Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Jan A.P. Kaczmarek zapowiada Wielką Rewolucję Sposobu Konsumowania Sztuki
22.10.12
Jan A.P. Kaczmarek – kompozytor, autor muzyki do ponad 50 filmów, zdobywca Oskara za ścieżkę dźwiękową do filmu „Marzyciel” – szczerze opowiada: o instrumencie, który wymyślił, o tym, jak w USA odbudowywał karierę zawodową, o swoich nowych namiętnościach w Polsce, ale także o piractwie i tantiemach.
Marzena Mróz: Jak wygląda niewkacz – wymyślony przez Pana instrument?
Jan A.P. Kaczmarek: Jest bardzo podobny do fidoli.
Do fidoli Fischera?
Jan A.P. Kaczmarek: Tak! Jak się patrzy na te dwa instrumenty z lotu ptaka, to przypominają fortepian, chociaż są dużo mniejsze. Fidola to rzadka odmiana cytry z klawiaturą, która wydaje dźwięk – tremolo. Ponieważ wydał mi się on nudny, usunąłem klawiaturę, wprowadziłem smyczki i techniki szarpane. Ale fidola była cicha, a ja marzyłem, żeby grać na niej z orkiestrą symfoniczną. Dlatego wymyśliłem instrument większy, zapraszając do współpracy lutników poznańskich, w tym pana Stefana Niewczyka, z którym zbudowałem wspólnie instrument zwany niewkaczem. Jego nazwa pochodzi od połączenia naszych nazwisk i brzmi jak nazwa instrumentu ludowego znalezionego w fosie zamkowej.
Jaki wydaje dźwięk?
Jan A.P. Kaczmarek: Brzmi głębiej niż fidola Fischera, bo ma szerszą skalę. To dźwięk pomiędzy gitarą, cytrą, a kiedy trzeba – skrzypcami. Fidola otworzyła przede mną Europę i Amerykę. Nikt na niej nie grał, a ja – grając ledwo – ogłosiłem się jedynym na świecie wirtuozem fidoli. I potem już było łatwo... (śmiech).
Kiedy skomponował Pan muzykę do pierwszego filmu? Dlaczego do filmu?
Jan A.P. Kaczmarek: To było w Polsce, napisałem przed laty muzykę do filmu „Gra w ślepca”, który wyreżyserował Dominik Rettinger-Wieczorkowski. Obraz ten był odległym echem „Łowców androidów”. Historia była dziwna, ale takie to były czasy, że w dobrym tonie było, aby młody twórca był niezrozumiały. I to się udało. Komponuję muzykę do filmów, ponieważ film mnie pobudza, a mam umysł, który wymaga stymulacji. Reaguję na obraz bardzo spontanicznie, natychmiast mam pomysły, chce mi się grać. Moja praca polega na łączeniu instynktu z warsztatem i refleksją.
Jaką drogę musiał przejść chłopak z Konina, który skomponował melodię do hymnu szkolnego, żeby się stać słynnym Janem A.P. Kaczmarkiem, który stanął na scenie podczas Gali Oskarowej ze statuetką w dłoni?
Jan A.P. Kaczmarek: To długa droga, bo Konin to małe miasto, a kiedy byłem chłopcem – był jeszcze mniejszy. Nic nie wskazywało na to, że znajdę się na scenie z Oskarem w ręce, obok Martina Scorsese i innych wielkich hollywodzkich nazwisk. Ale los tak chciał. Bardzo trudno zrekonstruować wszystkie te wydarzenia, ten tajemniczy algorytm miliona zdarzeń, które do tego doprowadziły. Można to uprościć i powiedzieć, że miałem ambicję, talent, szczęście, byłem uparty, spotykałem na swojej drodze ludzi, którzy mnie inspirowali i pomagali, znalazłem „swoją” fidolę Fischera, której byłem jedynym wirtuozem... W Europie byłem kompozytorem awangardowym, kiedy wyjechałem do Stanów, stałem się bardziej nobliwy. W Polsce zajmowałem się muzyką elektroniczną, a w Stanach – komponowałem dla orkiestry symfonicznej.
Trudno być awangardowym artystą w Ameryce.
