Rozmowy
CZYTELNIA KULTURALNA
/ Rozmowy
Aktor Smarzowskiego. Dla znajomych Wtopa
16.07.13
Trwającą do dziś współpracę z tym reżyserem rozpoczął jeszcze w czasie studiów w łódzkiej szkole filmowej. Ostatnio pojawił się na planie filmu „Pod Mocnym Aniołem”. Ponieważ lubi szybką jazdę, wciąż wozi ze sobą kilka plakatów „Drogówki”, w której zagrał sierżanta sztabowego Ryszarda Króla. Bartłomiej Topa.
Publicznie wolisz być Bartłomiejem czy Bartkiem?
Różnie, ale oficjalnie mam na imię Bartłomiej. Nie Bartosz, tylko Bartłomiej. Dla przyjaciół „Wtopa”.
W mediach, mam wrażenie, przyjęło się mówić o Tobie Bartek Topa. Na pewno jednak nie Wtopa...
(śmiech) Tego nigdy nie wiesz.
Zdarzają Ci się takie mimowolne pomyłki?
Wtopy? Podpisuję się Bartłomiej F. Topa, więc czasami wychodzi z tego „Ftopa”. To jednak trochę inaczej się pisze.
„F” pochodzi od drugiego imienia?
Tak, na drugie imię mam Filip. Po dziadku.
Na razie Twoja bogata filmografia kończy się na „Drogówce”, ale masz już za sobą kolejne doświadczenia aktorskie. Zagrałeś w filmie „Pod Mocnym Aniołem”, również Wojtka Smarzowskiego.
Tak, krótki cytat z „Drogówki”…
Cytat z „Drogówki” w „Aniele”? Policjant?!
(śmiech) Widzisz, zdradziłeś wszystko.
To nieduża rola?
Właściwie epizod. Miałem na planie tylko jeden dzień zdjęciowy, bo niedługo później rozpoczęły się zdjęcia do filmu debiutanta, Grzegorza Jaroszuka.
Reżysera krótkiego filmu „Opowieści z chłodni”, wielokrotnie nagradzanego na festiwalach.
Tak, a teraz realizuje swój pierwszy pełnometrażowy film fabularny. Tytuł - „Kebab i Horoskop”.
Dotychczas Grzegorz Jaroszuk opowiadał nam zwykle historie o smutnych ludziach. Jak będzie tym razem?
Myślę, że tutaj przez ten smutek będą trochę przebijały absurdy, wynikające z ludzkich postaw. Znowu będzie trochę smutku, ale pojawi się także uśmiech. Raczej drwiący, wynikający z dużego dystansu.
Tym razem to większa Twoja rola?
Nawet całkiem spora, bo jedna z tytułowych. Będę kreował „Kebaba”.
Kim jest Twój bohater?
Specjalistą od marketingu. Historia dotyczy dwóch specjalistów od marketingu, którzy próbują pomóc szefowi sklepu z dywanami sprzedać tych dywanów jak najwięcej.
A dlaczego „Kebab”?
Ponieważ mój bohater wcześniej sprzedawał kebaby.
Przerzucić się z kebabów na dywany to chyba jednak postęp? Można rozwinąć skrzydła?
Zdecydowanie. Więcej jednak nie zdradzę, bo zobaczymy to w kinie... To jest moja najbliższa przyszłość.
Przed Tobą też jakiś większy projekt telewizyjny?
Tak, w sierpniu zaczynam zdjęcia do dużego serialu dla HBO Europe. To „Wataha”, którą wyreżyseruje Michał Gazda. Będę pracował razem z Leszkiem Lichotą, Magdaleną Popławską, Aleksandrą Popławską i jeszcze kilkoma aktorami. Odcinek „pilotowy” został nakręcony rok temu, teraz przygotowywane są kolejne scenariusze. Na plan ruszamy w sierpniu, będziemy kręcić w Bieszczadach. Historia dotyczy pograniczników, z którymi związane są różne perypetie. Wszystko dzieje się blisko wschodniej granicy Europy.
