CZYTELNIA KULTURALNA
/ Polecamy
Fragment książki "Flirtując z życiem" Danuty Stenki i Łukasza Maciejewskiego
17.11.18
– Danuta jest jedną z niewielu artystek, która nie ma negatywnego backgroundu. Lubią ją wszyscy: miłośnicy seriali, wyrafinowanej sztuki teatralnej, aktorstwa filmowego. Stenka jest tylko jedna – mówi Łukasz Maciejewski, którego wywiad-rzeka z Danutą Stenką właśnie się ukazał. Wkrótce na naszej stronie przedstawimy Wam relację ze spotkania autorskiego w Kinie Atlantic z udziałem m.in. Artura Żmijewskiego i Izabelli Cywińskiej. Premierowy fragment książki "Flirtując z życiem" możecie przeczytać razem z nami.
Flirt z życiem
Ze wstępu Łukasza Maciejewskiego: Stenka to światło, Stenka to uśmiech, klasa i talent. Z ręką na sercu, nie znam nikogo, kto miałby na temat bohaterki "Flirtując z życiem" inne zdanie. W tak bardzo podzielonych czasach, Danuta łączy ludzi. Kochają ją kobiety, mężczyźni, dzieci. Dlaczego? Bo jest mądra, piękna i bardzo ludzka, autentycznie skromna (czasami przesadnie) i nieodmiennie naturalna. Na scenie tworzy wielkie role, ale w życiu nie gra nigdy, nikogo nie udaje. Stenka jest Stenką. I za to ją kochamy.
Przedpremierowy fragment rozdziału pt. "Nikt nie wierzy że stanie się już" poświęcony dokonaniom teatralnym Danuty Stenki z ostatnich pięciu lat.
Trudno mi uwierzyć, że od naszych rozmów do "Flirtując z życiem" upłynęło już pięć lat.
Zauważyłeś, że z upływem lat czas mknie coraz szybciej?
Bardzo intensywna jest młodość, na wszystko mamy czas, wiele udaje się zrobić.
Przypominam sobie moją babcię, kiedy była już w okolicach dziewięćdziesiątki. Dziadek zmarł dużo wcześniej, koleżanki rówieśniczki też już odeszły. Zostawiła sobie tylko jedną kurę. Z mojej perspektywy każdy dzień babci wyglądał identycznie. Rano albo wieczorem wybierała się do kościoła, po drodze robiła jakieś zakupy, w tym nie dawała się wyręczyć - no i miała tę kurę. Czasami wpadała do nas na chwilę, czasami przeszła się do ogrodu, ale najczęściej całymi dniami siedziała na ławce pod domem albo słuchała radia. Według mnie musiało się jej potwornie nudzić. Kiedyś w trakcie rozmowy zapytałam, a właściwie stwierdziłam, że pewnie czas jej się niemiłosiernie wlecze w tej monotonii. Na co babcia zaśmiała się i powiedziała, że przeciwnie, czas jej tak szybko leci jak jeszcze nigdy! Wyobrażasz sobie? Musiało to zrobić na mnie wrażenie, bo pamiętam tę sytuację ze szczegółami - w jakim miejscu podwórka stałyśmy, jak do siebie zwrócone, jakie było wtedy światło… Dzisiaj babcię rozumiem, zaczynam mieć tę samą zadyszkę. A zawsze byłam przekonana, że czas raczej zwalnia z upływem lat i mniejszą liczbą zajęć.
Pięć lat - dużo i mało jednocześnie. Nie ma już aktorskiej kawiarni Antrakt przy placu Teatralnym w Warszawie, w której nagrywaliśmy wszystkie rozmowy do książki, nie ma wielu naszych przyjaciół, o których mówiliśmy wtedy jeszcze w czasie teraźniejszym.
Problem w tym, że zapatrzeni w przyszłość, nie mamy czasu na teraźniejszość. Próbujemy ją dogonić, kiedy orientujemy się, że już stała się przeszłością. A przy tym internet, nowe media i technologie sprawiły, że wpadliśmy w niebezpieczną spiralę, w której z każdym dniem nabieramy prędkości. I dokąd się tak spieszyć?
Mnie nieustannie ktoś namawia, żebym zwolnił. Ale może ja właśnie wcale nie chcę zwalniać? Dopóki mam siłę, chcę flirtować sobie z życiem, i to na własnych zasadach. Myślę, że masz tak samo.
Tak, tak właśnie jest. Ale jednak jestem trochę inną osobą niż byłam wtedy, gdy spotykaliśmy się przed pięcioma laty. Zmiany są nieuchronne. Mój rytm wewnętrzny jest odmienny. Być może dlatego mam wrażenie, że czas tak szybko leci, ponieważ jestem w stanie zrobić mniej, niż robiłam dotychczas.
Kilkadziesiąt spotkań autorskich, setki recenzji i ani jednej opinii krytycznej. Ani jednej! To, nie ukrywam, mnie również zaskoczyło. A przecież, wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, Flirtując z życiem wyłamywało się z konwencji prywatnej rozmowy rzeki o życiu. Mówiliśmy głównie o twojej pracy, o teatrze, a o życiu niejako przy okazji.
"Łukaszu, my chyba zrobiliśmy straszny oldskul" - powiedziałaś mi tuż przed wydaniem. "Kto to będzie chciał przeczytać?". No, rzeczywiście, biorąc pod uwagę obiegowe opinie na temat tego, co czyta się w Polsce, po tę książkę nie powinien sięgnąć nikt. Żadnych skandali, niedyskrecji, osobistych wycieczek, jadowitych politycznych komentarzy. Nic z tych rzeczy. A jednak chwyciło.
Nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie daliśmy ludziom żadnych specjalnych atrakcji. Absolutnie nie jestem typem aktora showmana, fatalnie wypadam w sytuacjach publicznych, spinam się, wstydzę, nie sypię na prawo i lewo dowcipami, anegdotami, mam po prostu inny temperament. Nudziara raczej, straszna nudziara.
Nasz wspólny przyjaciel, nieodżałowany Zdzisław Pietrasik tak pisał o Flirtując z życiem w "Polityce": "Największym sukcesem Stenki w mijającym roku była (…) książka-wywiad, który przeprowadził z artystką Łukasz Maciejewski. Podobnych wywiadów rzek ukazuje się ostatnio mnóstwo, jednak większość szybko spływa do magazynów niechcianych wydawnictw.
Wywiad ze Stenką osiągnął status bestsellera, mimo iż promocja nie była wcale okazała. Nie towarzyszyła jej żadna afera, żadna zapowiedź w rodzaju - Stenka przerywa milczenie, opowiada o skrywanej dotychczas wielkiej tajemnicy… Żadnych tajemnic, zwykłe - a przez to niezwykłe - dzieciństwo na kaszubskiej wsi, szkoła, potem kolejne etapy kariery, która nie była ani szybka, ani łatwa. Do tego zwyczajne, lecz bynajmniej nie banalne przemyślenia o rodzinie, przyjaźni, cenie sukcesu, przemijaniu. Bez epatowania, »ogrywania« swej wyjątkowości, bez chęci podobania się. I dlatego książka podobała się tysiącom czytelników. Dobrze, że takie aktorki są jeszcze na świecie".
Rzadko czytuję recenzje, ale tytuł jednej z nich utkwił mi w pamięci: "Stenka gra z pomidorem". To recenzja Zdzisia Pietrasika po premierze Koncertu życzeń. Od tamtej pory ilekroć w tym spektaklu - i nie tylko w spektaklu - obieram pomidor, Zdzisio jest ze mną. I tak już zostanie.
A wracając do naszej książki, fakt, że znalazła się na listach bestsellerów, był dla mnie szokiem. To przecież była jedynie zwyczajna rozmowa dwojga zaprzyjaźnionych i ciekawych siebie ludzi. Nic więcej. Żadnych ciekawostek, sensacji. Słaba jestem w plotkowaniu, marny ze mnie materiał na skandalistkę. Po prostu dałam ci się zaprosić do swojego świata. I tutaj trzeba wrócić do źródła, czyli do ciebie. "Flirtując z życiem" nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby propozycja nie padła z twoich ust. Chcę to powiedzieć. Po pierwsze, jestem pewna, że gdyby nie ty, nie zdecydowałabym się na tę książkę, a nawet gdybym jakimś cudem została do niej przekonana (w co nie wierzę), taka praca byłaby dla mnie udręką. Tobie ufam. Dajesz mi poczucie absolutnego bezpieczeństwa. To właśnie sprawia, że pomimo lęków wybrałam się z tobą w tę podróż.
Zastanawiam się czasami, czy bliska znajomość dziennikarza z bohaterem pomaga czy przeszkadza w wywiadach tego typu. Zdradzając trochę kulisy naszej pracy - pamiętam, że podczas redakcji wyciąłem ponad połowę twoich odpowiedzi i moich pytań. Wyciąłem je, ponieważ dobrze cię znam, czułem, że tak będzie lepiej.
O tym właśnie mówię. Podczas naszych spotkań pootwierały się we mnie furtki wspomnień, wezbrała fala osobistych zwierzeń. No, ale to były rozmowy dwojga bliskich sobie ludzi, więc zapominałam o dyktafonie, zapomniałam, że chodzi o wywiad do książki, i bez asekuracji zagłębiałam się w siebie, powyjmowałam z własnego wnętrza i życia również sprawy, którymi może niekoniecznie chciałabym dzielić się ze wszystkimi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że sam to wszystko wyłapałeś, bez konsultacji ze mną wyeliminowałeś to, co byłoby niepotrzebnym naddatkiem. Autoryzacja była minimalna, kosmetyczna. Bo mnie znasz, bo rozumiesz. Czujesz.
Z "Flirtując z życiem" objechaliśmy połowę Polski, wciąż w zasadzie jesteśmy w trasie. Siłą rzeczy podczas wspólnego podpisywania autografów przysłuchuję się temu, co mówią ci czytelnicy. Wzbudzasz zaufanie, często czułość.
Promocje w Inowrocławiu, Zielonej Górze, Radomiu, Koninie, Krakowie, Tarnowie, Poznaniu, Łodzi i w tylu, tylu miastach jeszcze… Ludzie przychodzili do nas z książkami, fotografiami albo z karteczkami do podpisu. Wbrew pozorom takie spotkania mnie nie męczą. Sama stałam po drugiej stronie: kiedyś przyjechało do Gowidlina dwoje aktorów z Warszawy z jakimś programem dla dzieci. Miałam ze sobą pamiętnik, który dostałam w prezencie od wujka: zagraniczny, bardzo piękny, na szczególne okazje. Długo czekałam w kolejce na moment, w którym państwo aktorzy, dla mnie postaci niemal mityczne, złożą w nim swoje autografy. I nie zapomnę swojej radości, kiedy się to wreszcie stało. Wyobrażam sobie, jak byłabym rozczarowana, gdybym się nie doczekała, gdybym nagle usłyszała, że państwo nie dokończą, bo są już zmęczeni. Noszę tamto wspomnienie, dlatego raczej nie zdarza mi się nie zostać do ostatniej osoby, która czeka na autograf czy zdjęcie, nawet jeżeli jestem zmęczona, a organizatorzy chcieliby już zamknąć imprezę. Wymykam im się, jestem niezdyscyplinowana, kiedy słyszę: "Musimy już zabrać panią Danutę, więc jeszcze tylko pięć osób i koniec". Staram się w miarę możliwości nie zostawić nikogo, nomen omen, z kwitkiem. Wydaje mi się, że tak naprawdę znaczenie ma ta chwila uwagi poświęcona konkretnej osobie, to spojrzenie w oczy, a podpis jest tylko znakiem, potwierdzeniem, że to miało miejsce. Widzę wśród nich Dankę Stenkę z Gowidlina, która stoi ze swoim pamiętniczkiem i z nadzieją, że zostanie w nim ślad tego spotkania.
Podczas spotkania w Zakopanem podpisaliśmy ponad dwieście egzemplarzy "Flirtując z życiem". To był chyba rekord.
O tak, spotkanie w Zakopanem trudno nam będzie zapomnieć. To wzruszające, kiedy widzisz, że ktoś długo nosił w sobie te dwa, trzy zdania, które koniecznie chciał ci powiedzieć, i teraz wreszcie ma tę możliwość. Tyle miłych słów. I taki dobry duch!
Nie wiem, może robi się w naszej rozmowie trochę za słodko, ale mam poczucie, że niczego nie udajemy. Naprawdę ani razu nie spotkała nas jakaś przykrość, nie zetknęliśmy się z ironią albo z brakiem sympatii. Niby te podróże trochę nas męczą, ale przecież zawsze wracamy uśmiechnięci. To taka bomba pozytywnej energii, tak potrzebna w tych nie najweselszych czasach.
Tak sobie myślę, nie od dziś, że to bardzo ważne, co wysyłasz w eter. Przede wszystkim dla ciebie samego. Może to naiwne, ale tak to widzę. Jeżeli twój przekaz jest pozytywny, jeśli wysyłasz dobre słowa, myśli, energię, robisz w sobie na nie miejsce, one do ciebie na pewno wrócą. To samo się dzieje, kiedy mówisz źle o ludziach, kiedy sączysz jad. On nie zniknie. Nie wiem, jak to ująć - po prostu brudzisz atmosferę. Brudzisz powietrze, którym wszyscy oddychamy, i na dodatek sam musisz to wdychać.
Potwierdzam, jeżeli ktoś chciałby poplotkować, poobmawiać środowisko, to na pewno nie ze Stenką.
Nie opłaca się, trudno ode mnie usłyszeć jakieś ciekawostki, raczej występuję w roli słuchacza, bo zazwyczaj docierają do mnie, kiedy stały się już tajemnicą poliszynela. A nawet jeśli jestem posiadaczką smakowitych kąsków, kiedy mogłabym je puścić w obieg, pożonglować nimi, zabawić się w komentowanie i tak dalej, pojawia się lęk. Tak, coś w rodzaju lęku, że oto stwarzam świat, który będzie się rządził takimi prawami. Czy chcę żyć w takim świecie? Czy chcę, żeby mnie mierzono taką miarą? No nie! Nie powiedziałabym, że dyskrecja przychodzi mi łatwo, ale może właśnie dlatego tak ją sobie cenię. Nie jestem ideałem, nie jestem święta. Zwyczajna baba, mieszanka cnót i wad. Jak każdy. Tacy jesteśmy, częściej słabi niż silni. Tym bardziej cieszę się, że od dłuższego czasu potrafię nad pewnymi słabościami w miarę zapanować. Poza tym nie śledzę komentarzy na swój temat w internecie i co prawda pozbawiam się szansy zanurzenia się po uszy w tych miłych, ale nie muszę się też taplać w rynsztoku. A dzięki temu nie ma też we mnie potrzeby odwetu. Natomiast kiedy przypadkowo nadziewam się na złośliwość, przypominam sobie, co powtarza mi od czasu do czasu mój mąż: "Nie zamawiałaś tej przesyłki, więc jej nie przyjmuj".
Kiedyś było inaczej?
Dla negatywnego przekazu miałam wrota otwarte na oścież. Z perspektywy czasu widzę, że chłonęłam głównie takie wiadomości, tym się karmiłam, komplementy i pozytywne komentarze odstawiając na boczny tor. Tak funkcjonowałam całymi latami. A to potwornie osłabia, nie dając niczego w zamian. Dzisiaj bardzo pilnuję, jakie informacje do siebie dopuszczam. Jest jak jest. Trzeba brać na klatę to, że bywa różnie i że jesteśmy oceniani, zwłaszcza w tym zawodzie, którego ocena jest immanentną częścią - i można pracować nad tym, żeby ciągły lęk, strach o te oceny, nie pustoszył nas wewnętrznie.
Myślisz, obmyślasz, przepracowujesz role?
To również. Prawdę mówiąc, myślenie zajmuje mi dużo czasu - wymyślanie, przemyśliwanie, obmyślanie, zamyślanie się i tak dalej - niekiedy może i zbyt dużo. To sprawia, że się z sobą nie nudzę, ale podejrzewam, że może być to czasem trudne dla otoczenia. Zauważam to na przykład, kiedy mam wolny dzień i cała rodzina jest w domu. Tradycyjnie umawiamy się na wspólne śniadanie, na konkretną, wygodną dla wszystkich godzinę. Wstajemy z Januszem o tej samej porze, choć zdarza się nawet, że wstaję wcześniej. Dzieci wstają godzinę, półtorej po nas. Janusz bierze prysznic, wychodzi z psami na spacer i zabiera się do przygotowania śniadanie (nikt go tak nie pięknie nie podaje jak on!). Tymczasem ja mam w planie "ćwiczenia, prysznic i już jestem w kuchni". Jednym z miejsc, w których lubię być sama ze swoimi myślami, jest moja łazienka - niemała, widna, z trzema oknami, rośliną w donicy, ławeczką do ćwiczeń, radiem nastawionym na moją ulubioną stację i toaletką, która spełnia najczęściej funkcję biurka. Tam czas upływa mi w zupełnie innym rytmie niż gdziekolwiek indziej. Mimo że mam swój gabinet z biurkiem, de facto moje centrum dowodzenia jest w łazience. I właśnie w łazience guzdrzę się niemiłosiernie, przypominam sobie różne niezałatwione sprawy, potem przemyśliwuję, odczytuję zaległe SMS-y i maile, obmyślam sceny, które mam zagrać w najbliższym czasie, i tak dalej. Tymczasem minuty lecą, a na dole rodzina czeka na mnie z tym nieszczęsnym śniadaniem. W pewnym momencie słyszę: "Mamo!!! Czekamy!!! Co ty tam robisz?!!". Przecież nie powiem im, że "myślę"?
W łazience powstają najlepsze pomysły na role, koncepcje postaci?
Nie tylko tam. Kiedy jeszcze nie miałam samochodu i najchętniej jeździłam tramwajami, uwielbiałam siadać na plastikowym krzesełku, przy oknie, czasem ze słuchawkami na uszach - z muzyką, czasem bez, i przyglądać się przemykającym krajobrazom. Wtedy przychodziły mi do głowy fantastyczne pomysły.
Po skończeniu "Flirtując z życiem" powiedziałaś mi, że zrobiliśmy straszny oldskul. I teraz znowu to samo. Zamiast entuzjazmować się pędem życia, podróżami, bronimy idei myślenia (najlepiej w tramwajach). Niemodne.
Czy ja wiem? A może właśnie to staje się modne? Nie dalej jak wczoraj czytałam znakomity reportaż o młodym chłopcu, świetnie zarabiającym pracowniku korporacji, który po prostu wyszedł kiedyś na papieroska i zobaczył przed biurowcem trzy śpiewające dziewczyny. Pomyślał: zawsze tego chciałem, ja też tak mogę. Wyszedł z pracy i już nie wrócił. Zaczął śpiewać. Odkrył własny wewnętrzny rytm. To są zawsze piekielnie trudne decyzje, młodzi ludzie kończą szkoły, studia, próbują się odnaleźć w rzeczywistości, która tak wiele od nich wymaga. Odwieczne pytania: być czy mieć, szukać dobrze płatnej pracy czy spełniać swoje marzenia, oddać się swojej pasji.
Można czasami to pogodzić. Patrzę teraz na ciebie, Danusiu...
…a może wszystko sprowadza się do tego, żeby sobie czasami z tym życiem poflirtować?
Książkę Łukasza Maciejewskiego i Danuty Stenki "Flirtując z życiem" wydaną przez Wydawnictwo Znak znajdziecie w legalnych źródłach.
Danuta Stenka. Utopiona w świetle
Jako Matka Courage w spektaklu Teatru Narodowego "Matka Courage i jej dzieci", fot. Krzysztof Bieliński
– Jestem raczej z tych, którzy siadają w ostatniej ławce i przysłuchują się rozmowie. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy wiem, że trzeba się jasno określić. Wtedy do odpowiedzi może się nie wyrywam, ale nie ukrywam swojego zdania – mówi Danuta Stenka. Z wybitną aktorką o ostatnich rolach teatralnych, podróżach do wnętrza, dyskrecji i dystansie do samej siebie dla Legalnej Kultury rozmawia Łukasz Maciejewski. Więcej...
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego