulskiej?


W ramach akcji „OK. Otwieramy koncerty” przygotowaliśmy grafikę, na której przedstawiliśmy 14 osób, które współpracują ze mną na stałe od wielu lat. Mała firma, ale poza tym gram też w różnych składach: akustycznie i elektro, z Atom String Quartet. Wkrótce zaczną się jeszcze koncerty symfoniczne, a to już zupełnie inna liczba osób.


Czas pandemii jest dla Was, nie tylko muzyków, bardzo trudny – zamknięto właściwie całą branżę.


Po półrocznej przerwie zagrałam 3 koncerty z rzędu i było to dla mnie totalnym szokiem. Końcówka sierpnia była dość intensywna, choć w porównaniu do tego, co było kiedyś… Ale teraz mamy inny świat. Wszyscy wierzymy, że koncerty wkrótce będą mogły normalnie się odbywać. Uświadomiłam sobie jak bardzo ważne są w moim życiu. Granie na żywo jest kwintesencją mojego zawodu.


Podczas naszej ostatniej rozmowy wspominałaś, że streamingowanie muzyki w pewien sposób nakręciło koncerty – choć pandemia wszystko wywróciła do góry nogami. ZPAV opublikował dane za pierwsze półrocze 2020 roku, z którego wynika, że muzyka cyfrowa przebiła już wartość rynku nośników fizycznych. Jak się odnaleźć w tej rzeczywistości?


Świat na naszych oczach kolejny raz się przeformatowuje. Myślę, że dla słuchacza jest to łatwiejsze niż dla nas, muzyków. Premiera płyty zawsze wiązała się dla mnie z fizycznym krążkiem, z okładką i oprawą graficzną – odpowiednio wycyzelowaną i przemyślaną. Dziś jest to pewien rodzaj luksusu dla odbiorcy, po album fizyczny sięga się, jeśli jest on dla ciebie ważny, coraz częściej traktuje się też płyty jako gadżet stricte prezentowy czy po prostu formę pamiątki. Muzyka jest dziś czymś, po co łatwo sięgnąć, bo mamy ją – często bezpłatnie – ze streamingu. Ale dopiero sięgając po album fizyczny można poznać totalny wymiar artystyczny projektu. Gdy pomyślę za jaką sprzedaż dostawało się kiedyś Złote czy Platynowe Płyty, jak to się dziś zdewaluowało! Wciąż jest to szok.


Dziś zamiast tysięcy sprzedanych albumów mamy miliony odsłuchów, które nie przekładają się na zarobki.


I to jest bolączka, bo większość z nas przez to nie żyje ze sprzedaży płyt tylko głównie z koncertów, które nam teraz odebrano.


A co z koncertami on-line?


Mam sceptyczny stosunek do sprzedaży koncertów on-line, również jako słuchacz. Obejrzenie takiego wydarzenia może być przeżyciem, ale jednak nigdy nie zastąpi odbioru na żywo. Bezpośrednie obcowanie ze sztuką to naturalny przekaz energii między twórcą a odbiorcą. Biorąc jednak pod uwagę obecną sytuację skorzystałam i z takiej możliwości w ramach programu “Kultura w sieci”: na moim kanale YouTube można obejrzeć koncert „Czułe struny”, który zagraliśmy i zarejestrowaliśmy z Orkiestrą Filharmonii Szczecińskiej.




Cieszę się, że będzie choć taka możliwość, by posłuchać materiału z Twojej nowej płyty w formie koncertowej. Skąd wziął się pomysł na tak niezwykły album jak „Czułe struny”?


Bardzo zależało mi na tym, żeby ruszyć z tym projektem w okrągłą rocznicę urodzin Fryderyka Chopina, choć data akurat nie jest tu najważniejsza. 10 lat temu, dokładnie w 200. rocznicę urodzin Fryderyka Chopina, zostałam zaproszona do projektu Classic Jazz Quartet - jazzowego kwartetu smyczkowego z Poznania - do zaśpiewania muzyki Chopina. Było to dla mnie coś intrygującego i zaskakującego, no bo jak to, śpiewać Chopina?! Oczywiście Fryderyk Chopin napisał również pieśni, zaśpiewałam wówczas „Życzenie” i „Piosnkę litewską”, pozostałe utwory zostały jednak zaaranżowane specjalnie na ten skład wprost z muzyki fortepianowej, powstały też teksty na tę okazję. Ale choć był to jednorazowy projekt, uzmysłowiłam sobie, że ta muzyka fortepianowa jest wdzięczną materią do śpiewania. Zamarzyłam, żeby zrealizować kiedyś tego typu projekt fonograficzny, dałam sobie jednak na to dużo czasu i przestrzeni. Chciałam być pewna jak i z kim chcę to zrobić, by mieć poczucie artystycznego bezpieczeństwa.