To historia współczesna?
Tak. Pewne wydarzenia, fabuły kolejnych odcinków będą zaczerpnięte z życia. To jest bardzo gorący temat. Pojawią się dobre i złe charaktery, mafia… Tematy znane też z mediów - szmuglowanie ludzi, różnych sprzętów, papierosów, narkotyków.
Jak długi będzie to serial, ile planujecie odcinków?
Zaplanowanych jest dwanaście odcinków, to na razie zamknięty w tej formie serial. Może jednak w trakcie pracy rzecz się jeszcze rozwinie. Na razie zaczynamy zdjęcia do pierwszego sezonu, które potrwają trzy miesiące. Wszyscy bardzo dzielnie się przygotowują.
Krótko mówiąc, sporo się dzieje. Na brak pracy, propozycji kolejnych filmów, chyba nie narzekasz?
Na razie nie narzekam. Do końca roku na pewno mam pracę.
A mówiłeś mi jakiś czas temu, że po „Drogówce” chciałbyś zrobić sobie dłuższy odpoczynek.
(śmiech) Rzeczywiście miałem odpoczywać. I trochę było tego odpoczynku po „Drogówce”, chociaż z innych powodów. W związku z kontuzją musiałem odpoczywać kilka miesięcy. Zerwałem więzadło krzyżowe w kolanie właśnie na planie „Drogówki”. Nieszczęśliwy wypadek, ale już jest wszystko dobrze. Zacząłem nawet biegać, więc jestem w pełni sił.
Scena z filmu „Drogówka”
fot. Krzysztof Wiktor/Film it
O „Drogówce” długo było bardzo głośno. Imponująca frekwencja w kinach, wielkie zainteresowanie. Doceniono także Twoją rolę, została zauważona. Jak to oceniasz?
Bardzo nas to wszystkich cieszy, producentów i dystrybutora, bo nie jest to łatwe kino, jak wszyscy doskonale wiemy. W ciągu dwóch miesięcy film obejrzało ponad milion widzów. To jest ogromny sukces! Dotychczas filmy Smarzowskiego oglądało w kinach trzysta, może czterysta tysięcy widzów. To więc jest rzeczywiście fenomenalny rekord. Bardzo nas to cieszy, tym bardziej, że producenci i dystrybutor śledzili też internetowe fora, cały Internet, w obawie, by nie pojawiły się próby skopiowania filmu. Mówię tu o nielegalnej dystrybucji. I szczęśliwie długo to się nie zdarzyło. Dopiero niedawno miałem głosy, że jednak już gdzieś pojawiła się piracka kopia, ale to jest niestety chyba nieuniknione. Myślę, że nie obejdziemy się bez takich sytuacji, również w przypadku wielu innych filmów lub zarejestrowanych ciekawych wydarzeń kulturalnych. Dla mnie „Drogówka” to rzeczywiście jakiś przełom, z różnych powodów. Oczywiście była to dla mnie ważna, istotna rola. Praktycznie w każdej scenie jestem na ekranie, więc coś się zmieniło, patrząc na to również z tej perspektywy. Chociaż dla mnie nie ma szczególnego znaczenia, czy gram główną rolę, jestem na drugim planie czy też mam do zagrania epizod. Do każdej roli przygotowuję się w identyczny sposób, z tym samym zaangażowaniem.
Twoja rola wyróżnia się w tej historii, ale była to też aktorska praca zbiorowa. Tworzyliście grupę - na planie aktorską, na ekranie policyjną. Zgraną?
Tak, oczywiście. Wśród moich znajomych, przyjaciół-policjantów, znalazła się też jedna kobieta. Był Robert Wabich, Eryk Lubos, Arek Jakubik, Jacek Braciak, a Julka Kijowska była tym naszym jedynym „rodzynkiem”. Miało miejsce sporo ciekawych historii... Doświadczyliśmy też bardzo interesujących spotkań z policjantami już poza planem.
