Sami swoi. Początek

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Polecamy

Sami swoi. Początek

Sami swoi. Początek

14.02.24

„Sami swoi” w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego – jedna z najlepszych polskich komedii wszech czasów – miała swoją premierę 56 lat temu. Wcześniejsze losy bohaterów możemy poznać w prequelu „Sami swoi. Początek”, do którego scenariusz także napisał Andrzej Mularczyk.

 

Historia rodzin Pawlaków i Karguli jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Wśród osób opuszczających swe domy na Kresach, leżących dziś w granicach Ukrainy, był Jan Mularczyk, stryj znakomitego scenarzysty i pisarza Andrzeja Mularczyka, autora scenariusza do kultowej trylogii i prequelu. To właśnie on stał się, wiele lat później, pierwowzorem postaci Kazimierza Pawlaka, doskonale znanej z trylogii „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Jan Mularczyk osiedlił się w Tymowej, w okolicy Lubina, na terenie Dolnego Śląska. „Miał za sobą bogatą historię życia, a przy tym był wspaniałym narratorem. Słuchałem opowieści jego życia przez kilka tygodni i spisywałem je w zeszytach, które zachowałem do dziś. W tych opowieściach był i dramat, i melancholia, i humor” – mówi Andrzej Mularczyk.

 

Pawlak i Kargul – bohaterowie kultowej trylogii ,,Sami swoi”, przed trafieniem na Ziemie Odzyskane byli sąsiadami we wsi na Podolu. I już wtedy było to wybuchowe sąsiedztwo… „Sami swoi. Początek” to barwna opowieść, w której drobne złośliwości przeplatają się z życiowymi kamieniami milowymi. Charakterne postaci w połączeniu z wielką historią w tle zabiorą widza w sentymentalną, ale też porywającą i pełną humoru podróż.


Na pytanie dlaczego powstaje prequel »Samych swoich«, producent filmu, Tomasz Kubski, tak odpowiada: „Odpowiedź jest banalnie prosta: to jest początek całej historii i to miała być pierwsza część kultowej serii, ale pod koniec lat 60-tych ze względów politycznych nikt by nie pozwolił na produkcję filmu, który w negatywny, trochę prześmiewczy sposób ukazuje bratni naród radziecki. Tak naprawdę trylogia bez części, którą obecnie produkujemy jest niepełna, uboższa o świat, w którym Pawlak pierwszy raz się zakochał, pierwszy raz miał złamane serce, pierwszy raz walczył o swoje.”


 

W role Kazimierza Pawlaka i Władysława Kargula wcielili się Adam Bobik i Karol Dziuba. Obaj aktorzy posługują się językiem z charakterystycznym, wschodnim zaśpiewem. „Wiele razy obejrzałem wszystkie części Kargula i Pawlaka, i ćwiczyłem, a że jestem z Podlasia, to miałem łatwiej” – mówił Adam Bobik.

 

Film reżyseruje Artur Żmijewski. „Chcę zrobić film, który będzie zrozumiały dla współczesnego widza, który wytłumaczy genezę sporu Pawlaków i Karguli oraz opisze świat, w którym żyli przed przybyciem na Ziemie Odzyskane.” – mówi reżyser – „Chcę, żeby była to zupełnie nowa, uniwersalna opowieść o nas – takich, jakimi jesteśmy na co dzień, z wszystkimi wadami i zaletami. Niezależnie od miejsca, w którym żyjemy. W jednym z wywiadów Andrzej Mularczyk powiedział: »Prawdziwa komedia musi bawić i wzruszać«. I właśnie taką komedię chcę zrealizować!” – dodaje.

 

W filmie występuje też Anna Dymna, która jest jedyną osobą, która zagrała w oryginalnej trylogii. Myślimy, że będzie ona najlepszą osobą, która może wprowadzić was w klimat filmu, za kulisy jego powstawania oraz snuć wspomnienia sprzed lat, kiedy powstawała oryginalna trylogia.

 

Jak zareagowała pani na propozycję udziału w filmie „Sami swoi. Początek”?

 

Wróciły wspomnienia. Ciepło zrobiło się przy sercu. Ania Pawlaczka to była moja pierwsza rola po ukończeniu studiów – rok 1973. Minęło pół wieku... nie żyją moi filmowi dziadkowie, babcie, rodzice, mój Zenek. Zostałam ja – Ania – łącznik z tamtym filmem. Przeczytałam scenariusz. Powstał na podstawie powieści Andrzeja Mularczyka, scenarzysty trylogii „Sami swoi”. Nie jest to więc żadna obca historia napisana przez kogoś, kto nie znał Kargulów i Pawlaków, ale sam ich stworzył. Zaproponowano mi epizodzik – wujenki Pecynichy. Pomyślałam, a może ktoś nagle zauważy i powie: „Popatrz, ta Ania Pawlaczka sprzed lat bardzo przypomina starą Pecynichę”. Śmiesznie będzie. Dla tego momentu choćby warto zagrać. Cudowna i rzadka dla wielu ludzi jest taka podróż w czasie. Odbywam ją często. Czasem rozczula, momentami wprowadza w zakłopotanie. Wciąż powtarzane są moje filmy z młodości: „Znachor”, „Janosik”, „Nie ma mocnych”, „Kochaj albo rzuć”, „Trędowata”. Chodzą za mną jak takie wierne, ukochane pieski przez dziesiątki lat. Po reakcjach ludzi na ulicy wiem, kiedy były powtórki. Gdy słyszę: „Jezus Maria, pani Dymna, ale się z pani porobiło!”, to znaczy, że wczoraj wieczorem byłam kilkadziesiąt lat młodsza i biedny widz właśnie doznał szoku. Mam do tego dystans i odważnie chodzę wśród ludzi. Czasem jeszcze dostaję listy od młodzieńców: „Aniu, widziałem cię wczoraj w »Trędowatej«. Czy mogłabyś się ze mną umówić?”. Kiedyś odpisałam, że, niestety, trochę się spóźnił, bo mogłabym być jego babcią. Szybko odpowiedział: „Szkoda, ale może ma pani wnuczkę podobną do siebie”.

Jak przebiegała współpraca z reżyserem Arturem Żmijewskim? Czy jego aktorskie doświadczenie pomaga?

 

Z Arturem spotkałam się już w pracy przy „Panu Jowialskim”. Na planie jest spokojny i delikatny. Daje bardzo dobre, celne i słuszne uwagi. Przyjmuje propozycje aktora. Świetnie się pracuje z Arturem. Wspaniale przygotowany, precyzyjnie wszystkiego pilnuje na planie. A przecież było wiele trudnych scen zbiorowych z setkami ludzi – statystów, aktorów. Artur skupia wokół siebie wspaniałą ekipę. Takie zdjęcia, choćby trwały godzinami, są dla mnie nagrodą za wszystkie trudy.

 

Jak ocenia pani warstwę realizacyjną – scenografię, kostiumy, charakteryzację?

 

Wszyscy wiedzieli, co mają robić. Wykonywali swoje zadania tak, jakby to była dla nich sama przyjemność. A pracowali tu wspaniali artyści. Wszyscy robili to z radością. Rysiu Melliwa, wspaniały scenograf, mój wieloletni przyjaciel z Krakowa, ze swoimi kolegami wyszukali, wyczarowali piękne plany. Dbałość o rekwizyty, kostiumy, charakteryzację zachwycała. Wszystko autentyczne – żadna cepelia. Gdy ujrzałam Adasia Ferencego, Zbyszka Zamachowskiego w kostiumach i charakteryzacji, od razu ich pokochałam jak braci. Kiedy zobaczyłam siebie, też byłam pod wrażeniem. Zmieniona, a prawdziwa. I takie piękne, autentyczne czepce dziewczyny splatały mi na głowie.

Kim jest pani postać?

 

Cofamy się o całe pokolenia. Pawlak i Kargul są dziećmi, wyrostkami... Zbyszek Zamachowski gra ojca Kazimierza Pawlaka, czyli dziadka Ani. Tenże pradziadek Ani ma brata Adasia Ferencego, a ja gram jego żonę, czyli wujnę Pecynichę, czyli prawujnę Ani Pawlaczki. Na planie przewijały się dzieci w różnym wieku. Pytam małego chłopczyka, blondaska, który w pięknym ubranku gonił się na planie z dziewczynką wokół wozu z sianem: „A ty kim jesteś?”. Z dumą odpowiedział: „Ja jestem Witia, twój tata. Mama mi mówiła”. „A ja Jadźka, twoja mama” – dodała dziewczynka. Chwilami trudno to było pojąć. W filmie jest bowiem też upływ czasu. Moja wujna Pecynicha nie wyjeżdża z Krużewnik razem z Pawlakami na Ziemie Odzyskane. Umiera mój mąż i zostaję na Kresach. Mówię przy pożegnaniu do Kazimierza Pawlaka: „Ja tu będę grobów pilnować, a ty jedź tam, bo ważne rzeczy masz do zrobienia”. Znam bardzo wiele takich rodzin. Moja rodzina też jest ze Wschodu. Wielu Polaków zostało na Wschodzie, bo tam były groby ich bliskich. Różne były później ich losy. A inni pojechali do Polski, żeby zdobywać z powrotem Ziemie Odzyskane i je zaludniać. Tak że to jest taka symboliczna postać, reprezentująca tych Polaków, którzy zostali na swoich ziemiach, które już później nie były polskie.

 

Czy ma pani jakieś szczególne wspomnienia związane z realizacją poprzednich filmów?

 

Przeżyłam tam bardzo różne, wspaniałe chwile. Hańcza i Kowalski byli jak ogień i woda, ale obu kochałam naprawdę. Kowalski był wszędzie, o wszystko walczył, o rekwizyty, o każde słowo, był w ciągłym ruchu... nie tylko na planie. W domu robił wina, miód, sery. Miał pasiekę, kozy. A Hańcza był panisko. Uczył mnie życia, co trzeba wypracować w sobie, żeby móc być szczęśliwą aktorką filmową – przede wszystkim umieć czekać, być sympatyczną, nie wchodzić w konflikty. Hańcza w przerwach między ujęciami siedział sobie pod drzewem, na fotelu z napisem „Hańcza”. Ja obok na jakimś pieńku czy zydelku. Mówił: „Ania, chcesz być aktorką filmową? Jak już będziesz dużą dziewczynką, to musisz mieć fotel z napisem »Dymna«. I wtedy żyjesz, wtedy możesz być aktorką filmową”. Raz kupiłam w Krakowie dziadkowi Kowalskiemu alkoholomierz, bo nie miał. On się tak wzruszył, że mi batonika kupił we Wrocławiu w bufecie. I wszyscy mówili: „Jezus Maria, słuchajcie, coś się stało, Kowalski kupił Ani czekoladkę”. No to Hańcza na drugi dzień z peweksu przyniósł mi największą czekoladę z orzechami. Jak zobaczył to Kowalski, to się wściekł, więc zaprosił mnie do bufetu i postawił mi kawę. W odpowiedzi Hańcza kupił mi duży słoik kawy rozpuszczalnej – mojej pierwszej w życiu! Miałam ją w domu kilkadziesiąt lat. Nie piłam, bo to był relikt. W 1973 roku mieć kawę rozpuszczalną to było coś! Taka rywalizacja była cudna. A praca u boku takich aktorów, pod ręką kochanego Sylwestra Chęcińskiego, dla początkującej aktorki to wyjątkowe szczęście. W dodatku to były czasy, w których ludzie umieli się cieszyć. Do tej pory mam to szczęście, że potrafię się zachwycać małymi rzeczami. Pojechaliśmy też wtedy do Stanów i zobaczyłam taki świat, jakiego nie znaliśmy. Mieliśmy 10 dolarów dziennie. Myśmy z Hańczą postanowili 5 odkładać, żeby przeżyć za nie następny rok, a za 5 szaleć. Kupowaliśmy wszystkie gatunki lodów, jedliśmy wszystkie owoce, nawet jak nie wiedzieliśmy, co to. Przepuszczaliśmy te pieniądze na filmy zakazane w Polsce. Cóż to była za przygoda ten filmowy plan. Nie było łatwo. Ale z takimi ludźmi jak oni wchodzić w ten świat to wielkie szczęście. Do tej pory ta energia we mnie jest. To coś, co dostaje się od takich ludzi, zostaje na całe życie. To się nazywa miłość. Bo my się kochaliśmy naprawdę, to była prawdziwa rodzina. Na planie „Sami swoi. Początek” byłam tylko momencik. Ale ta serdeczna atmosfera na planie sprawiała, że czasami zamykałam oczy i wydawało mi się, że cofnęłam się o pół wieku, że nic się nie zmieniło. Po otwarciu oczu zawsze widziałam jakąś uśmiechniętą twarz.

 

Pani Anna Dymna nagrała spot „W czerni kina” dedykowany filmowi „Sami swoi. Początek”, który usłyszycie przed seansem. Pani Anna nagrała dla nas też inne spoty, filmik z ich nagrania można zobaczyć poniżej:




Fotosy z filmu "Sami swoi. Początek" Jarosław Sosiński




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!