Wyobrażam sobie, że projekt „Czułe struny” był wielkim przedsięwzięciem nie tylko artystycznym, ale i logistycznym. Muzyka Chopina jest tu de facto punktem wyjścia do nowych, orkiestrowych aranżacji, czy wręcz utworów dopisanych do jego tematów.


Powiedziałabym, że nie przerabiamy Chopina, ale jest to nasze spojrzenie na jego twórczość, na tematy, które w oryginale są przecież tematami fortepianowymi. Nie chciałam ingerować za bardzo w melodie, dlatego szukaliśmy z aranżerami takich utworów, które byłyby już gotową kantyleną do zaśpiewania. Czasami musiały nastąpić zmiany tonacji czy uproszczenia – ilość ozdobników w stylu brilliant, w którym tworzył Chopin, jest czasem nie do zaśpiewania i do zagrania jedynie przez wirtuozów. Wyłuszczenie melodii z tych utworów było bardzo ważne, aby każdy aranżer-kompozytor mógł do tego dołożyć własną harmonię. Panowie podchodzili do tego bardzo różnie: Janek Smoczyński starał się być jak najbliżej oryginału i szanować wizję harmoniczną kompozytora, zaś Adam Sztaba uznał, że chce to zrobić ze swoją wizją i kompletnie połamał utwory. Chociaż najbardziej z konwencji wyszedł właśnie Janek, łącząc dwa walce a-moll w jeden utwór – z jednego tworząc zwrotkę, a z drugiego refren. Firmuje nam to pięknie pan Janusz Olejniczak, chopinowska gwarancja jakości, który zgodził się zagrać w „Powiem Ci kiedy”. Myślę, że to też znak, że nie uwłaczamy muzyce Chopina. Osoby, które zaprosiłam do tego projektu, to twórcy znakomicie poruszający się zarówno w muzyce klasycznej i jazzowej, do każdego z panów mam też zaufanie co do nieprzekraczania cienkich granic dobrego smaku. To jest spojrzenie nas współczesnych na twórczość Fryderyka Chopina. Najważniejsze w muzyce jest to, żeby żyła, a nie stała się pomnikiem. Inspirujemy się tymi kunsztownymi kompozycjami, nadając im inne, nowe życie – przepełnione wrażliwością innych twórców.


Z punktu widzenia prawa autorskiego mamy tu też do czynienia z ciekawą sytuacją – muzyka Fryderyka Chopina, mimo znajdowania się kompozycji w domenie publicznej, podlega również szczególnej ochronie prawnej ze strony ministra kultury.


Oczywiście jesteśmy w kontakcie z Narodowym Instytutem im. Fryderyka Chopina. Kilkukrotnie radziliśmy się w różnych kwestiach. Ich podejście jako purystów jest bardzo ostrożne, co jest zrozumiałe. Chronią spuścizny Fryderyka Chopina. Interpretacji jego dzieł było bardzo dużo, choć głównie w świecie muzyki jazzowej.


Andrzej Jagodziński, Włodzimierz Nahorny, Leszek Możdżer – mówiąc tylko o pianistach.


Ale taka płyta jak „Czułe struny” jest bez precedensu, co było jednak dla mnie sporym zaskoczeniem. Bernard Maseli stworzył kiedyś dla Lory Szafran aranżacje muzyki Chopina do słów Justyny Holm, a Novi Singers śpiewali go scatem, czyli bez słów. Ale nigdy nie powstało coś tak dużego, symfonicznego z tak różnorodnym spojrzeniem na tę muzykę. A mamy tu przecież nie tylko różnych aranżerów, ale też różne tekściarki!


Pod tym względem na Twojej płycie mamy parytet płci – sześciu mężczyzn po stronie muzyki i sześć autorek tekstów. Domyślam się, że tytułowe „Czułe struny” to inspiracja z mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk?


Byłam bardzo poruszona mową o „Czułym narratorze” i próbie zdefiniowania czym jest czułość. Ten temat wydał mi się jednocześnie bardzo niedzisiejszy i bliski nam, pod jego wpływem napisałam tekst „Znieczulenie” do preludium c-moll. Czułość stała się też leitmotivem płyty, a przez różne autorki nabiera ona również wielu kontekstów i spojrzeń. Oprócz swoich tekstów, zaprosiłam do współpracy lirycznej artystki, których estetyka słowa jest mi bliska, a ich twórczość bardzo cenię. Wiedziałam, że jeśli napiszą dla mnie teksty, to nie będę miała zgrzytu ze sobą, co zdarza się przy śpiewaniu cudzych tekstów. Było to dla mnie bardzo inspirujące, chociaż każda z nich – a mówimy o Kayah, Meli Koteluk, Gabie Kulce, Natalii Grosiak i Bovskiej – czuła pewien respekt i onieśmielenie, że ma napisać tekst do muzyki Fryderyka Chopina. Musiałam wykonać rodzaj psychologicznej roboty i przypomnieć im, że każdy z nas ma prawo nazwać emocje, które czuje w tej muzyce i nie musi stawać przed nią na baczność, żeby napisać coś pomnikowego. Wystarczy zamknąć oczy i po swojemu nazwać emocje, które czujemy w tej muzyce.


Czyli temat czułości i emocji został przez Ciebie narzucony?


W ogóle nic nie narzucałam, czułość stała się naturalną tematyką tego albumu. Oczywiście na końcu wkraczałam, by zamienić jakieś słowo. Zdarzyło mi się też “dorzucić” motyw czułości w jednym przypadku. Czasem coś dopisywałam, pracowałyśmy razem nad tekstami – na szczęście była to praca z samymi wokalistkami, które dobrze wiedzą, jak ważne jest w języku polskim, by tekst dobrze się układał, w sylabach wygodnych do zaśpiewania.


Z przyjemnością czytam te teksty również bez muzyki. Romantyczna melodyka jest bardzo niepiosenkowa, ale przez to wpłynęła również na Wasze słowa – bliżej im do poezji niż tekstu piosenki.


Z pewnością liryka wędrowała w inne strony niż w zwykłym pisaniu tekstów dla siebie. Może podświadomie muzyka Fryderyka Chopina stała się dla nas wszystkich zobowiązująca?


Gdzie, poza Olgą Tokarczuk, szukasz inspiracji?


Skąd ja nie czerpię inspiracji! Człowiek, który ma wrażliwość na to, co się dzieje wokół niego cały czas przerabia wszystko, co zanotuje jego osobisty komputer, czyli mózg. Sztuką jest tylko to, żeby potrafić dać ujście tym przeżyciom i emocjom, aby ułożyć je swój wyraz artystyczny. To jest chyba największa trudność. Ale ta muzyka jest tak bardzo inspirująca, że nawet do poloneza As-dur, czyli tytułowych „Czułych strun”, udało mi się napisać tekst – choć myślałam, że w tym przypadku będzie to awykonalne. Mało jest dziś takiej wzniosłości w muzyce. Gdy zaczęłam pisać ten tekst, to naprawdę muzyka mnie prowadziła przez te słowa, unosiłam się i opadałam wraz z melodią. Jednocześnie ta piosenka stała się dla mnie czymś symbolicznym. Słowa o odwadze, uczuciu bardzo wzniosłym, które też jest przecież w gamie naszych emocji i nie jest dla nas obce, nieczęsto pojawiają się w muzyce. W ogóle bałam się brać na warsztat polonezy – są takie pompatyczne, kojarzą się może aż za bardzo narodowościowo – ale gdy znaleźliśmy z Pawłem Tomaszewskim na niego pomysł muzyczny to zaczął nas on kręcić na zasadzie przekory.


Dużo utworów musieliście odrzucić? Jak wyglądał proces selekcji?


Na początku miałam pulę 20-25 utworów, które wydawały mi się być dobrym materiałem do przełożenia je na język symfoniczny. Z Adamem Sztabą mieliśmy o tyle łatwo, że już kiedyś dokonywaliśmy takiego wyboru - co prawda z myślą o kwartecie, więc teraz do orkiestry symfonicznej chciał podejść na nowo. Krzysztof Herdzin zaproponował mi np. mazurka, którego nie miałam w swojej puli. Natomiast Nikola Kołodziejczyk, pokazał mi utwory, których sama nie znałam i się nimi zauroczyłam. Cieszę się, że dzięki temu nie mam na tym albumie samych „hitów”.


N
ietypowo potraktowaliście chociażby koncert fortepianowy e-moll, wybierając temat z jego drugiej części. Zachwyca mnie też jazzujący rytm użyty przez Krzysztofa Herdzina w mazurku.


Ostatnio mój syn zebrał klasyczne wykonania wszystkich utworów Chopina, które wybraliśmy na płytę, przesłuchaliśmy je wspólnie któregoś wieczora. To było piękne przeżycie, po ciężkiej pracy nad tekstami i „przyswajaniem” materii Chopina, posłuchanie tych fortepianowych, oryginalnych wersji było bardzo ciekawym i kojącym doznaniem.


Trafił Ci się niezwykły moment na promocję albumu.


W chwili, w której skończyłam nagrywać ostatni wokal, zaczęło się już robić bardzo nieprzyjemnie – najpierw był wielki stres, a potem lockdown i wyciszenie. Paradoksalnie właśnie dzięki temu Leszek Kamiński, który jest jednym z najbardziej zajętych i rozchwytywanych realizatorów dźwięku w Polsce, miał dla mnie dużo czasu na miksy i wymianę uwag.


Muszę zwrócić uwagę na Twój głos – wydobywasz z niego zupełnie inny tony i emocje niż kiedykolwiek wcześniej.


Bo takie utwory wymagają też innego śpiewania. Zależało mi, by pozbyć się swoich manieryzmów, na początku starałam się być wręcz hiperpoprawna jeśli chodzi o technikę, pracowałam z Kasią Rościńską nad emisją i tzw. prawidłowym przepływem powietrza. Już jakiś czas jest moim coachem wokalnym. W czasie nagrań musiałam jednak zweryfikować to podejście – stanie na baczność i poprawność, bo spowodowało to, że zgubiłam w tym siebie.  Leszek Kamiński od razu to wyczuł i stał się strażnikiem prawdziwych emocji i przekazu, nie martwiąc się o stronę techniczną. Było to dla mnie przebudzeniem, bardzo dużo zawdzięczam Leszkowi, który stał się producentem wokalu i wręcz przeprowadził mnie przez te utwory. Było to dla mnie ogromne wyzwanie wokalne, podwyższyłam sobie poprzeczkę – teraz jeszcze większym wyzwaniem będzie zaśpiewanie tego na żywo.


Mówimy dużo o prawdzie i emocjach, a to właśnie to, czego brakuje w koncertach on-line – nie ma tych emocji, które wytwarzają się między twórcą a odbiorcą. 


To szkiełko kamery powoduje jednak jakiś dystans. Niby wiemy, że jesteśmy na żywo, ale jak ma się ze sceny bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem i może spojrzeć mu prosto w oczy, to jest zupełnie inny przepływ energii i inny rodzaj mobilizacji. Aczkolwiek nawet, gdy jest publiczność, to pierwszym krytykiem każdego artysty jest jego własne ja… Mimo wszystko ten kontakt bezpośredni, gdy wiem, że publiczność na mnie patrzy, wywołuje jakąś magię. Wtedy czuję, że ludzie wyczuwają i weryfikują czy to, co robię jest prawdziwe. Za kamerą da się ukryć pewne rzeczy, a w bezpośrednim kontakcie już nie.


Izolacja sprawiła, że jednocześnie oddaliliśmy się od siebie, ale mieliśmy też okazję zbliżyć w naszych najmniejszych komórkach społecznych. Co Ty wyniosłaś z tej chwili zatrzymania?


Jestem typem osoby, która nie umie żyć w chaosie i rozsypce, potrzebuję ładu i organizacji oraz wiecznej mobilizacji. Byłam więc tą osobą, która robiła plany, żeby ten dzień się nam nie rozlazł. Planowałam nie tylko aktywności, ale też wypoczynek, nie wiem czy dobrze, ale w mojej naturze leży bycie osobą zarządzającą. Pani kierownik. 


Idealnie pasuje mi do naszej sytuacji Twój tekst „zepsuł nam się świat”. Czy przez pandemię nabrał on dodatkowego znaczenia?


Myślę, że to poczucie jest już z nami od dawna: świat jest zagoniony, przeżywamy dewaluację wartości i wrażliwości na piękno. „Świętujemy znieczulenia czas” – od dawna mam wrażenie, że ilość bodźców nas przytłacza i powoduje, że stajemy się coraz bardziej znieczuleni na to co ważne.


Jednocześnie odebranie tych bodźców spowodowało, że wielu z nas nie wiedziało, co ze sobą zrobić.


Poczucie zagubienia, niepewności i samotności. Dla mnie też nie był to komfortowy czas – choć nie narzekałam, bo miałam co robić. Jestem jednak empatyczną osobą i wyobrażam sobie jak trudno musiało być w wielu domach bez większej przestrzeni albo w domach, w których nie panuje miłość i szacunek.


Myślę, że „Czułe struny” ukazują się w idealnym momencie. Stworzyłaś album, jakich dziś się nie robi, piosenki z tekstem jak z dawnych lat.


Okazuje się, że tej niedzisiejszości bardzo dziś potrzebujemy. Bardzo cenny jest dla mnie odbiór tej płyty – nie tylko jeśli chodzi o zaskakująco dobry wynik sprzedażowy, ale również pewien rodzaj bliskości, który stworzyliśmy z odbiorcami. W social mediach dostaję bardzo dużo prywatnych, osobistych wiadomości, jakich dawno nie czytałam. Okazuje się, że piosenki, które stworzyliśmy, stały się dla wielu osób ważne. A to wspaniałe uczucie być kimś po prostu przydatnym.


Chciałem też zwrócić uwagę na okładkę Twojej płyty. Z jednej strony odpomnikowujesz Chopina, z drugiej zaś zamieściłaś na niej popiersie kompozytora. Opowiesz więcej na ten temat?


Z przyjemnością, bo niezwykle rzadko omawiana jest oprawa graficzna, a dla mnie grafika jest niezwykle pięknym i artystycznym sposobem wyrażania emocji i idei. Adam Żebrowski w bardzo symboliczny sposób pokazał tu wielowarstwowość Chopina. Rodzaj mappingu, który jest nałożony na to popiersie, interpretuję jako pokazanie wielu warstw odbioru tej muzyki, albo jakiegoś unerwienia bądź krwiobiegu, który ożywiamy po swojemu. Te dwa kolory, które stanowią tło, symbolizują dla mnie parytet twórczy, który został tu zachowany pomiędzy artystami i artystkami biorącymi udział w projekcie. Bardzo lubię tę okładkę, uważam, że jest współczesna bez naruszania pomnikowości. I mam nadzieję, że taką rolę spełni też ta płyta.


Jak promuje się album w tym niezwykłym czasie?

Inaczej niż zwykle. Od samego początku chciałam, by piosenka „Z wyjątkiem nas” z tekstem Meli Koteluk była utworem otwierającym płytę. Myślałam, że tak łagodny utwór będzie to najlepszym otwarciem płyty – jednocześnie filmowy i z przesłaniem. Tymczasem „wcale nie ślepy los” – cytując siebie samą – wiedział lepiej i stwierdził, że ponieważ nie możemy zrealizować teledysku do „Z wyjątkiem nas” wtedy, kiedy chcemy, trzeba zmienić koncepcję na pierwszego singla. Stały się więc nim tytułowe „Czułe struny” czyli polonez As- dur w opracowaniu Pawła Tomaszewskiego, do których powstał obraz z nagrywania całego albumu. Jak się okazuje, nic się nie dzieje przypadkiem – utwór zwrócił na siebie uwagę i poruszył te „czułe struny”. Mam nadzieję, że trzeci singiel będzie kolejną inną odsłoną.


Zdradzisz co to będzie?


Nie wiem czy mogę mówić i jaka będzie kolejność planowanych jeszcze kilku odsłon, bo o tym decydujemy wspólnie z wydawcą. Chciałabym, żeby by powstał obraz do walców a-moll, czyli utworu “Powiem Ci kiedy” - jest to historia trochę jak ze starego filmu, a jednocześnie sytuacja, która mogłaby się dziać współcześnie – mam na myśli tekst, który napisała Bovska. Inspiracją do niego była relacja między Fryderykiem Chopinem i George Sand.


Nie tylko ze względu na muzykę, ale i teksty, po raz kolejny Twoja płyta jest bardzo nieradiowa.


Zależy o jakim radiu mówimy. (śmiech) W muzyce szukam inspiracji, świeżości, pobudzenia, czegoś, co spowoduje, że zapragnę być lepszą wersją siebie. Rzeczywiście nie kalkuluję, co by mogło odnieść sukces komercyjny, kieruję się swoimi wartościami nadrzędnymi, czyli szczerością i prawdą. Najbardziej niebezpieczną rzeczą w moim zawodzie jest rutyna, a dreptanie w jednym miejscu może zabić pasję i prawdziwy sens mojego zawodu.


Szufladkowanie muzyki zabija radość z niej?


Zdecydowanie. Nie szufladkuję muzyki i jestem na nią bardzo otwarta, mało jest takich gatunków, których nie poważam. Myślę, że bardzo wiele zależy od artysty i tego, co, w jaki sposób chce pokazać. Mam też kłopot z klasyfikowaniem gatunków - uważam, że twórcy nie są od tego, żeby się kategoryzować. Bardzo onieśmielało mnie natomiast to, że przez wiele tygodni „Czułe struny” okupowały pierwsze miejsce w przedsprzedaży internetowej w kategorii muzyki klasycznej. Nie chcę by odbiorcy klasyki patrzyli się na mnie jak na intruza na półce z płytami, ale z drugiej strony jest to jednak muzyka symfoniczna, nagrana z czołową naszą orkiestrą - Sinfonią Varsovią i interpretująca naszego klasyka.


Chciałbym poruszyć jeszcze z Tobą kwestię problemu piractwa w kulturze.


Miewałam w przeszłości sytuacje, w których dostawałam do podpisu pirackie albumy, ale zawsze twardo odmawiałam. Dziś piractwo wygląda już trochę inaczej, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki w internecie. Sama kupuję już tylko ważne dla mnie albumy. To tak jak z filmem – nawet najlepsza cyfrowa kopia nie zastąpi klimatu sali kinowej. Żyjemy w czasach transformacji i nikt z nas nie wie jak to będzie wyglądać. Świat zmienia się na naszych oczach w niesamowitym tempie, mam wrażenie, że kolejne pokolenia inaczej ocenią to, z czym sami zaczynamy mieć już problem.


No właśnie, galopująca cyfryzacja sprawiła, że dzieła kultury mamy na wyciągnięcie ręki, często bezpłatnie czy „w bonusie” do abonamentu komórkowego. Wydawałoby się, że ograniczy to piractwo, tymczasem nielegalne korzystanie ze źródeł kultury wciąż ma się dobrze. W ostatnim czasie powstało wiele grup dzielących się nielegalnie książkami, filmami czy muzyką.


Przykre, choć trudno z tym niestety walczyć. Bo jak mamy mówić o szacunku do artysty, w momencie, kiedy ludzie tracą pracę przez koronawirusa? W pandemii zobaczyliśmy jak bardzo kontakt ze sztuką jest nam potrzebny, ludzie jednak nie wybierali się po egzemplarze materialne, a korzystali z tego, co mieli w sieci. A przecież my, twórcy kultury, stanowimy duży procent dochodów naszego państwa i należy nam się poważne traktowanie. [2,5 % osób pracujących w Polsce to ludzie kultury, a ich wkład do PKB kraju to 3,5 % - tyle samo co hotelarstwo i gastronomia razem wzięte – przyp. red.]  Nie może być tak, że nasza praca jest dostępna za darmo czy prawie za darmo. Każdy człowiek liczy dziś swój czas, kompetencje i warsztat, a artysta ma być dostępny bezpłatnie, bo to jest jego pasja? To bardzo niesprawiedliwe podejście i ciężko jest egzystować w takim świecie. Przesunęliśmy pewne granice i postawiliśmy znak równości między kulturą a rozrywką. A tak zdecydowanie nie powinno być.

 

Rozmawiał: Krzysztof Zwierzchlejski. Wywiad przeprowadzony we wrześniu 2020 r. 
Fot: Karolina Wilczyńska, Teatr Wielki - Opera Narodowa







Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!