Jak głęboko wchodziłeś w ten policyjny świat - świat „Drogówki”, w czasie przygotowywania się do tej roli?
Miałem kilka spotkań z prawdziwymi policjantami, wcześniej umówionymi przez producentów. Sporo rozmawialiśmy, miałam okazję poobserwować ich w pracy. Spotykałem się też z zaprzyjaźnionymi policjantami w Radomiu. Zdarzały się też nieoczekiwane spotkania prywatne… Ja lubię szybką jazdę. W takich miejscach, gdzie mogę szybko jechać, to jadę szybko. Zdarzyło mi się więc ze dwa razy, że policja mnie zatrzymała i musiałem zapłacić mandat. A przy okazji mogłem przyjrzeć się, jak pracuje „drogówka” i poszukać cech, które mogłem przenieść później na postać Króla.
Nie było problemów z odbiorem filmu wśród pracowników policji? Chyba pojawiły się jakieś kontrowersje.
Było jakieś zamieszanie. Został zresztą wydany komunikat przez Komendanta Głównego lub jego zastępcę, który brzmiał mniej więcej tak, że „to jest film fabularny, nie jest to dokument i policjanci w mundurach nie powinni chodzić na ten film, żeby nie kojarzyć bezpośrednio faktów”. To oczywiście jest fabularny film, wymyślony przez Smarzowskiego w scenariuszu. Niektóre wątki mogły być zbieżne z wydarzeniami rzeczywistymi, ale to są tylko pewne odniesienia, pewien kontekst. Każdy szuka tego, co chce znaleźć w takim kinie, a w związku z tym, że dotyczy ono naszej współczesności, to skojarzenia z realiami są nieuniknione.
„Drogówka” to Twój kolejny film nakręcony z Wojtkiem Smarzowskim. Jak już wiemy, będzie następny - „Anioł”, w którym pojawisz się chociaż przez chwilę. Co dla Ciebie znaczy ta stała już współpraca?
Myślę, że to jest dla mnie fantastyczne spotkanie. Nie chcę nazywać tego szczęściem, ale jest to na pewno jakiś szczególny przypadek, bo spotkaliśmy się jeszcze w szkole. Kończyliśmy łódzką Filmówkę i tam mieliśmy już wspólne plany. Myśleliśmy o przyszłości, o kinie, które będziemy razem tworzyć. Rozdzielaliśmy swoje role: ty będziesz aktorem, ty operatorem, a ty reżyserem. W tej ekipie przewijał się jeszcze Łukasz Kośmicki. Był też Łukasz Zadrzyński, Paweł Wilczak. Oczywiście z czasem to wszystko się porozchodziło.
Czyli wasza współpraca zaczęła się już dawno temu?
Tak. Pierwszy film, który Wojtek przygotowywał to była „Kuracja”, na podstawie książki Jacka Głębskiego. Historia psychiatry, jeszcze studenta, który chce poznać życie pacjentów i wchodzi w struktury szpitala psychiatrycznego, a potem ma kłopoty z wyjściem. To była nasza pierwsza współpraca, zrealizowana w formule teatru telewizji. Chcieliśmy, żeby to był film, ale ze względu na ograniczone środki, producenci zdecydowali, że będzie to jednak spektakl teatru telewizji. Zdjęcia trwały osiem, może dziesięć dni. „Kuracja” spotkała się z bardzo dobrym odbiorem i dzięki temu mogliśmy szukać finansowania na kolejny projekt. A to już było „Wesele”. Projekt, który też wspólnie przygotowywaliśmy. I potem tak to już się potoczyło…
To właśnie „Wesele” stało się tym wyrazistym dowodem Waszej współpracy. Pewnie też dobrego porozumienia, bo zarówno dla reżysera, jak i dla Ciebie, to był chyba ważny film?
Tak. Oprócz tego, że zagrałem pana młodego, miałem okazję współprodukować „Wesele” wraz z moimi przyjaciółmi z grupy filmowej. To był moment przełomowy. W roku 2004 nie istniał jeszcze Polski Instytut Sztuki Filmowej, ale mieliśmy wsparcie Telewizji Polskiej, było chyba pięciu koproducentów. Realizacyjnie nie był to dla nas łatwy film, ale spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem. To był prawdziwy debiut Wojtka w pełnometrażowej fabule i potem było już dużo łatwiej. Film obejrzało ponad 250 tysięcy widzów w kinie, miał też szeroką dystrybucję DVD. Do dziś jest bardzo silnie zapamiętanym filmem.
Podobnie jak kolejny, „Dom zły”...
Tak, rzeczywiście. Ja też zawsze będę o nim pamiętał, bo powstawał w dwóch etapach i w bardzo ciężkich warunkach - zimą i późną jesienią. Obie te role są bardzo wyraziste i mocne. Emocjonalne, takie z krwi i kości. Nie chcę używać określenia, że są bardzo „polskie”, ale na pewno tkwiące w realizmie. W przypadku „Domu złego” - w korzeniach rzeczywistości lat osiemdziesiątych - głębokiej komuny, pijaństwa i bardzo silnych naszych polskich grzechów głównych.
Jeśli pojawiają się czasem jakieś zarzuty w stosunku do twórczości Wojtka Smarzowskiego, to najczęściej właśnie ten, że w jego filmach bohaterowie zawsze tak dużo piją.
Ostatnio czytałem nawet kilka artykułów o tym, że wypijaliśmy wtedy rocznie około 9 litrów alkoholu na głowę. To jest niewiarygodna liczba. Praktycznie raz na miesiąc była wypijana jedna butelka, litr wódki. Nie liczę już nawet bimbrowni…
Chcesz zauważyć, że to tylko odwzorowanie rzeczywistości?
Absolutnie tak. My oczywiście mamy krótką pamięć i zapominamy o takich historiach.
Wspomniałeś wcześniej, że przy okazji premiery „Drogówki” monitorowaliście w Internecie kwestię wycieku nielegalnych kopii. Jak było z poprzednimi filmami, też istniał podobny problem.
Tak. Tylko z tego, co pamiętam, Internet nie był wtedy jeszcze tak mocno rozwinięty, ale szybko pojawiły się kopie w nielegalnym obiegu. Filmy były podzielone na kilka części, bo ciężko było ściągać tak duży materiał. To jest problem. Myślę, że nasz świat staje się światem mocno cyfrowym i wszelkie twórcze działania, całe dobro intelektualne momentalnie przetwarzane jest cyfrowo. Dotyczy to nie tylko filmów, ale i książek, muzyki, nawet twórczości operowej. Myślę, że piractwo wynika też z ograniczeń finansowych ludzi, którzy nie mają szerokiego dostępu do kultury. Z biegiem czasu będziemy mieli coraz więcej takich portali i miejsc, w których tę kulturę będziemy mogli legalnie konsumować i w niej współuczestniczyć. Myślę, że to jest bardzo pocieszające i pozytywne. Internet jest medium, którego nie możemy pomijać. Były prowadzone badania, w których ktoś na kilka miesięcy, nawet na rok, rezygnował z Internetu, a potem momentalnie wracał, bo to jest rzeczywistość, która bardzo silnie nas zaskoczyła, ale dzisiaj jest obok nas.
Pewnie tak będzie i możemy się spodziewać, że dystrybuowanie kultury w Internecie może się tylko zwiększać. Czy Twoim zdaniem legalna dostępność do kultury, filmów, muzyki, powinna być odpłatna, czy też nieodpłatna?
To jest problem. Oczywiście w sytuacji produkcji filmowej zaangażowane są ogromne środki i takie są założenia, że produkujemy film po to, żeby go sprzedać i aby te środki wróciły do producentów. Myślę, że oprócz Internetu, tych kanałów dystrybucji jest dużo więcej. Mamy kina, nośniki DVD, Blu-ray, streamingi, ale myślę, że ta kultura, którą wytwarzamy, powinna być płatna. Może nie w takich kwotach, które obowiązują obecnie? Może będzie to związane z pewną miesięczną opłatą, którą będziemy wnosić, by uczestniczyć w kulturze, również tej cyfrowej, na przykład na konkretnym portalu.
Trzeba pamiętać, że w Internecie publiczność jest masowa.
Tak, to jest masowy widz, masowy odbiorca. I ta zbiorowość będzie coraz większa. Mamy już pełen dostęp do filmów produkowanych przez amerykańskie wytwórnie, np. przez Apple, iTunes. Płacimy 3 czy 5 euro i mamy dostęp do fantastycznych nowości. Możemy z nich korzystać w świetnej jakości. Oczywiście po drodze są pewne technologiczne ograniczenia, w sensie pojemności, przesyłania danych, ale myślę, że z biegiem czasu to wszystko bardzo pięknie się poukłada i będziemy korzystać z tej kultury w sposób legalny.
Najbardziej nieprzewidywalni są jednak ludzie i ich zachowania, a trzeba przyznać, że dosyć długo nie było ograniczeń prawnych i wiele osób korzystało z kultury w sposób nielegalny. Czy można te przyzwyczajenia zmienić, a jeżeli tak, to w jaki sposób?
Myślę, że to jest kwestia zmiany świadomości. To zadanie dla kampanii społecznych. Na przykład Legalna Kultura ma na celu tworzenie społeczności ludzi, którzy korzystają i propagują korzystanie z wytworzonych dóbr kulturalnych w sposób legalny. Taka pewnie będzie przyszłość, więc nasza rola polega na tym, żeby o legalności mówić. W pracę nad konkretnym utworem muzycznym czy grą komputerową, zaangażowanych było mnóstwo ludzi i oni zostali też opłaceni, a w związku z tym ten produkt, który trafia na rynek, ma określoną cenę. Nie wnikam już w składowe tej ceny i ile tej ceny dotyczy dystrybutora czy bezpośredniego twórcy. Myślę, że dla wszystkich jest miejsce. Pojawiają się już tacy twórcy, którzy bezpośrednio umieszczają swoje utwory czy płyty od razu w Internecie, bez kontaktu z półką. Coraz więcej ludzi korzysta z takiej dystrybucji kultury. Pewnie fajniej jest mieć w ręce płytę, dotknąć jej różnymi zmysłami, powąchać, bo przecież czuje się nawet zapach druku. To jednak pewnie będzie coraz rzadsze zjawisko.
A jak z tym jest u Ciebie?
Powoli się przestawiam. Marzę o takim momencie, w którym będę miał pełny dostęp do kultury. Sięgam na przykład po listę filmów, również niezależnych, które chciałbym obejrzeć albo po te, które otrzymały Oscara od lat dwudziestych. Płacę za to dolara lub 5 dolarów i mogę mieć do nich pełny dostęp. Podobnie z muzyką. Kupiłem nawet ostatnio twarde dyski po to, by móc katalogować moje zbiory. Oczywiście dotyczy to filmów i muzyki, które kupowałem przez lata.
Zawsze kupowałeś czy zdarzało Ci się też ściągać nielegalnie?
Zdarzało mi się ściągać nielegalnie utwory lub płyty. To dotyczyło przede wszystkim muzyki, która nie była dostępna na polskim rynku. Kupowanie za granicą, zamawianie kurierów, poczty wiązało się z ogromnymi kosztami. Wtedy nie było mnie na to stać. Dzisiaj jest trochę inaczej.
Właśnie to jest ten problem. Ciebie już stać, ale pewnie nie wszystkich.
Jeśli będzie szansa, że dostaniemy dostęp do sporych katalogów muzyki polskiej, filmów lub innych dóbr kultury, wpłacając symboliczną kwotę 10-15 zł na miesiąc, to jestem przekonany, że sporo odbiorców będzie skłonnych zapłacić i móc wówczas korzystać z pełnej gamy wytworzonej już kultury. Są mózgi, które pracują nad takimi rozwiązaniami.