Jan A.P. Kaczmarek: Bardzo! Kiedy tam przyjechałem, byłem przekonany, że moja fidola i wszystko, co robię – zostaną przyjęte bardzo dobrze. Tymczasem – nic bardziej błędnego! Zostałem znokautowany w pierwszej rundzie. Prawie bez grosza, zacząłem odbudowywać swoją karierę – idąc zupełnie nową drogą. Przynajmniej część mojego sukcesu wynika z faktu, że otworzyłem się na kulturę, w której „wylądowałem”. Zmieniłem oprogramowanie głowy i poszedłem w zupełnie innym kierunku, bez upierania się, że albo tak, albo wcale.
Skąd się bierze pierwsza nuta filmowego leitmotivu?
Jan A.P. Kaczmarek: To jest dla mnie rozwiązanie instynktowne. Jeśli mam przy sobie fortepian i oglądam film – budzi się melodia. Czasem idę ulicą i słyszę ją w głowie, a wtedy śpieszę się, żeby ją zapisać – żeby nie uciekła. Kiedy byłem młodym człowiekiem, lekceważyłem te olśnienia. A teraz jestem mądry i wiem, że trzeba je natychmiast rejestrować.
Jak przygotowywał się Pan do pracy nad oskarowym Pana filmem „Marzyciel” Marka Forstera?
To było dla mnie zupełnie nowe terytorium, ponieważ muszę przyznać, że Piotruś Pan nie był nigdy „daniem głównym” mojej wyobraźni. Nigdy nie fascynowała mnie idea mężczyzny, który nie chce dorosnąć, ale egzotyka tego tematu wydała mi się niezwykle inspirująca. Bardzo się zmobilizowałem i walczyłem o ten film. Wiedziałem, że to jest mój film! Zabiegali o niego najwięksi kompozytorzy hollywoodzcy, a w końcu trafił on do mnie. To umocniło moje przekonanie, że naszym losem kieruje przeznaczenie.
Czy Oskar jest ciężki?
Jan A.P. Kaczmarek: Bardzo. Być może to wynika z powagi tej nagrody. Kiedyś, oglądając transmisję z oskarowej gali dziwiłem się, że ludzie trzymają tę złotą statuetkę tak mocno i bez elegancji. Teraz wiem, że Oskara nie da się trzymać elegancko, bo jest w nim m.in. ołów i inne stopy metali.
Trzeba mieć siłę, żeby zdobyć tę nagrodę?
Jan A.P. Kaczmarek: Tak, a jeszcze większą, żeby podnieść ją do góry.
Nad czym Pan obecnie pracuje?
Jan A.P. Kaczmarek: Właśnie skończyłem pracę nad muzyką do amerykańskiego filmu „The Time Beeing”, opowiadającego historię dwóch malarzy.
Ostatnio zainwestował Pan sporo energii w Polsce – w Fundację Rozbitek i Festiwal Transatlantyk.
Jan A.P. Kaczmarek: To dwie moje nowe namiętności, które bardzo intensywnie przeżywam. Festiwal jest dla mnie narzędziem komunikacji z ludźmi i nazwałem go Festiwalem Idei Transantlantyk, gdzie używam siły muzyki i filmu, żeby te idee dostarczyć do ludzkich serc i umysłów. Oba żywioły – film i muzyka – są bardzo silne, ponieważ wzbudzają emocje. Lepiej opowiada się o świecie za pomocą obrazu i dźwięku niż podczas akademickiej dyskusji. W tym roku odbyła się druga edycja festiwalu, w której wzięło udział czterdzieści jeden tysięcy osób. Pokazaliśmy sto siedemdziesiąt filmów, odbywały się koncerty, zorganizowaliśmy też dwa konkursy dla kompozytorów.
Jesteśmy dumni, że „Transatlantyk” ma swoje bardzo unikalne sekcje. Jedną z nich jest „kino łóżkowe”, gdzie pokazywaliśmy filmy dla ludzi leżących w pięćdziesięciu łożach. Każde z nich miało własny ekran i mogło pomieścić cztery, pięć osób. To kompletnie nowa wersja kina plenerowego bez precedensu – parafraza amerykańskiego kina samochodowego. Jesteśmy też dumni z kina kulinarnego, które jest wspólnym projektem z Festiwalem Filmowym w Berlinie. Pokazujemy pięć filmów, a nasz dyrektor kulinarny festiwalu gotuje pięć kolacji powiązanych tematycznie z każdym z obrazów.
Jaki ma Pan stosunek do piractwa?
Jan A.P. Kaczmarek: To jest skomplikowany temat. Z jednej strony jestem wielkim zwolennikiem wolności w internecie, bo to jest być może ostatnia sfera demokracji społeczeństw kontrolowanych coraz staranniej. Począwszy od coraz bardziej opresyjnego państwa, przez narzędzia elektroniczne i wielkie korporacje, które gromadzą dane na nasz temat. Dlatego internet, jako ostatnia sfera wolności i ucieczki, jest bezcenna.
Z drugiej strony, jako artysta, który żyje z tego, że ludzie słuchają mojej muzyki i płacą za to – nie mogę być szczęśliwy, jeżeli ktoś konsumuje owoce mojej pracy, nie płacąc za nie. Uważam, że trzeba znaleźć jakąś mądrą formułę, żeby połączyć te dwie wartości.
Na You Tube można słuchać Pana muzyki, nie płacąc za nią. Jak Pan się z tym czuje?
Jan A.P. Kaczmarek: To jest pewien rodzaj kulturalnej konsumpcji, na którą się godzę. Choć z drugiej strony wiem, że gdzieś musi być granica tego otwarcia. Stać mnie na taką „szczodrość”, bo żyję głównie z muzyki filmowej, za którą płacą mi studia i ci, którzy ją u mnie zamawiają. Ale jeżeli ktoś wyłącznie żyje z nagrań, to jest w trudnym położeniu. Aby rozwiązać ten problem, trzeba wzbić się ponad i znaleźć salomonową mądrość.
Ma Pan jakiś pomysł?
Jan A.P. Kaczmarek: Jeszcze nie mam, ale wiem jedno, że wszystkie korporacyjne podmioty, które używają mojej muzyki – muszą za nią płacić. Każdy, kto czerpie finansową korzyść z słuchania mojej muzyki – ma obowiązek podzielenia się nią ze mną. Tymczasem słuchaczom jestem w stanie odpuścić bardzo wiele... Napisał do mnie chłopak z Teheranu, że przeżył rozstanie ze swoją ukochaną tylko dzięki mojej muzyce do filmu „Niewierna”. To ja już mam zapłacone! To mi dodaje skrzydeł, chcę dalej komponować.
Ale przecież za coś trzeba żyć...
Jan A.P. Kaczmarek: Właśnie, więc to powinien być uczciwy, wspólny wysiłek. Problemem naszego świata nie jest to, że się płaci, ale chodzi o to, żeby płacić uczciwie. Zapłata musi być proporcjonalna i adekwatna, to nie może być haracz! Jeżeli ktoś kocha moją muzykę, powinien mieć naturalny odruch, żeby za nią zapłacić.
Uregulowania prawne powinny iść – Pana zdaniem – bardziej w kierunku restrykcji czy edukacji?
Jan A.P. Kaczmarek: W kierunku edukacji moralnej. Ja bym apelował do ludzi, żeby mieli świadomość, jak to wygląda. Jeżeli idziemy do restauracji, nikogo nie dziwi fakt, że trzeba zapłacić za posiłek. A przecież słuchacze „konsumują” mój utwór...
Jak sprawa tantiem wygląda w Ameryce? Czy piraci czują się tam bezkarni?
Jan A.P. Kaczmarek: Do pewnego stopnia – tak. Rynek amerykański przechodził różne etapy. Była bardzo brutalna fala ściągania należności, kiedy to „upolowano” Bogu ducha winną studentkę, której za ściągnięcie filmu z internetu kazano zapłacić dwa miliony dolarów. Chodziło o to, żeby przerazić społeczeństwo. Jednak system szybko się poddał. Obecny stan nazwałbym Wielką Rewolucją Sposobu Konsumowania Sztuki. Przed nami bardzo ciekawe czasy!
Rozmawiała: Marzena Mróz
fot. materiały prywatne
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura