CZYTELNIA KULTURALNA
/ Polecamy
Kulej. Dwie strony medalu
08.10.24
„Kulej. Dwie strony medalu” to historia Jerzego i Heleny Kulejów – najbardziej barwnego małżeństwa Polski lat 60. On – legendarny polski pięściarz, podwójny mistrz Europy i ośmiokrotny mistrz Polski, który jako jedyny wywalczył dwa złota olimpijskie i choć nigdy nie leżał na deskach, to w życiu upadał nie raz. Ona – silna kobieta, która niezmiennie stała u jego boku, ale nie chciała na zawsze pozostać w jego cieniu.
Fabuła filmu koncentruje się na okresie między 1964 a 1968 r., kiedy Jerzy Kulej zdobył złoto na igrzyskach olimpijskich w Tokio, by następnie powtórzyć ten wyczyn w Meksyku. To wielowymiarowa historia sportowca, jego triumfów na ringu, kolorytu epoki, ale także opowieść o burzliwych losach małżeństwa Kulejów, w którym wielka miłość była wystawiona na próbę radzenia sobie z wielkim sukcesem.
Xawery Żuławski, reżyser i współscenarzysta filmu mówi, że jego twórcy chcieli, żeby ten film dotarł do szerokiej publiczności i dawał jej pozytywną energię. „Żeby przybliżył naszego mistrza, pokazał tamte czasy, ale też odniósł się do współczesności” – dodaje Żuławski. – „Jurek i Helena w naszym filmie to przecież para bardzo młodych ludzi. To też młodzi, niedoświadczeni rodzice. On u szczytu kariery, ona w jego cieniu. Chcą czegoś od życia. To też jest o wyborach i budzącym się spontanicznie w Helenie feminizmie.”
„Jest w filmie taka scena” – kontynuuje reżyser, – „kiedy do Kuleja przychodzi reżyser i mówi: »Panie Jurku, chodzi za mną taki film. Kiedykolwiek zamykam oczy, widzę w nim pana. Ta historia to jest wszystko, czym karmi się kino«. Wydaje mi się, że film i boks w ogóle idą w parze. W historii Kuleja cała oś wydarzeń jest podana na tacy. Bohater, boks, walka, wzloty i upadki. Natomiast wszystko dookoła, cały wachlarz emocji, wyjątkowość bohatera i szczególnie silna postać jego żony, tworzą z tego filmu niezwykłe widowisko. Jeżeli ktoś ci mówi, że możesz zrobić film o bokserze, w dodatku podwójnym mistrzu olimpijskim, to nie mówisz nie. »Kulej« to historia oparta na faktach, na potrzeby dramaturgii filmowej pewne rzeczy musieliśmy uprościć lub podkręcić.”
Fotos z filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, fot. Grzegorz Press / Watchout Studio
„No to co, panie Rafale, robimy film o tym draniu?” – tak Helena Kulej rozpoczęła rozmowę z Rafałem Lipskim, scenarzystą filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, kiedy spotkali się, by porozmawiać o słynnym bokserze i filmie, który byłby zainspirowany jego życiem.
Przez życie Kuleja przewijali się różni, często przypadkowi ludzie: przyjaciele i koledzy, piękne kobiety, strumieniami lał się alkohol. W tle uwielbienie kibiców, mediów, świata artystycznego. Głębokie zainteresowanie i zaangażowanie ze strony ówczesnego polskiego rządu, Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, organów bezpieczeństwa publicznego, milicji.
Będąc bokserem w warszawskim resortowym klubie Gwardia, nadzorowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, automatycznie pozostawał na milicyjnym etacie, co dawało mu dostęp do różnych dóbr, niedostępnych dla normalnych obywateli Polski Ludowej. W przypadku Jerzego Kuleja, prawdziwego bohatera tamtych czasów, oznaczało to również swoistą nietykalność. Jego wybryki były zamiatane pod dywan, za to jego teczka personalna zapełniała się kompromitującymi dokumentami. Kraj bardzo potrzebował namacalnych i wymiernych sukcesów, wykorzystywanych w bieżącej propagandzie. Bokser się nie oszczędzał, czerpiąc z życia i swojej pozycji, ile się dało.
Andrzej Chyra jako „Papa” Stamm w filmie „Kulej. Dwie strony medalu”, fot. Grzegorz Press / Watchout Studio
Dwoma kotwicami starającymi się ściągać Kuleja na ziemię, choć było to bardzo trudnym zadaniem, byli ukochana żona Helenka i trener „Papa” Stamm. Te dwie najbliższe osoby, głęboko w niego wierzące, nie ustawały w wysiłkach, by ujarzmić jego pozasportowe DNA; podejmując konkretne kroki mające pozytywnie wpłynąć na jego życie. Helena – grożąc mu rozwodem, a Feliks Stamm – wykluczeniem z sekcji bokserskiej warszawskiej Gwardii i reprezentacji Polski.
„Mamy wiele romansów, historii opowiadających o momencie zakochania do »i żyli długo i szczęśliwie« albo historii o kryzysach małżeńskich, często dotyczą ekstremalnych kryzysów, natomiast rzadko mówi się o życiu codziennym. O teamie, jaki może tworzyć udane małżeństwo” – mówi Michalina Olszańska, która zagrała rolę Heleny Kulej. – „Również o tym, że jeśli jedna osoba, niezależnie od płci, robi karierę, a chce też tworzyć dom i mieć dzieci, to partner musi się tym w większym stopniu zająć. To nie jest w tak oczywisty sposób interesujące i według mnie niewyeksploatowane w kinie. Tak wygląda życie. Żyjemy w czasach, w których kładzie się bardzo duży nacisk na jednostkowość, na to, że każdy ma robić swoją karierę. Poniekąd przez to takie domy się rozpadają.”
Fotos z filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, fot. Grzegorz Press
„Pani Helena wspominała, że dużo wycierpiała, ale z drugiej strony Jurek był fascynującym człowiekiem i zakładam, że bez niego jej życie nie miałoby takiego rozmachu” – wspomina Rafał Lipski. – „Tyle że częścią tego jest pewna cena, jaką musiała zapłacić. Pani Helena uznała, że pokaże mi obie strony medalu. Nawet bardziej tę drugą, bo pierwsza jest przecież bardzo dobrze znana. Ale nie czułem w tym chęci zrewanżowania się, tylko silną potrzebę uzupełnienia obrazu. I świetnie, bo tym samym byłem zainteresowany.”
„Ciekawe było odkrycie, bo to nie była powszechna wiedza, że od pewnego momentu pani Helena również była zatrudniona w MSW” – kontynuuje swoją opowieść scenarzysta. – „Zaskoczyło mnie to i pomyślałem, że to filmowa figura napędzająca scenariusz, zwłaszcza że Jurek miał w partii zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Jeżeli oboje uwikłani są w resortowe meandry, a on przecież boksował dla milicyjnej Gwardii, to robi się ciekawie. Jedno czy dwa spotkania z panią Heleną poświęciliśmy na wyjaśnienie, jak ona tam trafiła, co tam robiła. Trafiła do wydziału dla nieletnich kryminalistów – kieszonkowców i doliniarzy, których wtedy było sporo. Historia tego, jak państwo Kulejowie odnajdywali się w systemie i w relacjach z władzą.”
Fotos z filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, fot. Grzegorz Press
W rolę Jerzego Kuleja wcielił się Tomasz Włosok – wyróżniający się aktor młodego pokolenia, zdobywca Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za rolę w „Zielonej granicy” Agnieszki Holland.
W jego domu sporty walki zawsze wiodły prym. „Zaczynałem od aikido, przeszedłem przez tajski boks, krav magę” – wspomina aktor. – „Kiedy poszedłem na studia, miałem przerwę, ale coś mnie pchało w stronę boksu. Dlatego też figura Jurka była mi już wcześniej znana. Wiedziałem, jaką legendą w naszym kraju jest Jerzy Kulej. Kiedy ten projekt pojawił się na horyzoncie, chyba pierwszy raz w życiu miałem w sobie taki rodzaj determinacji, żeby się udało. Często wtedy możesz się przepalić. Nie wiem, jak to działa, ale jeśli bardzo ci na czymś zależy, to powolutku, niepostrzeżenie zaczyna się coś sypać, nie wychodzi, tracisz uwagę. A kiedy masz ten wewnętrzny luz, klocki zazwyczaj łatwiej się składają. Przynajmniej w moim życiu tak to wygląda. Zatem bałem się tego z uwagi na to, jak bardzo mi zależało. Kiedy już zaczęliśmy próbować, pierwszy raz w życiu poczułem, że to jest moje miejsce w tym momencie. Nie zastanawiałem się, kto inny mógłby wcielić się w rolę Jurka, tylko pod skórnie czułem, że jestem odpowiednim człowiekiem, by to zrobić.”
„Boksersko przygotowywaliśmy się przez rok” – kontynuuje Tomasz Włosok. – „Miałem wielki komfort. Choć też trochę zaryzykowałem, bo na naszym podwórku te realia zwykle inaczej wyglądają. Na Zachodzie można sobie pozwolić na przerwę albo ona w ogóle jest planowana produkcyjnie. W przypadku »Kuleja« wiedzieliśmy, kiedy zaczynamy okres przygotowawczy, kiedy możemy zająć się treningiem, nabraniem masy. Zrezygnowałem wtedy z innych rzeczy i przedłużyłem sobie ten okres właśnie do roku. Postawiłem wszystko na jedną kartę z wiarą, że produkcja się już nie przesunie. To była świetna decyzja, bo inaczej by się tego chyba nie dało zrobić. Muskulatury nie zrobi się na pstryknięcie. To wymaga czasu, a najcenniejszy jest ten, kiedy się odpoczywa i regeneruje. Tak naprawdę wtedy wszystko, czego się uczyliśmy na treningach, wchodziło do głowy. To tak jak z egzaminem. Wiedza najlepiej układa się wtedy, kiedy już odpuścisz i przestaniesz się uczyć.”
Fotos z filmu „Kulej. Dwie strony medalu”, fot. Grzegorz Press
A jak to się potem przełożyło na plan zdjęciowy? „Mieliśmy na planie dziesięciodniowy blok, kiedy kręciliśmy wszystkie walki – olimpiady, derby Warszawy, mistrzostwa Polski, sparingi” – wspomina odtwórca głównej roli. – „Codziennie po dwanaście godzin. Tak naprawdę cały rok przygotowań pracował na te dziesięć dni. Pierwszy raz doświadczyłem tego, że organizm przestawał mnie słuchać. Dwanaście godzin boksujesz w ringu. Ciosy zazwyczaj nie dochodziły, bo wcześniej się na to umawialiśmy. Gdybyśmy zmontowali wszystkie te sytuacje, w których przyjąłem cios, mielibyśmy pewnie całą walkę. Miałem zresztą świetnych partnerów, aktorów, którym boks nie był obcy. Nagle okazało się, że połowa młodych aktorów w Polsce boksuje.”
W efekcie wyszedł bardzo widowiskowy film, udanie oddający realia życia w PRL oraz wzloty i upadki Jerzego Kuleja. Bardzo ciekawie sfilmowane i zmontowane są sceny walk. A nasze uczucia w stosunku do postaci tytułowego bohatera zmieniają się jak w kalejdoskopie. Niby z jednej strony mu kibicujemy, wiedząc z historii, że mu się uda, ale czasem trudno nam go lubić, a jego wybory często nas irytują. Bardzo wiarygodnie wypada też relacja Jerzego i Heleny.
Film po raz pierwszy został zaprezentowany podczas Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, miał też już swoją premierę podczas 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie zdobył nagrodę za charakteryzację.
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura