WSPÓLNE SPRAWY
/ Archiwum

Powiedz coś, a powiem Ci, kim jesteś
18.06.13
Język jest dobrem wspólnym, stanowiącym o tożsamości narodowej. Nie oznacza to jednak, że wszystko, co w nim zostało napisane, jest wspólną własnością. Reprezentanci narodu używają tego samego języka, który pozwala im się identyfikować z kulturą i tradycją. Dla wielu oznacza to niestety, że wspólnota językowa implikuje wspólnotę dóbr języka. Jak co roku, 21 lutego, świat obchodzi Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego.
Ojczysty język Polaków jest bardzo trudny. Sam fakt, że polski to język fleksyjny (a nie jak na przykład angielski – pozycyjny) sprawy nie ułatwia. Kiedy obcokrajowiec opanuje już podstawy odmiany, dowiaduje się, że musi zapomnieć o właśnie zapamiętanych zasadach, ponieważ w języku polskim są niemal same wyjątki. Do tego dochodzą oboczności, wymiany samogłosek i mnóstwo innych procesów językowych nieznanych w postaci teoretycznej większości użytkowników języka.
W rankingach najtrudniejszych języków świata polski zajmuje zawsze miejsce w czołówce, razem z węgierskim i fińskim.
Ale w naturze panuje równowaga, więc to, że nasz język jest trudny, wynagrodzone zostało jego bogactwem. Polski jest przebogaty – istnieje w nim wiele słów, które są prawie synonimiczne wobec siebie, ale właśnie to prawie robi różnicę. W polszczyźnie można oddać odcienie wrażeń, emocji, przeżyć niemal niemożliwych do wyrażenia w innym języku. Słowotwórstwo w polszczyźnie jest prawie nieograniczone – bogactwo naszego języka widać choćby w możliwości utworzenia zdrobnień i zgrubień od jakiegoś słowa.
Dziwić więc może fakt, że w ostatnim czasie karierę zrobiło słowo „zajebisty”, które może znaczyć: niezwykły, niebanalny, fascynujący, genialny, mistrzowski, oszałamiający, piękny, świetny, znakomity i wiele innych. Użytkownicy słowa zapominają też, lub po prostu nie wiedzą, że słowo to jest jednak wulgaryzmem. Zwolennicy używania słowa „zajebisty” na określenie wszystkich możliwych doznań zapewne broniliby go, mówiąc, że język dąży do skrótu. Ekonomiczność języka jest istotna, ale czym innym jest ekonomiczność, a czym innym ograniczenie. Ludwig Wittgenstein, filozof zajmujący się zagadnieniami języka, stwierdził „Granice mego języka oznaczają granice mego świata”. Idąc tropem tej refleksji, można odczuwać obawę związaną z perspektywą ograniczenia zasobów języka do minimum, co spowoduje zubożenie intelektualne narodu. Uderzając w patetyczne tony, można także stwierdzić, że nie po to nasi przodkowie w czasie zaborów walczyli o język, żeby ich potomkowie mówili o wszystkich przeżyciach „zajebiste”.
Język jest fundamentem kultury – taka więc kultura narodu, jaki jego język. Kiedyś za oczywiste uznawało się, że elity dbają o czystość i poprawność języka, a człowieka rozpoznawało się po tym, jak mówi. Teraz jest z tym problem, ponieważ język się spauperyzował i stracił na szlachetności. Nie da się ukryć, że gigantyczną rolę w pauperyzacji i „krzewieniu” niepoprawności językowej odgrywają media. Kiedyś z przyjemnością słuchałam radia, teraz nie mogę bez zdenerwowania słuchać właściwie żadnej stacji – prowadzący audycję łamią wszelkie reguły poprawności, wyrzucając z siebie słowa, nad którymi się nie zastanawiają. Rozumiem ogólny przekaz, bo na ogół słucham ze zrozumieniem, ale kaleczy to moje ucho przyzwyczajone do poprawnej, eleganckiej polszczyzny. Podobne odczucia towarzyszą mi, kiedy oglądam telewizję i słyszę „widzicie państwo”, zamiast „widzą państwo”, „spełnia rolę” zamiast „odgrywa rolę” lub „spełnia funkcję”. Przykłady mogę mnożyć bez końca. Kiedyś dziennikarz należał do elity, która odróżniała się od innych tym, że jej język był nienaganny.
Osobnym zjawiskiem jest język młodych ludzi, w którym wszechobecne są zapożyczenia z angielskiego (często zupełnie niepotrzebne) lub hybrydy językowe, które dla przeciętnego człowieka są zupełnie nieczytelne. Najmodniejsze ostatnio słowo to „hejtować” od angielskiego „hate” czyli nienawidzić. Być może lepiej w dyskusji publicznej (a znanym dziennikarzom zdarza się używać tego słowa w tekstach) brzmi „hejter” niż staroświecki „nienawistnik”, ale to nie do końca tłumaczy popularność tego słowa – czym innym jest jednak młodzieżowy slang a czym innym poważny dyskurs publiczny. Podobnie jest ze słowem „zdisować”, które oznacza poniżyć, zawstydzić. Moją niewspółczesność językową dobrze było widać, kiedy po raz pierwszy usłyszałam to słowo w czytelnym kontekście i byłam prawie pewna, że pochodzi od imienia Dis, którym Dante w Boskiej komedii nazywa Lucyfera.
Wracając do nagannych językowo massmediów, nie sposób nie wspomnieć o internecie, w którym można powiedzieć wszystko bezkarnie. Wiadomo, że spora część ludzi traktuje go jako tablicę, na której mogą wywiesić swoje frustracje. Zaskakujące, że na ogół silne wzburzenie emocjonalne powoduje, że język stosowany w sieci przypomina stylistyczną barbarię. I nie idzie tu o wulgaryzmy i obelgi, których używają anonimowi komentatorzy rzeczywistości, ale o ten język, który obecny jest w rozmaitych fachowych portalach, mających pretensje do bycia opiniotwórczymi. Można by przypomnieć starą zasadę „noblesse oblige”, która we współczesnym świecie chyba już przestała obowiązywać.
Język jest dobrem wspólnym, stanowiącym o tożsamości narodowej. Nie oznacza to jednak, że wszystko, co w nim zostało napisane, jest wspólną własnością. Reprezentanci narodu używają tego samego języka, który pozwala im się identyfikować z kulturą i tradycją. Dla wielu oznacza to także niestety, że wspólnota językowa implikuje wspólnotę dóbr języka. Przytaczanie cudzych tekstów bez podania autorstwa jest nagminną, głównie internetową, acz nie tylko, praktyką.
Pisarka Małgorzata Strzałkowska, autorka książki Wierszyki łamiące języki, jakiś czas temu ze zdumieniem odkryła, że jej dzieła są cytowane w innych tekstach – autorzy tych kompilacji zapomnieli napisać, kto jest twórcą cytowanych fragmentów. Sprawa skończyła się w sądzie.
Wydaje się, że szacunek do języka powinien także oznaczać szacunek do jego dóbr, a więc tym samym dla twórcy. Wniosek z rozważań jest oczywisty – mówmy i piszmy poprawnie, najlepiej samodzielnie stworzone teksty.
Marta Makowiecka
fot. flicr.com/will668
Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura


Archiwum – na skróty