Chodzi więc o to, żeby jednak zmienić te złe przyzwyczajenia? Zmienić świadomość i podejście do tego problemu?
Tak, im więcej będziemy o tym mówić, tym szybciej nastąpi zmiana. Nie bałbym się tego określenia: to jest kradzież, forma nieuczciwości. Mam jedenastoletniego syna, który oczywiście, gdy ma wątpliwości, pyta mnie o to. Rozmawiamy o tym, że to jest nielegalne: „To jest przecież kradzież, synu. Może ktoś tego nie zauważy dzisiaj, ale za chwilę na pewno tak się stanie. Tak naprawdę to nie dotyczy tego, komu to ukradłeś, ale dotyczy ciebie samego”. Myślę, że to jest najwłaściwsze podejście. W swoich priorytetach, wartościach będziemy mogli określać, co jest kradzieżą, a co nią nie jest.
Poza tym że zagrałeś wiele ról filmowych, jak wspomniałeś, bywałeś też współproducentem filmów. Czy Ty sam lub Twoi koledzy z ekipy odczuliście, że Wasze filmy były nielegalnie kopiowane? Były też płyty DVD, ale jeżeli można było zdobyć coś za darmo, to pewnie sprzedaż spadała?
Oczywiście. My bezpośrednio nie jesteśmy związani ze sprzedażą tych filmów, bo nie mamy udziałów w sprzedaży. Jesteśmy opłacani za konkretną, wykonaną pracę, która jest powiązana tylko i wyłącznie z budżetem filmu. Gdybyśmy mieli udziały w konkretnej sprzedaży, to wtedy bardziej by nam na tym zależało. Jedziemy jednak na jednym wózku i tutaj nie mogę udawać, że kompletnie mnie to nie interesuje, umywam ręce, bo to jest problem producenta czy dystrybutora. Oczywiście ważne jest, żeby jak najwięcej ludzi ten film obejrzało, ale nie za wszelką cenę. To są problemy, które powinni rozwiązać politycy w Ministerstwie Kultury czy w Ministerstwie Cyfryzacji - zdecydowanie na gruncie prawnym. Jest nadzieja, że może to się niedługo skończy. Myślę o ustaleniu pewnych zasad, norm, dobrych dla wszystkich.
Tego sobie życzmy! A czego Tobie teraz życzyć? Czy raczej kolejnych interesujących ról, czy w końcu tego oczekiwanego odpoczynku?
Ja pracując też odpoczywam.
Jeżeli jednak zdarzają się na planie wypadki, mające daleko idące konsekwencje przez czas dłuższy, to nie wiem…
(śmiech) Oby tych wypadków było jak najmniej! Akurat teraz przygotowuję się do realizacji moich kolejnych pasji, mianowicie triathlonowych. W sierpniu będę startował w Herbalife Triathlon, razem z moimi kolegami. To wymaga wielu przygotowań, ostrych treningów, więc pewnie przydałoby się zdrowie, wytrwałość i dobre wiatry.
To życzę zdrowia, bo po tej rozmowie nie mam wątpliwości, że masz bardzo zdrowe podejście do korzystania z dóbr kultury. Myślę, że wynika to też z faktu, że tak wyraziście zagrałeś policjanta, stróża prawa.
Dziękuję! Czekam na moje pierwsze spotkania na gruncie prywatnym, pozafilmowym.
Właśnie z policją?
Tak. Nie miałem jeszcze takich kontaktów na drodze po premierze „Drogówki”.
Myślę, że teraz nie będziesz miał już problemów…
Przezornie wożę jeszcze pięć plakatów „Drogówki”.
To niech to będą tylko miłe kontakty!
Bardzo dziękuję.
Dla Legalnej Kultury rozmawiał Ryszard Jaźwiński.
fot. Hubert Komerski
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura