Pisarze przeciwko książkowemu piractwu. Czyli dlaczego należy pobierać e-booki wyłącznie z legalnych źródeł.

PRAWO W KULTURZE

/ Prawo w praktyce

Pisarze przeciwko książkowemu piractwu. Czyli dlaczego należy pobierać e-booki wyłącznie z legalnych źródeł.

Pisarze przeciwko książkowemu piractwu. Czyli dlaczego należy pobierać e-booki wyłącznie z legalnych źródeł.

24.07.20

Jeszcze kilka lat temu kopiowanie książek wiązało się ze spędzeniem kilku godzin w punkcie ksero, więc jeśli nie był to popularny podręcznik, niewiele osób wybierało takie rozwiązanie. Dziś, w dobie e-booków i elektronicznego dostępu do zasobów kultury, aby „spiracić” dany tytuł wystarczy jedno kliknięcie. Warto mieć to na uwadze, zwłaszcza teraz, gdy wielu z nas uzupełnia swoje cyfrowe biblioteki przed wakacyjnymi wyjazdami.

 

Dyskusja o nielegalnym pobieraniu treści z Internetu jest stara jak on sam. Ostatnie 15 lat to ciągła walka z portalami takimi, jak Napster czy Pirate Bay. Eksploatowanym towarem były głównie muzyka oraz filmy, rzadziej książki czy inne rodzaje twórczości. Dopiero z nadejściem ery e-booków i czytników, obrót nielegalnie udostępnionymi książkami rozkwitł na całego.

Niedawno głos w dyskusji zabrała pisarka Agnieszka Lingas-Łoniewska, która na swoim Facebooku, w ostrych słowach zaatakowała czytelników, pobierających jej książki z nieoficjalnego źródła. „Uprzejmie informuję, że każda osoba, która czyta moje książki pobierając je z nielegalnych plików z internetu, nie jest godna, aby mnie czytać. Zapraszam do opuszczenia moich fanpage, grup fanowskich, etc. Złodziejom dziękuję!!![1]. Post powstał po tym, jak Lingas-Łoniewska dowiedziała się, że kilka dni przed oficjalną premierą jej najnowszej książki, tytuł został wrzucony na strony typu chomikuj.pl czy Freedisc[2]. Na potrzeby stworzenia niniejszego tekstu, zagłębiłem się w świat nielegalnych e-booków, aby sprawdzić skalę zjawiska i jak podejrzewałem, obecną sytuację można porównać do dostępności pirackiej muzyki w okolicach 2010 roku. Tytułów jest na pęczki, tak że fani literatury powinni być zadowoleni, ale czy słusznie?

Przypomnijmy zatem, że nasze krajowe prawo, jak również idące za nim orzecznictwo stawiają sprawę dość jasno. Użytkownicy (i nie tylko, ale o tym za chwilę) nie mają prawa tworzyć kopii elektronicznej kopii, gdyż w z punktu widzenia prawa byłoby to bezprawne powielanie utworu. Oczywiście, art. 23 zapewnia nam legalność takiego działania, ale tylko wtedy, gdy kopia powstaje dla własnego użytku osobistego. Co ciekawe, nawet biblioteki są uprawnione do tworzenia cyfrowych kopii książek, ale jedynie do celów archiwizacyjnych. Biblioteki mogą również kupować e-booki i udostępniać je maksymalnie jednemu czytelnikowi naraz. Jak podkreślają osoby bezpośrednio zaangażowane w sprawę, w przeciwnym wypadku również doszłoby do bezprawnego powielenia utworu - powstałyby bowiem jego elektroniczne kopie. Łatwo można się domyślić, że taki stan rzeczy jest kompletnie bezcelowy, gdyż całe założenie e-bookowego systemu opiera się na szerokiej dostępności danego tytułu, bez potrzeby produkcji nośników fizycznych – w tym przypadku drukowania kolejnych egzemplarzy książek. Biblioteki są zatem zobowiązane do podpisywanie oddzielnych umów z autorami książek, które następnie przełożone na „język cyfrowy” zaspokoją czytelnicze potrzeby osób korzystających z usług książkowych wypożyczalni.

Wyżej wspomniane biblioteki są jednym z legalnych źródeł pozyskiwania e-booków, a dodatkowo są całkiem nieźle zaopatrzone. Na początku tego roku m.st. Warszawa przeznaczyło 200 tys. zł na zakup 60 tys. książek elektronicznych dla stołecznych bibliotek publicznych. Dobitnie pokazuje to, że te urządzenia przestały być traktowane jako gorsi kuzyni klasycznych, papierowych wydań oraz, że stały się po prostu kolejną formą obcowania z literaturą. Dlatego warto dyskutować o sytuacji, w jakiej znaleźli się autorzy – wszak „spiracenie" książki jest dziś łatwiejsze niż kiedykolwiek, a co za tym idzie zarobki twórców drastycznie spadają. A czy czytelnicy wiedzą, ile w ogóle kosztuje stworzenie książki? Jeśli nie to z pomocą przyszedł Jakub Ćwiek – pisarz i publicysta, który po tym, jak jego książka pojawiła się do ściągnięcia na jednym z pirackich portali, postanowił uzmysłowić ludziom, jak droga jest ta zabawa. „Wedle obliczeń przeprowadzonych dziś na szybko na wszystkie materiały źródłowe wydałem równowartość pięciu tysięcy czterystu sześćdziesięciu złotych, głównie w funtach i dolarach, bo większość książek była dostępna wyłącznie po angielsku. Część z tego mam w papierze, część w ebookach. Nic z tego nie zdobyłem piracko, choć kilka razy byłem blisko, bo tak byłoby zwyczajnie łatwiej i szybciej. No i rzecz jasna taniej. Rozmowy ze specjalistami w temacie to wiele wspólnych obiadów, wyjść na piwo czy wódkę z szeregiem fachowców w temacie gotowych mi służyć swoją wiedzą. Zwykle wychodzę z założenia, że jeśli to ja proszę o przysługę, to ja stawiam. Tak było i w tym przypadku. Dokładna kwota jaka poszła na ten cel to, jak mówi mi mój notes, gdzie od jakiegoś czasu skrupulatnie zapisuję wydatki, tysiąc siedemset trzynaście złotych. Kosztów dojazdu na te wyjazdy i potrzebnych noclegów nie umiem dokładnie podliczyć, bo starałem się organizować rozmowy przy okazji wyjazdów na spotkania autorskie etc. za które zwracano mi dojazd.” [3]. Jak widać jest to naprawdę sporo pieniędzy, ale po co się nad tym zastanawiać, jeśli można książkę po prostu ukraść, prawda?

Potrzebujemy w Polsce poważnej dyskusji i ciągłego poszerzania świadomości prawnej naszych obywateli – odbiorców kultury. Jestem przekonany, że wiele osób, które decyduje się na pobranie utworu z nielegalnego źródła, po prostu nie wie, co robi. I nie można ich za to winić, gdyż strony takie jak chomikuj.pl czy Freedisc wykorzystują luki prawne, a poprzez ustanawianie opłat za posiadanie kont, stwarzają pozory legalności. Należy jednak zauważyć, że pieniądze nie trafiają do autorów, a do przestępców tworzących taką stronę. Bardzo istotne są w związku z tym wszelkie inicjatywy, które mają na celu walkę z książkowymi piratami. Warto wyróżnić inicjatywę „STOP nielegalnemu pobieraniu książek w internecie”[4], która w zeszłym roku wystosowała list otwarty do Premiera Mateusza Morawieckiego, Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz Ministra Kultury Piotra Glińskiego, w którym starano się wyjaśnić, jak trudna jest obecnie sytuacja twórców, w obliczu masowego i nielegalnego pobieranie plików. Zawarte w nim postulaty dotyczą m.in. karania zarówno użytkowników udostępniający chronione autorskim prawem majątkowym pliki, jak i tych, którzy je na swój dysk ściągają. Autorki proponują również stworzenie ustawy umożliwiającej podjęcie kroków prawnych w stosunku do serwisów wspierających kradzież własności intelektualnej. Pod listem podpisało się łącznie blisko 70. pisarzy i ilustratorów, w tym Katarzyna Ryrych, Magdalena Witkiewicz, Katarzyna Misiołek, Ałbena Grabowska, Karolina Wilczyńska, Hanna Greń i Andrzej Marek Grabowski. Pełną treść listu można przeczytać tutaj: https://www.petycjeonline.com/stop_kradziey_ksiek_w_internecie?fbclid=IwAR38nOKebuWFgoEBo7Bj-5d12n0EgBF5TegWP2_VSMqliHpwKKsN_fjnAbc#form


Baza legalnych źródeł e-booków i audiobooków:

           



 Artykuł powstał w ramach projektu

 

Prawa własności intelektualnej? Ja to rozumiem!
Społeczna kampania edukacyjna Legalna Kultura

Projekt zrealizowany przez Fundację Legalna Kultura we współpracy i przy wsparciu finansowym European Union Intellectual Property Office




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!