Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Wilcze jagody

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

Wilcze jagody

Wilcze jagody

17.10.19

We wszystkich możliwych układach i konstelacjach już graliśmy, więc teraz czas na duet. (…) Duet to był świadomy minimalizm. Słuchacze, którzy nas znają, tytuł płyty od razu powinni skojarzyć z naszymi nazwiskami, chociaż dla niektórych będzie to oczywiste skojarzenie z trucizną. Zrobiłam jednak rozeznanie w temacie i okazuje się, że owoce wilczej jagody mają również właściwości lecznicze. (…) Niegdyś kobiety zakrapiały sobie nią oczy, aby mieć większe i kuszące źrenice. A wiedźmy jeszcze ponoć od tego latają! - o pracy nad nową płytą „Wilcze jagody” i towarzyszących jej emocjach z Agnieszka Wilczyńską i Andrzejem Jagodzińskim rozmawia Krzysztof Zwierzchlejski.



Która to już Wasza wspólna płyta? Przyznam, że trochę się nie mogę doliczyć…


Agnieszka Wilczyńska: Od końca licząc: „Tutaj mieszkam” (płyta z tekstami Wojciecha Młynarskiego), „Warownym grodem”, „Tribute to Komeda”, „Cicho, chicho pastuszkowie” „Pogadaj ze mną” (kompozycje Włodzimierza Nahornego ze słowami Wojciecha Młynarskiego). W sumie pięć.


Sześć, bo teraz mamy „Wilcze Jagody” – wspaniały tytuł. Skąd pomysł na duet?


Agnieszka: We wszystkich możliwych układach i konstelacjach już graliśmy, więc teraz czas na duet. Może potem będzie jeszcze coś innego, może solo?


Andrzej Jagodziński: Ty sama?


Agnieszka: To dopiero wyzwanie! Duet to był świadomy minimalizm. Słuchacze, którzy nas znają, tytuł płyty od razu powinni skojarzyć z naszymi nazwiskami, chociaż dla niektórych będzie to oczywiste skojarzenie z trucizną. Zrobiłam jednak rozeznanie w temacie i okazuje się, że owoce wilczej jagody mają również właściwości lecznicze. Po łacinie atropa belladonna. Pozyskiwana z niej atropina jest szeroko wykorzystywana w okulistyce. Niegdyś kobiety zakrapiały sobie nią oczy, aby mieć większe i kuszące źrenice. A wiedźmy jeszcze ponoć od tego latają! W odpowiednich dawkach jest lekiem.


Powiedzcie mi jak to się wszystko zaczęło?


Agnieszka: Andrzej przez kilkanaście lat pisał utwory do szuflady. Co jakiś czas różni ludzie sugerowali nam, żeby wydać płytę w duecie, ale siłą sprawczą i osobą, która nas zmotywowała do tej pracy był nasz wydawca i współproducent Piotr Semczuk (Studio Realizacji Myśli Twórczych). Andrzej wyjął z szuflady parę utworów, resztę dopisał i tak powstała kolekcja jedenastu. Ale pewnie parę w szufladzie jeszcze masz?


Andrzej: Jakby pogrzebać w szufladzie, tej najniższej, to jakieś się znajdą.


Agnieszka: Ale cicho, nie mówmy za głośno, bo jeszcze ktoś inny nabierze smaku. (śmiech) A kompozycje są tak piękne i poruszające, że podczas nagrań - szczególnie przy utworze „Lekkostrawna miłość” potrafiłam się popłakać, tak mnie wzruszała melodia i tekst o ulotności naszego istnienia.


Dodajmy, że tekst „Lekkostrawnej miłości” napisał Jan Wołek. Dlaczego te piosenki tak długo leżały w szufladzie?


Andrzej: Musiał dojrzeć pomysł, że to jest właśnie ten głos. Razem z Piotrem Semczukiem - wydawcą i współproducentem - jednogłośnie stwierdziliśmy, że to jest głos, który wpisze się tu idealnie. Oczywiście potrzebował on czasu by dojrzeć, kilka lat pracowaliśmy razem, by technicznie otworzyć jego walory.


Agnieszka: Technicznie i emocjonalnie. Pomysł wydania płyty w duecie wydaje mi się odważnym w tym momencie. Śmiejemy się, że na pytanie „ile czasu nagrywaliście tę płytę?” odpowiedzi są dwie.


Andrzej: Cztery dni…


Agnieszka: No właśnie, bo faktycznie tak było - dwa dni fortepian i akordeon i dwa dni głos. To pierwsza odpowiedź... Druga to półtora roku. Pracowaliśmy intensywnie nad każdym szczegółem, aby wokal i fortepian były jak jedność. Chcieliśmy, aby mój głos zabrzmiał instrumentalnie, jak wiolonczela, żeby frazy były poprowadzone w specyficzny sposób. No i też praca nad słowem, aby różnice dynamiczne, emocjonalne czy brzmieniowe wyciągnąć z tekstów. Przy pracy nad płytą pomagała nam Aneta Łastik - pedagog i nauczyciel śpiewu, która w ubiegłym roku przyleciała do nas na nagrania specjalnie z Paryża, gdzie mieszka na stałe. Znakomity nauczyciel z otwartym sercem i ogromną wiedzą. W utworze „Walczyk Mistrza Jana Sebastiana” Andrzej napisał muzykę inspirowaną barokową polifonią (zresztą Andrzej Jagodziński Trio będzie zaraz nagrywało muzykę Jana Sebastiana Bacha, to będzie niesamowite wydarzenie - byłam na kilku próbach i koncercie!), tematy się przenikają i uzupełniają, a do tego Wiesia Sujkowska dopisała niesamowity tekst inspirowany osobą Jana Sebastiana Bacha.


Andrzej: Kilka lat temu zadzwoniła do mnie Wiesława Sujkowska, która nota bene znała moją nauczycielkę fortepianu i zaproponowała mi pisanie tekstów. Pomyślałem, że ja przecież nie piszę piosenek i kazałem pozdrowić panią profesor. A teraz cztery piosenki napisaliśmy razem.


fot.Weronika Kosińska 

Agnieszko, ponownie na Twojej płycie pojawiły się teksty mistrzów słowa, niestety nie mogło być wśród nich Wojciecha Młynarskiego, który napisał teksty na „Tutaj mieszkam”, ale jest pierwsza klasa: Wiesława Sujkowska, Andrzej Poniedzielski, Stanisław Tym i Jan Wołek.


Agnieszka: Myślę, że Wojciech czuwał nad nami z góry i z pewnością napisałby kolejne wspaniałe teksty. Któregoś razu po koncercie w Centrum Łowicka w Warszawie, Andrzej rozmawiał ze Stanisławem Tymem. Znali się ze sceny, szanowali wzajemnie swoją twórczość, ale nie mieli ze sobą bliższego kontaktu.


Andrzej: Zapytałem Stasia czy nie napisałby tekstów do mojej muzyki. Zresztą mało kto wie, ale Stanisław Tym jest autorem tekstu do kolędy-pastorałki z ostatniej sceny filmu Stanisława Barei „Miś” z muzyką Jerzego Derfla. Okazało się, że to romantyczny i wrażliwy artysta, na przekór swojej codziennej działalności. Wiedziałem, że będzie to spójne.


„Grafit” został ze mną od pierwszego usłyszenia. Drugi z tekstów Stanisława Tyma dostaliście jednak pierwotnie w zupełnie innej wersji?


Agnieszka: Pierwsza wersja tej piosenki nosiła tytuł „Piosenka o psie”. Był to tekst kabaretowy. Na początku nie byłam w stanie odnaleźć się w tej estetyce. Z drżeniem serca poprosiłam Staszka o napisanie innego tekstu, mówiąc zgodnie z prawdą, że tego po prostu nie czuję. I tak powstała druga wersja piosenki pt. „Jak spał Szekspir” – urocza historia o miłości ze „Snem nocy letniej” w tle. A „Piosenkę o psie” zaśpiewałam jako bis na naszym premierowym koncercie, który odbył się 27 września w Centrum Łowicka. Było całkiem zabawnie. :-)


Wpływaliście jeszcze jakoś na autorów tekstów?


Agnieszka: Poza tym przypadkiem, niczego nie sugerowaliśmy, sama muzyka inspirowała artystów.


Andrzej: A muzyka była pierwsza.

Agnieszka: Autorzy tekstów idealnie wyczuli intencje kompozytora i nastrój piosenek, napisali naprawdę cudowne historie.


A wśród nich takie niuanse jak „Dwa serduszka cztery oczy” przywołane przez Andrzeja Poniedzielskiego w piosence „By nie było żal”. Wydaje mi się, że trudniej jest pisać do gotowej muzyki. Agnieszko, zadebiutowałaś na tej płycie jako autorka tekstu, więc możesz coś na ten temat powiedzieć.


Andrzej: Mogę najpierw zacytować fraszkę Kochanowskiego?


Kto się abstynencją para
Niech z poezją rozbrat bierze.
Ja, dopóki się nie spiję
Bzdury bazgrzę na papierze.


Agnieszka: Pisałam na trzeźwo. (śmiech) Pisałam już wcześniej do szuflady i od czasu do czasu pokazywałam Andrzejowi moje wiersze i wierszyki. Któregoś razu Andrzej przyniósł na próbę swoją kompozycję i powiedział: do tego utworu tekst napiszesz ty. Nie miałam wyjścia! :-) A czy trudno się pisze? Usiadłam i napisałam. Samo naturalnie się złożyło - muzyka mnie poniosła. Nie znaczy, że jest to łatwe lub trudne. Dla mnie było to duże wyzwanie, odpowiedzialność i obawa czy się sprawdzę, w końcu znalazłam się w towarzystwie asów i było to dla mnie trochę stresujące. Utwór „By nie było żal”, o którym wspomniałeś, to - podobnie jak pozostałe teksty Andrzeja Poniedzielskiego, Wiesławy Sujkowskiej, Stanisława Tyma i Jana Wołka - poezja najwyższej próby. Mój „Ocean dobrych słów” to opowieść spod półprzymkniętych powiek, z zachowaniem zasad prozodii.



fot.Weronika Kosińska 


Panie Andrzeju, kiedy pojawiają się pomysły na piosenki?


Andrzej: Przychodzą do głowy w przeróżnych momentach: w samochodzie, w tramwaju, na ulicy. Trudno powiedzieć, ale prawdą jest, że systematyczna i codzienna praca - jak wstawanie codziennie o 7 i pisanie przez godzinę - musi dać efekt. Nie trzeba czekać na tak zwane natchnienie.


Agnieszka: To ciekawe, bo to samo mówił w jednym z wywiadów Wojciech Młynarski.


Andrzej: On chyba wstawał o 5…


Agnieszka: Ale mówił, że pisanie to jest warsztat. Chociaż Andrzej akurat cały czas chodzi i coś śpiewa.


Andrzej: Czasem też trzeba pojechać do Argentyny. Będąc tam z moim Trio poszukiwaliśmy skórzanej kurtki dla Czesława Bartkowskiego. Olbrzymi tłum ludzi jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Chodziłem za Czesławem. Wiliśmy się w motłochu. Cały czas go pilnowałem, żeby mi nie uciekł. I wtedy, być może w reakcji na ten zgiełk, pojawiła się melodia. To chyba jedyna taka historia, bo na spacerze z psem to nic ciekawego…


Waszej muzyki nie znajdziemy w serwisach cyfrowych. Czy to świadomy wybór?


Agnieszka: Dziś to trochę na zasadzie: jak nie ma cię na Facebooku, to nie istniejesz. Ale po naszych koncertach wciąż sprzedaje się sporo płyt. Po warszawskim koncercie ruszyła też sprzedaż „Wilczych Jagód” na stronie wydawcy – Studia Realizacji Myśli Twórczych. Album od 23 października będzie też dostępny w dobrych sklepach muzycznych. Serwisy cyfrowe to legalne źródło umożliwiające odsłuchiwanie utworów wielu artystów. Myślę, że warto przemyśleć zamieszczenie płyty na takich polach.


Andrzej: Jest kilka nagrań Andrzej Jagodziński Trio na YouTube. Przypomina mi się sytuacja z czasów Stadionu Dziesięciolecia. Znajomy mi mówił, że widział tam „Kolędy” nagrane przez nas w 1995 roku. Ciekawe, że nie „Chopina”…


Jakie to uczucie dowiedzieć się o pirackiej kopii swojej twórczości?


Andrzej: Z jednej strony miłe, bo świadczy o popularności. Ale jest też druga strona medalu. Na początku lat 90. XX wieku ciężko było o uczciwych wydawców, nie było też ustawy o prawie autorskim. Trudno było zarobić pieniądze na tamtych nagraniach, pozostała tylko satysfakcja, że ludzie chcieli tego słuchać, skoro pojawiło się na nielegalnym rynku. Dzisiaj jest już trochę inaczej.


Agnieszka: Moja płyta „Tutaj mieszkam” była dostępna na „Chomiku”. Myślałam wtedy, że świadczy to o tym, że płyta jest potrzebna i popularna. Niestety miałam wtedy mierną świadomość co z tym mogę zrobić. Cztery lata temu nie było też narzędzi do szybkiego reagowania na naruszenia prawa autorskiego. Wielokrotnie padały już słowa, że to jest jednak przestępstwo, a nazywając to po imieniu: kradzież.


Wciąż nie jest dobrze, ale przynajmniej w świecie muzycznym problem piractwa znika.


Agnieszka: Ale tylko dzięki temu, że powstają legalne źródła, pojawił się streaming. Jest wiele legalnych i bezpłatnych bądź całkiem niedrogich źródeł, w których można posłuchać muzyki, obejrzeć filmy, obrazy czy poczytać. Ludzie mają coraz większy wybór. Świadomość rośnie. Wiem, że na stronie Legalnej Kultury jest Baza Legalnych Źródeł, gdzie prezentowane są serwisy, które udostępniają zasoby kulturalne z poszanowaniem praw twórców.


Agnieszko, słyszałem, że w Twoim odtwarzaczu gości nie tylko jazz?


Agnieszka: Oczywiście! Dość zabawna historia, bo w samochodzie mam na przykład płyty One Direction, zespołu, którego namiętnie słucha moja córka. Siłą rzeczy słucham ich również ja. Całkiem dobra produkcja. Zupełna odskocznia. Był taki okres, że słuchałam Gregory’ego Portera, chociaż on jest z kręgu jazzowego. Bardzo intryguje mnie jego barwa i emocjonalność.


Andrzej: Ja sięgam czasem do współczesnych nagrań, jednak nie zasłuchuję się w nich zbyt długo – wolę muzykę klasyczną. Czasami biorę się za współczesną, żeby dowiedzieć się, co się dzieje w muzyce, ale do dzisiaj nie wiem. (śmiech) Bach, klasycyzm, romantyzm, do początków XX wieku. To mnie zawsze wciąga!


Agnieszka: Ale ja też słucham klasyki! Gdy mam okropny humor Andrzej mi mówi: posłuchaj Mozarta. Koncert fortepianowy d-moll najlepszy na smutki.


Andrzej: Na muzykę przeniosła się precyzja komputerowa, od której uszy bolą. Starsze nagrania brzmią cieplej, naturalniej. Wiadomo, że musimy się zbliżyć do komputerów, jak jest zbyt nierówno lub nieczysto, to trzeba przyciąć. Natomiast jeśli posłuchamy nagrań z lat 60. XX wieku - to były chyba najlepsze lata polskiej piosenki – to można się zadziwić jak czysto śpiewali wokaliści. A na dodatek z takim wyrazem i dbałością o słowo! To byli jednak artyści innej klasy, np. Kalina Jędrusik, aktorka z wykształceniem muzycznym, śmiało można ją porównać do Marilyn Monroe, która śpiewała niewiele gorzej niż ówczesne gwiazdy jazzu. Zachęcam do zerknięcia w te rejony. Nie było strojenia, cięć, wszystko nagrywało się „na setkę”, czasem na 100% na wąską taśmę - tak jak został nagrany nasz pierwszy „Chopin”, 6 godzin w studiu. Dzisiaj robi się to inaczej, ale mnie ta digitalność denerwuje.


Agnieszka: Wracając do tego czego słucham, to absolutnym topem dla mnie jest Cecile McLorin Salvant. Wokalistka jazzowa młodego pokolenia, w jej głosie można odnaleźć Sarah Vaughan, Ellę Fitzgerald. Niesamowita emocjonalność, precyzja, skala głosu i elastyczna barwa, którą operuje z niesamowitą swobodą. W moim schowku na płyty jeździ ze mną również Pat Matheny.



fot.Weronika Kosińska 


Ale Waszej płyty, nie bójmy się tego powiedzieć, słucha się łatwo. Do jakiego słuchacza skierowane są „Wilcze Jagody”?


Andrzej: Pisane były do szuflady, więc jak najbardziej dla siebie. Mam pewną słabość do polskiej muzyki ludowej, która jest mi bardzo bliska, taka chopinowsko-słowiańska dusza. Chociaż na co dzień zajmuję się trudniejszą muzyką, to melodie, które napisałem, są proste. Może pokręcone harmonicznie lub rytmicznie, natomiast założenie było takie, żeby były to proste melodie. Wspomniane „By nie było żal”, gdyby uprościć harmonię i zmienić tekst Andrzeja Poniedzielskiego, stałyby się piosenką ludową. Mam nadzieję, że wszystkie inne też.


Agnieszka: Czy proste? Ja się z tym nie zgodzę. Melodie są naprawdę niebanalne i trochę pozakręcane, ale rzeczywiście słucha się ich łatwo. Cała sztuka polega na tym, żeby podać materiał trudny w sposób przystępny, miły do słuchania i mam nadzieję, że to nam się udało. Tomasz Szachowski w Programie Drugim Polskiego Radia zaprezentował niedawno trzy utwory z naszej płyty i dostaliśmy odzew, że cudownie się tego słucha i że tak brakuje na polskim rynku piosenek z podanym tekstem, że jest to wzruszający materiał, poruszające teksty i muzyka. To bardzo miły dowód na to, że jest zapotrzebowanie na takie teksty i muzykę.


Andrzej: Poruszające wykonanie!


Agnieszka: Z wzajemnością! Ktoś mnie ostatnio zapytał czy kładę szczególny nacisk na tekst. A ja po prostu mam takie poczucie estetyki tekstu. Tego chyba ludziom brakuje. Nagraliśmy płytę w duecie, więc nie ma tu natłoku dźwięków i instrumentów, nie ma perkusji, saksofonu i kontrabasu, tylko fortepian i głos, dobarwione czasem brzmieniem akordeonu. Jest za to intymność, oddech zatrzymania i refleksji, którego brakuje dziś ludziom.


To też świetnie będzie słychać na koncertach. Gdzie będzie można Was spotkać?


Andrzej: Prawdopodobnie będziemy grać tam, gdzie nas chcą. (śmiech)


Agnieszka: Na szczęście nas chcą. Graliśmy już pierwszy koncert promocyjny w Centrum Łowicka w Warszawie, kolejny 25 października w moim rodzinnym Szczecinie (płyta była współfinansowana ze środków Miasta Szczecin). 29 listopada wrócimy do Warszawy do Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Władysława Szpilmana, koncert ten będzie też transmitowany na antenie radiowej Dwójki.


Andrzej: Zdecydowanie lepiej będzie to brzmiało w kameralnych salach.


Z pewnością wybiorę się raz jeszcze posłuchać „Wilczych Jagód” na żywo. Dziękuję za rozmowę!

 

Rozmawiał Krzysztof Zwierzchlejski






Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura






Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!