Muzyka może być dostępna legalnie i za niewielkie pieniądze

WSPÓLNE SPRAWY

/ Archiwum

Muzyka może być dostępna legalnie i za niewielkie pieniądze

Muzyka może być dostępna legalnie i za niewielkie pieniądze

03.04.12

Czy rzeczywiście płyty muzyczne w Polsce są horrendalnie drogie? Dlaczego piraci internetowi nie kradną luksusowych samochodów? Jak wygląda opieka wytwórni nad artystami? Co się dzieje z zyskiem ze sprzedaży płyt? Pawłowi Rusakowi o produkcji muzyki opowiada Piotr Kabaj, prezes wytwórni EMI Music Poland.

 

Paweł Rusak: Dużo muzyki słucha Pan na co dzień?

Pior Kabaj: Oczywiście. I wcale nie dlatego, że pracuję w wytwórni fonograficznej. Po prostu – tak jak większość Polaków – robię to dla przyjemności. Muzyka towarzyszy mi nieustannie, ponieważ jest znacznie powszechniejsza, niż kiedyś, dociera do nas z wielu miejsc. Poza tym żyję z muzyki, ponieważ pracuję w branży fonograficznej.

 

Ta gałąź gospodarki nie ma, zwłaszcza ostatnio, dobrej prasy. Wiele osób próbuje udowodnić, że takie firmy, jak EMI, żerują na artystach: twórcy otrzymują ponoć marne ochłapy z krociowych zysków wytwórni.

Pior Kabaj: Zdaję sobie sprawę z takiego postrzegania przedstawicieli branży fonograficznej, ale jednocześnie wiem, że jest to absolutnie nieprawdziwe. Niestety, kłamstwo zawsze robi furorę.

 

To kłamstwo stało się powszechne, kiedy na świecie nasiliły się protesty wobec ACTA.

Pior Kabaj: Teoretycznie tak, jednak sprzeciw wobec praktyk tzw. majors, czyli największych wytwórni muzycznych, trwa od dłuższego czasu.

 

Rozumiem, że nie robi to na Panu wrażenia?

Pior Kabaj: To nie tak, że się tym absolutnie nie przejmuję. Wiem po prostu, jaka jest prawda – i nie mam żadnych rozterek. W naszej wytwórni pracuje czterdzieści osób i współpracujemy z kilkudziesięcioma artystami; dostarczamy towar do kilkuset sklepów. Z naszej muzyki żyje też ponad dwieście stacji radiowych, jest wykorzystywana w przemyśle filmowym...

 

Przykładów wpływu fonografii na gospodarkę jest mnóstwo. Dziwi mnie trochę to, że firmy, które najwięcej inwestują w polską muzykę, są postrzegane jako te, które okradają artystów. Wydajemy płyty na podstawie zawartych z twórcam i umów, w których jest obligatoryjny nakaz…  konsultacji z prawnikiem. Należałoby więc zakładać spisek naszej branży i prawników. Co, oczywiście, nie ma miejsca.

 

A co ma miejsce? Jak w praktyce wygląda opieka nad artystami i dbanie o ich dobro?

Pior Kabaj: Po pierwsze, podpisujemy kontrakt fonograficzny, w którym zagwarantowany jest udział procentowy (może to być 10 czy 16%) artysty w naszych przychodach ze sprzedaży albumu. Po drugie, zazwyczaj podpisujemy również kontrakt artystyczny, w ramach którego pokrywany wszelkie koszty związane z wyprodukowaniem albumu. Musimy opłacić na przykład studia nagrań, realizatora dźwięku, muzyków sesyjnych; finansujemy sesje zdjęciowe, teledyski, projekt graficzny okładki i reklam. Jednocześnie zajmujemy się mniej artystycznymi aspektami – takimi, jak tłoczenie płyt, podpisanie i egzekwowanie umów ze sklepami, dystrybucja i promocja.

 

Załóżmy, że w dany album w sumie inwestujemy sto tysięcy złotych. Z tej kwoty połowa pokrywa koszty nagrania albumu, druga połowa to koszty promocji. W praktyce wygląda to tak, że jeżeli płyta kosztuje 39,99 złotych, w tej cenie podatek VAT wynosi prawie 19%, marża sklepu zaś 28%. Kiedy doliczymy do tego podatek dochodowy, to okaże się, że połowa ceny płyty pozostaje albo w sklepie, albo u fiskusa.

 

A zysk?

Pior Kabaj: Cały zysk netto to około 2%. Przy zainwestowaniu stu tysięcy złotych oraz zaangażowaniu naszych pracowników, kiedy sprzedaż osiągnie poziom Złotej Płyty (czyli piętnaście tysięcy sztuk), nasza firma ma 2% zysku. Artysta zaś – bez względu na wynik sprzedaży i poziomu naszej inwestycji – otrzymuje 8,5% od ceny detalicznej, które jest zagwarantowane w umowie.

 

Oczywiście, jeśli sprzedamy dziesięć tysięcy sztuk i zainwestujemy sześćdziesiąt tysięcy złotych, to nasz koszt wyniesie 3%. Jeżeli zaś sprzedamy tylko pięć tysięcy sztuk, to – przy inwestycji w kwocie sto tysięcy złotych w krążek – mamy stratę 30%. I takie rzeczy się zdarzają.

 

Generalnie w branży fonograficznej 20% artystów to tzw. super stars, którzy sprzedają bardzo dużo płyt i przynoszą nam wysokie zyski; 30% z nich udaje się pokryć koszty, połowa zaś przynosi straty. Mamy również tzw. back catalogue, czyli starsze albumy, które zawsze generują stabilne przychody. I dlatego możemy sobie pozwolić na ryzykowne inwestowanie w debiutantów. Ale jesteśmy w stanie zaryzykować i wziąć odpowiedzialność za artystę.

 

Dlaczego, w takim razie, duże wytwórnie są bojkotowane i kontestowane?

Pior Kabaj: Po pierwsze, modny jest ruch antykorporacyjny, który generalnie sprzeciwia się wszelkim korporacjom. Tyle tylko, że korporacje są różne. EMI zatrudnia na świecie 2 500 osób i działa lokalnie. Każdy z dyrektorów podejmuje samodzielne decyzje, a dzięki temu ułatwia debiuty lokalnym artystom i promuje ich.

 

Być może zatem chodzi po prostu o pieniądze. Wiele osób narzeka, że płyty z muzyką są horrendalnie drogie i nikogo już nie stać na oryginalne płyty.

Pior Kabaj: W zeszłym roku Adele sprzedała w naszym kraju 210 tysięcy egzemplarzy swoich płyt „19”, „21” i „Live At The Albert Hall”. To wynik tym bardziej imponujący, że ten krążek był wyjątkowo drogi – kosztował ponad 60 złotych, podczas gdy muzyka artystów zagranicznych kosztuje średnio 15 złotych mniej. Polacy wydali ponad 12 milionów złotych tylko na płyty Adele.

 

Ostatnio przygotowałem dla Zbigniewa Hołdysa, który szedł na spotkanie z premierem Donaldem Tuskiem, dokument, w którym zestawiłem inflację, koszt jednostkowej płyty oraz siłę nabywczą, czyli to, ile krążków można kupić za średnią krajową pensję.

 

Co się okazało?

Pior Kabaj: Od 2000 roku inflacja wzrosła o prawie 40%, ale jednocześnie prawie dwukrotnie wzrosła wysokość średniej krajowej pensji. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że w tym samym czasie ceny albumów... spadły. W 2000 roku płyta polskiego wykonawcy kosztowała średnio 42,99 złotych, a więc za jedną pensję przeciętny Kowalski mógł kupić trzydzieści płyt. Obecnie cena albumu muzycznego wynosi 39,99 złotych, a średnia krajowa pensja pozwala na zakup aż dziewięćdziesięciu oryginalnych płyt.

 

A mimo to piractwo w naszym kraju kwitnie.

Pior Kabaj: Niestety, tak. Walczę z tym procederem ponad dwadzieścia lat i przeżyłem różne formy piractwa. Uważam, że trzeba chronić artystów przed kradzieżą ich pracy. A jednocześnie należy rozwijać i proponować takie modele korzystania z muzyki, które będą zachęcające dla młodych ludzi.

 

Może się okazać, że – tak jak w Szwecji – 60% przychodów przemysłu fonograficznego będzie pochodziło ze sprzedaży w internecie. Przykładem może być stosunkowo nowy serwis internetowy Spotify, który oferuje płatny dostęp streamingowy, czyli możliwość słuchania muzyki po opłaceniu subskrypcji. Właśnie serwisy streamingowe mogą okazać się dobrym rozwiązaniem, aczkolwiek nie wyeliminują całkiem piractwa. Zawsze znajdą się tacy ludzie, którzy skopiują czyjąś własność w nielegalny sposób. I będą to robić z pełną premedytacją, wiedząc, z czym to się wiąże.

 

Nie do końca zgodzę się też z tłumaczeniem, że nie stać ich na oryginalną muzykę. Kiedy ja chcę mieć luksusowego mercedesa, to nie idę na parking i nie kradnę stojącego tam samochodu. Ale wiem, że trudniej jest skopiować mercedesa niż płytę muzyczną.

 

Akurat niedawno celnicy zatrzymali* replikę wwożonego do Niemiec Mercedesa 300 SL Gullwing, ponieważ kształt nadwozia jest chroniony prawem patentowym, a więc kopiowanie jest zabronione. Zgodnie z wyrokiem sądu nadwozie zniszczono – trafiło pod prasę o nacisku trzydziestu ton. Z podróbkami płyt tak łatwo nie da się walczyć.

Pior Kabaj: Jedyną skuteczną formą walki z piractwem jest udostępnienie serwisów subskrypcyjnych. Co zresztą może się przełożyć na większe wpływy dla samych artystów.

 

Fot.: Archiwum Fundacji Legalna Kultura

 

* Źródło: http://www.autoweek.com/article/20120323/CARNEWS/120329914





Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!