Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Czasem marzę, żeby być liliją
24.05.23
„Korba była taką rolą, która mam wrażenie do tej pory się troszeczkę za mną ciągnie. Bo nadal dostaję propozycje ról silnych, zdecydowanych kobiet. Mniej, ale jednak. A ja sobie tak czasem marzę, żeby być taką liliją. (śmiech) Może to jest na tyle daleko od mojego emploi, od mojego charakteru, że byłoby to trudne. Ale chciałabym dostać takie wyzwanie. (…) Moja słowiańska dusza podpowiada mi, że wspaniale byłoby drzeć szaty i grać dramaty, ale jednak im jestem starsza, tym bardziej lubię po prostu, kiedy się śmiejecie.” – mówi Anna Dereszowska, aktorka, ambasadorka Legalnej Kultury, rozmowie z Pawłem Rojkiem.
Jesteś z Legalną Kulturą od początku. Miałaś jakiekolwiek wątpliwości czy się w to zaangażować? Czy to się uda? Czy to ma sens?
Ja z jakiegoś takiego rozpędu wpadłam do Legalnej Kultury i prawdę mówiąc, nie miałam chwili, żeby się zastanowić. A ponieważ byłam przekonana co do słuszności misji Legalnej Kultury, to robiłam to nie zastanawiając się, czy to ma prawo się udać, czy nie. Jak się okazuje determinacja Kingi [Jakubowskiej – prezes Fundacji Legalna Kultura – przypis redakcji] była tak wielka, że mimo naprawdę wielu przeszkód i momentów po drodze, kiedy wydawało się, że trzeba się będzie pożegnać, i że to będzie ostatni raz, kiedy się spotykamy przy okazji Legalnej Kultury, to Legalna trwa nadal i robi fantastyczne rzeczy. I wiem, że jest rozpoznawalną marką, i że wielu i wiele z was korzysta z legalnych źródeł dzięki naszym spotom i dzięki temu, że nabraliście świadomości za pośrednictwem, między innymi, działań Legalnej Kultury.
Czym jest dla ciebie bycie ambasadorką Legalnej Kultury?
Zobowiązaniem, ale takim niezwykle miłym. Troszkę też robię to z egoizmu, bo dzięki temu, że Legalna Kultura namawia widzów, słuchaczy i czytelników do korzystania z legalnych źródeł, nasi odbiorcy te legalne źródła kupują i w ten sposób finansują naszą działalność. To bardzo prosta relacja. Tutaj nie ma nic pomiędzy. Więc z jednej strony jest to misja, w którą głęboko wierzę i zobowiązanie, a z drugiej strony tak troszkę robię to też dla siebie. Ale dużo częściej niż po tej drugiej stronie, ja jestem po waszej stronie, to znaczy jestem odbiorcą i jako odbiorca nie wyobrażam sobie w tej chwili, żebym mogła korzystać z nielegalnych źródeł, zwłaszcza że teraz naprawdę tych legalnych jest bardzo dużo. I o ile kiedyś zdarzało się tak, że trudno było znaleźć film, na którym mi zależało z legalnego źródła, tak teraz naprawdę to nie jest kłopotem i nie wyobrażam sobie, że mogłabym w tej chwili korzystać z innego źródła niż legalne.
Odkąd pojawiły się media społecznościowe, coraz więcej ludzi staje się twórcami. Ale z tym również pojawiły się większe możliwości nadużyć, jeśli chodzi o prawa własności intelektualnej...
Tak. Odkąd pojawiły się szeroko pojęte media społecznościowe i łatwość udostępniania treści, które tworzymy, to myślę, że coraz częściej odbiorcy, ale też twórcy spotykają się z pojęciem prawa autorskiego i praw własności intelektualnej. Bardzo ważna jest świadomość tego czym to tak naprawdę jest i na tym też polega misja Legalnej Kultury, żeby nam wszystkim uświadamiać, czego my jako twórcy – a jest nas teraz bardzo wielu – powinniśmy oczekiwać, a jako odbiorcy na co powinniśmy zwracać uwagę. W prawie autorskim nie chodzi tylko i wyłącznie o źródło finansowania tych większych projektów – filmowych, audiobooków – ale również o ten content, który często tworzymy niekoniecznie myśląc o zarobkowaniu, a to też jest twórczość objęta prawami autorskimi i warto o tym wiedzieć. To jest bardzo złożona sprawa i wciąż jeszcze legislacyjnie, jako państwo, jesteśmy troszkę do tyłu. Ale to nie dotyczy tylko Polski. Po prostu rzeczywistość zmienia się tak szybko, że legislacja nie nadąża. Ale fajnie, że są ludzie, którzy o tym myślą i którzy na bieżąco próbują wpływać na tworzenie prawa.
fot. Marek Zimakiewicz
Czy spotkałaś się z czymś takim, że twoje bardziej osobiste rzeczy, które wrzucasz na Instagram nagle zaczęły żyć własnym życiem i ludzie bez pytania brali twoje zdjęcia wykorzystywali je do jakichś celów, nie rozumiejąc, że tak naprawdę powinni przynajmniej zapytać?
Notorycznie zdarza się, że treści, które tworzę w swojej zupełnie prywatnej przestrzeni, trafiają do szerokiego obiegu bez pytania. Już nawet nie mówię o pytaniu, ale o podaniu źródła. Powinna się chociaż pojawić informacja, że to pochodzi z mojego Facebooka lub Instagrama. Niestety droga do tego, żebyśmy się nauczyli czym jest prawo autorskie i własność intelektualna wciąż jest długa. Wiem, że Legalna Kultura ma bardzo dużo projektów edukacyjnych, ale wydaje mi się, że szkoły wkładają zbyt mało wysiłku w uświadamianie dzieciom i młodzieży tego, co tą własnością intelektualną jest. Bo młodzi ludzie często posiłkują się treściami, które nie należą do nich i je rozpowszechniają. Trzeba bardzo uważać na to… Ja sama bardzo na to uważam, kiedy wrzucam posty, na przykład o kolejnych zwycięstwach Igi Światek, żeby jej zdjęcia odpowiednio podpisać, żeby było wiadomo skąd pochodzą. Sama niestety nie bywam na jej meczach i nie mogę zrobić zdjęcia, więc posiłkuję się zdjęciami robionymi przez fotoreporterów, którzy włożyli wiele wysiłku, żeby tam pojechać i często także zapłacić za akredytację, która daje możliwość zrobienia zdjęcia z takiej imprezy. Nie mówię o szukaniu tego kogoś, żeby spróbować mu za to zdjęcie jakoś zadośćuczynić, bo to jest bardzo trudne, ale żeby chociaż podpisać twórcę, bo to jest niezwykle ważne.
Jesteś ogólnie mocno zaangażowana społecznie. Legalna Kultura jest tylko jednym z elementów. Angażujesz się wiele akcji charytatywnych, pomagasz ludziom zarówno osobiście, jak i próbujesz ich aktywizować postami na Instagramie, czy na Facebooku...
Wydaje mi się, że to jest jakaś powinność ludzi, którzy mają silniejszy głos, taki który dociera do większej liczby osób. Głos, którzy może mieć znaczenie. Nie uzurpuję sobie niczego, ale wydaje mi się, że moja społeczność, która mnie ceni, lubi, która podąża za tym, co robię, chętnie słucha tego, o czym mówię i chętnie się angażuje w inicjatywy, które uważam za ważne. Bardzo też się staram, oczywiście nie ustrzegłam się pomyłek, ale staram się angażować w inicjatywy, które sprawdzam wcześniej, do których mam zaufanie. Wiem, że państwo nie są w stanie pomagać każdemu, ale każdy z nas ma jakiś rodzaj wrażliwości albo na zwierzęta, albo na kulturę, albo na dzieci, albo na zdrowie kobiet, a ponieważ wszystkie te sfery w jakiś sposób mnie dotykają z różnych powodów – osobistych albo zawodowych – więc wybieram najważniejsze dla mnie inicjatywy i w te się angażuje i te wspieram, i mam wrażenie, że to naprawdę dobrze działa. Tym bardziej że kiedy już się angażuje w jakiś projekt, jak chociażby we współpracę z Legalną Kulturą, to robię to długofalowo i to jest wówczas bardzo wiarygodne dla państwa, ale też ja dużo więcej dowiaduję się w trakcie, jestem rzetelnym ambasadorem, bo mam wiedzę na temat tego, o czym mówię, na temat tego co wspieram. Mówię tu o SOS Wioskach Dziecięcych – od wielu lat jesteśmy razem, o Kwiecie Kobiecości, a ostatnio Otwarte Klatki – to jest nowość dla mnie. Tych inicjatyw, które wspieram jest sporo.
Nie angażujesz się politycznie...
To nie jest moja działka. Oczywiście mam swoje bardzo klarowne nastroje polityczne, ale nie afiszuje się z nimi szczególnie. Nie zamierzam i nie zamierzałam nigdy państwa przekonywać do swoich racji. To jest bardzo trudne w Polsce. Jesteśmy bardzo spolaryzowanym społeczeństwem – sama tego doświadczam w najbliższej rodzinie i wiem, jak trudno się rozmawia o polityce, jakie to generuje emocje. Postanowiłam po prostu tego unikać, bo jeśli mają mnie państwo znienawidzić za moje poglądy, to ja nie chcę. Po prostu wolę, żeby państwo mnie szanowali i lubili, wtedy ja będę mogła, mówiąc o Legalnej Kulturze, zachęcić was do korzystania z legalnych źródeł. A nie, że wyłączą państwo od razu, bo to Dereszowska powiedziała coś tam o polityce, a ja się z nią nie zgadzam.
Żeby mieć głos, trzeba istnieć, a pewnie większy rozgłos dają kino i seriale. A co z teatrem? Co jest dla ciebie ciekawsze, ważniejsze – teatr czy filmy i seriale?
To jest bardzo trudne pytanie. Przez długi czas absolutnie nie wyobrażałam sobie, że byłabym w stanie żyć bez teatru. Pandemia troszkę to zmieniła, bo nagle okazało się, że nie tylko mogę, ale nawet jest mi z tym dobrze. Może po prostu taki odpoczynek był mi potrzebny. To był bardzo trudny czas dla nas wszystkich, ale też myślę, że pozytywnym sensie wiele zmienił. Wielu z nas nauczył różnych rzeczy. Wiele rzeczy uświadomił również mnie i wróciłam do teatru z troszkę innym nastawieniem. Niezwykle kocham teatr przede wszystkim za to, że daje mi możliwość bezpośredniego kontaktu z widzem. Jest tam natychmiastowy przepływ energii. Może wyrażę to górnolotnie, ale mam poczucie rządu dusz. Aktor na scenie czy wokalista na estradzie jest w stanie wpływać na emocje publiczności. Jeśli się ma pewnego rodzaju wrażliwość, słuch na to, co się dzieje na widowni, to jest naprawdę możliwe. I jak się zdarza, to daje piekielną satysfakcję, której kino nie daje, bo tego bezpośredniego kontaktu nie ma. Ale z drugiej strony zasięg kina jest dużo większy, więc bez kina, seriali byłoby mi trudno. Także bez muzyki. Występy na estradzie to jest gigantyczny stres, nieporównywalny absolutnie do teatru – już nie mówię o filmie, gdzie zawsze można zrobić dubla – ale też satysfakcja po udanym koncercie jest taka, że naprawdę latam nad ziemią. I myślę sobie o takich wokalistach, twórcach jak Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow czy Sanah, którzy wychodzą na stadion i śpiewają dla kilkunastu, kilkudziesięciu tysięcy ludzi. To musi być coś nieprawdopodobnego. Bardzo im tego zazdroszczę, a z drugiej strony nie wyobrażam sobie ciągłego znoszenia takiego stresu. Teatr, muzyka, film to są bardzo różne materie i cieszę się, że moja droga zawodowa ułożyła się tak, że smakuje sobie i tak sobie kąsam różnych tych elementów po troszeczku.
Kiedy mała Ania poczuła, że chciałaby być aktorką? Pamiętasz jakiś taki moment w swoim życiu?
Takiego jednego momentu, prawdę mówiąc, nie pamiętam. Ale my – aktorzy – mamy w sobie coś takiego, że poklask sprawia nam satysfakcję. Jesteśmy troszkę próżni i troszkę uprawiamy ten zawód z takiej chęci pokazania swoich piórek. I myślę, że bez tego nie moglibyśmy go uprawiać. Jeśli ktoś mówi, że tak nie jest, to kokietuje. Myślę, że już rzadko w tej chwili ten zawód bywa misją, natomiast jest po prostu bardzo przyjemny. I daje możliwość poznawania wspaniałych osób, nie tylko z grona zawodowego, ale także wybitnych sportowców. To jest coś nieprawdopodobnego, że stając przed kamerą i potem, kiedy się wyświetlamy na wielkim, srebrnym ekranie, stajemy się troszkę sławni i nagle okazuje się, że możemy poznawać ludzi, których inaczej byśmy nie poznali. Teraz właśnie doświadczam ogromnej życzliwości ze strony ludzi sportu. Moja córa gra w siatkówkę i ze swoim zespołem UKS Atena dostała się do finału Mistrzostw Polski młodziczek. Poprosiłam kilkanaście bardzo znanych osób wybitnych sportowców i ludzi kultury o dosłownie parę słów i naprawdę się nie spodziewałam takiego odzewu. To jest tak miłe, jestem tak wdzięczna za to swojemu zawodowi temu, że daje mi taką możliwość. A to jest też taka klamra do tego, co mówiłam o angażowaniu się w różnego rodzaju akcje społeczne. Bo to jest właśnie ta siła, którą nam daje nasz zawód, nasza popularność. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie korzystać z tej popularności również w wypadku czynienia dobra, a nie tylko dla własnych korzyści.
fot. Daniel Duniak
Rozmawiamy o twojej córce. Czy aktorstwo daje ci szansę na życie rodzinne? Pamiętam, że na planie filmu „Słaba płeć”, w którym zagrałaś krótki epizod, byłaś w bardzo zaawansowanej ciąży. Wiele się mówi, że kobiety w aktorstwie mają trudniej.
W mojej ocenie kobiety w ogóle mają trudniej. Tak jakoś natura nas stworzyła. Bijemy się i boksujemy od wielu lat, żeby było łatwiej. No, ale to my dajemy życie i to my czasem jesteśmy bardziej zmęczone, bo nosimy to życie, bo karmimy później. Oczywiście to jest wybór kobiety i należy to uszanować, czy chcę być mamą, czy nie, czy chce potem korzystać z przerwy w pracy albo później wrócić do pracy, bo chce być z dzieckiem, czy może chce wrócić od razu, bo tatuś może zająć się dzieciątkiem. To jest wybór, który należy pozostawić kobietom, jak zresztą wiele innych wyborów. Ale wracając do twojego pytania – to z całą pewnością aktorstwo nie jest zawodem, który sprzyja życiu rodzinnemu. Kiedy byłam w liceum i zastanawiałam się nad tym, co chcę robić w życiu, to absolutnie nie wiedziałam, naprawdę. Byłam jak większość nastolatek, mam wrażenie, i do ostatniej chwili, nawet już na studiach, nie wiedziałam, czy na pewno to jest to. I to też jest okej! Chciałabym powiedzieć wszystkim nastolatkom, żeby się nie bały, i żeby nie miały jakiegoś gigantycznego stresu. Dajcie sobie czas, bo naprawdę nie trzeba jako 15-latka, 16-latka już wiedzieć, co się chce robić w przyszłości i się profilować. To jest piekielnie trudne. Ja chciałam być troszkę architektem, troszkę lekarzem – bo rodzice lekarze, troszkę prawnikiem – bo to takie nobilitujące, troszkę aktorką. I kiedy zapytałam tatę, czy jednak nie powinnam pójść w ich ślady, bo mój starszy brat nie poszedł – jest informatykiem i akurat on był takim nastolatkiem, który od razu wiedział, co będzie robił w życiu i bardzo mu tego zazdrościłam – tata mi odpowiedział: „Wiesz, myszeczko, bycie lekarzem, to jest z jednej strony ogromna odpowiedzialność, a z drugiej strony, jak sama wiesz, to jest zawód, który nie sprzyja życiu rodzinnemu. Nie ma nas dużo w domu, dyżurujemy, biegamy z pracy ze szpitala do przychodni i z powrotem. Po dyżurze, zamiast wrócić do was do domu, idziemy na kolejny dyżur.” (To jeszcze były takie czasy, kiedy można było te dyżury rolować, wchodzić z jednego w drugi). I wybrałam taki zawód, który wcale nie jest łatwiejszy pod tym względem. Teraz ze spektaklem byłam trzy dni poza domem. Oczywiście odpowiedzialność jest niewspółmierna – ja nie mam takiej odpowiedzialności, jaką mieli moi rodzice. Natomiast muszę poświęcić mojemu zawodowi czas, jeśli chcę się naprawdę porządnie zaangażować, jeśli chce mieć wybór, ja muszę na ten wybór zapracować. I to wymaga bardzo dużo czasu, pracy, zaangażowania. I mimo, że mam w tej chwili 42 lata, to wciąż jestem na dorobku – i z aktorami tak zawsze jest i tak będzie do końca. Zawsze będę przez państwa oceniana przez pryzmat mojej nowej roli, mojej nowej pracy. To nigdy nie będzie tak, że będę uznana za dobrą, bo kiedyś tam zagrałam coś fajnego. Super, że widzowie pamiętają „Lejdis” i mówią „Ta Korba taka fajna”, ale to było wiele lat temu. Dużo rzeczy od tego czasu zrobiłam i wiem, że rozliczacie mnie państwo z tego, co robię na bieżąco. Więc muszę się angażować, muszę poświęcać temu zawodowi czas, a mam troje dzieci i faktycznie bywa to trudne i frustrujące. Ale też im jestem starsza, tym bardziej wybrzydzam, bo mogę sobie na to pozwolić, bo już nie mam takiego ciśnienia, bo już potrafi powiedzieć „nie”, bo jestem bardziej asertywna. I okazuje się, że czasem jak mówię „nie”, to nikt się po drugiej stronie nie obraża, tylko chce jeszcze bardziej, żebym tę propozycję przyjęła. To też jest dla mnie wielka nauka. W ogóle to jest bardzo fajny zawód pod tym względem, że człowiek – à propos tego, że nie wiedziałam kim chcę być w życiu – może być w swoim życiu zawodowym każdym po trochu: i psychologiem, i lekarzem, i prawnikiem. Oczywiście, żeby dobrze robić to, co państwo później oglądają, troszkę muszę się dowiedzieć o tych swoich postaciach – także tego, na czym polega ich zawód. Więc się gdzieś tam troszkę wgryzam w to i to jest niezwykle interesujące i fajne.
Czy przez rodzinne życie uciekały ci jakieś bardzo ciekawe propozycje?
Nie było takich historii dużo, ale oczywiście zdarzyły się. Nie żałowałam nigdy tego, że podjęłam taką decyzję, żeby czegoś nie zrobić ze względu na życie rodzinne. A w drugą stronę, owszem, żałowałam, że przyjęłam jakąś propozycję, a mogłam posiedzieć w domu. Ale też staram się bardzo myśleć w przód i robić co w mojej mocy, żeby angażować się jak najbardziej tu i teraz, jeśli chodzi o wychowywanie moich dzieci, o bycie z nimi. Nie da się oczywiście cofnąć straconego czasu i nadrobić tego, czego się nie zrobiło kiedyś, ale można rozmawiać o tym, że wtedy byłam na takim etapie życia. Mówię teraz głównie o mojej relacji z Lenką, moją 15-letnią córą, bo kiedy ona była mała pracowałam ekstremalnie dużo. Bywało tak, że wchodziłam z jednego planu zdjęciowego o 18:00 i jechałam na kolejny, które był planem nocnym. Albo przyjeżdżałam ze spektaklu wyjazdowego, żeby odprowadzić Lenkę do przedszkola i jechałam na kolejne 3 dni dalej w trasę. Naprawdę byłam mało w domu. I choć Lenusia mi tego absolutnie nie wyrzuca, to ja jako mama mam poczucie jakiejś straty – nie wyrzutów sumienia, bo sobie na tym pracuję na bieżąco – ale takiej czysto ludzkiej straty, że gdzieś uciekły mi momenty, które są nie do odrobienia. Teraz bardzo się staram poświęcać dzieciom jak najwięcej czasu. Mamy jakieś swoje rytuały: wyjeżdżamy gdzieś z Lenką tylko we dwie. I ogromnie cieszy mnie czas spędzony z dziećmi. Chociaż, czasem, kiedy idę do teatru i potwornie mi się nie chce i chętnie bym posiedziała w domu z dzieciakami, bo jest taka piękna pogoda wiosna, to potem, kiedy już wejdę na scenę, to mam taką radochę, że mogę być z wami. To wszystko się jakoś tak się mądrze, bez mojego szczególnego udziału, łączy ze sobą i tak sobie płynie.
Teraz łatwiej ci jest wybierać między propozycjami, bo masz odpowiednią pozycję. Czym kierujesz się wybierając role?
Przede wszystkim towarzystwem, z którym będę pracowała. Ja generalnie lubię ludzi, lubię swoją pracę i nie chciałabym, żeby to się zmieniło. Więc staram się myśleć o tym, czy to będzie fajna przygoda, taka ludzka. Szczególnie jeśli chodzi o spektakle wyjazdowe. Bo tego czasu ze sobą spędza się wtedy dużo więcej, więc jest to dla mnie bardzo istotne. Do tej pory te wybory towarzysko-zawodowe były zawsze bardzo trafione. Poza tym oczywiście materiał jest niezwykle istotny. Nie interesują mnie już takie rólki typu kwiatek do kożucha, czy do butonierki mężczyzny, który gra główną rolę. Nawet nie chodzi o to, żeby to była duża rola, chodzi o to, żeby miała mięso, żeby była ciekawa, żeby było coś do zagrania. Nawet jeśli to jest jedna scena, to ja to bardzo chętnie zrobię, pod warunkiem, że jest ciekawa. Oczywiście reżyser jest niezwykle istotny. Czy to jest ktoś, kto wie co robi. Czasem trudno to wyczuć, kiedy się podejmuje decyzję o pracy z debiutantem, ale warto zaryzykować.
kadr z filmu "Lejdis"
Chyba udało Ci się uniknąć zaszufladkowania, bo nawet Korba chyba nie była rolą, która Ci mocno zaciążyła na dalszej karierze...
No Korba była taką rolą, która mam wrażenie do tej pory się troszeczkę za mną ciągnie. Bo nadal dostaję propozycje ról silnych, zdecydowanych kobiet. Mniej, ale jednak. A ja sobie tak czasem marzę, żeby być taką liliją. (śmiech) Może to jest na tyle daleko od mojego emploi, od mojego charakteru, że byłoby to trudne. Ale chciałabym dostać takie wyzwanie. Natomiast rzeczywiście nie wpadłam w jakąś bardzo wąską szufladę, z której nie mogłabym wyjść, że ta pani jest tylko od komedii albo ta pani jest tylko od dramatu. Propozycje dostaje bardzo różne i to jest super.
Wspomniałaś o śpiewaniu. Czy śpiewanie jest dla ciebie takim odskokiem od teatru, czy to jest nadal forma teatralna?
To zależy, bo jeśli biorę udział w koncercie, w którym śpiewam tylko jedną piosenkę, to jest jednak czysta estrada i trudno się tu za cokolwiek schować. I dlatego to jest tak potwornie stresujące. Bo jest się na froncie, orkiestra stoi z tyłu i jestem „goła ja” z tekstem piosenki. Oczywiście, jako aktorka wymyślam sobie zazwyczaj historię do tego, ale jednak tę historię śpiewam ja – Ania Dereszowska, rzadko to jest jakaś postać. Bardzo pomogła mi praca przy musicalu „Panna Tutli Putli” i ogólnie współpraca z Januszem Stokłosą i Januszem Józefowiczem. Ale głównie ze Stokłosą – pozdrawiam cię Janku serdecznie – który mi bardzo pomógł opowiadać historię przez piosenkę. Nauczył mnie tego. To były takie proste słowa, ale otworzyły swego czasu moje oczy na to czym jest piosenka. Że to jest trochę jak wiersz – taki, który ma początek rozwinięcie i zakończenie. Oczywiście nie każdy tekst można tak zaśpiewać, ale bardzo, bardzo mi pomógł i dużo mnie nauczył. Bardzo lubię śpiewać recitale, bo tam jest zwykle jakaś historia do opowiedzenia – w każdej piosence z osobna (bo sama te piosenki sobie dobieram), ale też w całej historii. Od wielu lat mam niezwykłą frajdę ze śpiewania recitalu "Kobieta – instrukcja obsługi". Magda Smalara tak mi to pięknie ułożyła, napisała do tego bardzo zabawne teksty, które w ogóle się nie starzeją, co jest niesamowite. Ani dla mnie, mimo że śpiewałam to od 8 lat, ale też w kontekście społecznym w ogóle się nie starzeją i państwo bardzo żywo i fajnie na te koncerty reagują. Lato jest takim dobrym czasem na śpiewanie, bo dużo jest plenerowych imprez i trochę mi się też takich wokalnych występów szykuje, z czego się cieszę, ale już od razu poczułam spięcie w żołądku z nerwów.
Nie będę cię pytał o „ulubione dziecko” czyli ulubioną rolę, ale o to czy masz może swoją niszę, w której się czujesz na najbardziej komfortowo?
Im jestem starsza, tym bardziej lubię grać komedie. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy państwo są bardzo zagonieni, mają niezwykle dużo stresów, kiedy na świecie dzieją się różne trudne historie i jesteśmy bombardowani z każdej strony mało pozytywnymi obrazami ze świata i z Polski, tym bardziej ogromną satysfakcję przynosi mi dawanie radości. Czuję, jak państwo przychodzą do teatru jeszcze spięci, szczególnie w dużych miastach, jeszcze w pośpiechu, jeszcze tacy zagonieni, bo nie wiadomo, czy zdążycie, bo korki, bo nie ma miejsca do parkowania i nagle spektakl się zaczyna i wy się rozluźniacie. I to tak czuć po drugiej stronie. Wy się rozluźniacie, pojawiają się pierwsze pojedyncze śmiechy, potem jest coraz odważniej, potem jak jest jakiś klakier – ktoś, kto się lubi głośno śmiać – to się do niego dołączacie i na koniec śmiejecie się już po prostu z taką otwartą klatką piersiową i rozluźnionymi ramionami. I to jest coś, co mi sprawia ogromną satysfakcję. Moja słowiańska dusza podpowiada mi, że wspaniale byłoby drzeć szaty i grać dramaty, ale jednak im jestem starsza, tym bardziej lubię po prostu, kiedy się śmiejecie.
fot. Marek Zimakiewicz
A co jest dla ciebie największym wyzwaniem w twoim zawodnie? Ale może takim, które lubisz...
Początek prób w teatrze jest zawsze takim wielkim wyzwaniem. I pierwsze dni zdjęciowe do jakiegokolwiek projektu, kiedy się jeszcze nie do końca złapało postać. Człowiek się strasznie wstydzi, że się wygłupi, że się ośmieszy, że zrobi coś nie tak. W teatrze jest o tyle łatwiej, że próby od tego są, żeby się powygłupiać i często pójść w złą stronę i wspólnie z reżyserem i kolegami z pracy, żeby dojść do wniosku, że to chyba jednak nie ten kierunek. W serialu jest o tyle trudniej, że nigdy nie ma na to czasu. I jak już się coś namagnesuje, to nie da się tego cofnąć. Więc dobrze jest wcześniej sobie wszystko bardzo dokładnie przemyśleć i w miarę możliwości przepróbować. Choć te możliwości raczej rzadko są. A w filmie od tego są najpierw zdjęcia próbne, żeby się dobrze dobrać, a potem próby, żeby wszystko było poukładane, żebyśmy wiedzieli z czym wchodzimy na plan. Ten początek zawsze jest taki trudny, bo to jest bardzo złudne, kiedy się ma w sobie taką butę, że ja już wszystko umiem i ze wszystkim sobie poradzę, to traci się czujność. I człowiek zaczyna się powtarzać, a to staje się nudne dla państwa, bo przewidywalne. Więc trzeba za każdym razem szukać i to jest potwornie stresujące, ale kiedy zaczyna wychodzić staje się bardzo satysfakcjonujące.
Na koniec pytanie: co nowego u Anny Dereszowskiej? Czego mogą się twoi fani spodziewać?
Z tych rzeczy, o których mogę powiedzieć – bo jestem też w trakcie zdjęć próbnych do dwóch bardzo fajnych projektów, na których bardzo mi zależy, ale doświadczenie uczy mnie, że jak zaczynam mówić o czymś, to to nie dochodzi na skutku. A poza tym to jeszcze naprawdę nie wiadomo. Ale byłoby wspaniale, bo to z gatunku tych, w których dużo się dzieje na ekranie i robią wrażenie na widzu. A z tych rzeczy, o których mogę już wam powiedzieć, to są dwie premiery teatralne planowane na jesień. Jedna to spektakl wyjazdowy – mówiłam o tym, że lubię pracować z fajnymi ludźmi i tutaj będzie Szymon Bobrowski i Wojtek Zieliński, ale jeszcze nie wiadomo, kto zagra drugą z żeńskich ról, bo terminy trudno jest zgrać. Ale najbardziej cieszę się, przepraszam kolegów, ze spotkania z Wojtkiem Malajkatem, który to będzie reżyserował. Kocham Wojtka po prostu, uwielbiam z nim pracować. Nie mam jeszcze doświadczenia z pracy z Wojtkiem jako reżyserem, ale jako kolegą-partnerem na scenie wspaniale mi się z nim pracowało i odkąd się rozstaliśmy z tytułem „Wujaszek Wania” na 6. Piętrze, a wcześniej z „Czechow żartuje” to winszowałam sobie tej ponownej pracy z Wojtkiem. I po prostu marzyłam o tym, żeby się spotkać znowu i to się wydarzy. A drugi projekt, właśnie na 6. Piętrze, też czteroosobowa sztuka i też komedia. Ale nie wiem, czy mogę zdradzić tutaj obsadę, pewnie nie. Ale mamy premierę późną jesienią, w listopadzie, niedługo mamy sesję zdjęciową do tej sztuki. I cieszę się, bo dawno nie stanęłam z czymś nowym na scenie teatralnej.
Rozmawiał Paweł Rojek
Zdjęcie główne: Marek Zimakiewicz
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura