Rozmowy
O pracy twórczej, rzemiośle i artystycznych zmaganiach. O rozterkach w kulturze i jej losach w sieci, rozmawiamy z twórcami kultury.
Moda na bycie głąbem

CZYTELNIA KULTURALNA

/ Rozmowy

 Moda na bycie głąbem

Moda na bycie głąbem

03.07.14

Kiedy w połowie lat 80. pisał pierwsze opowiadanie o Wiedźminie, nie przypuszczał, że prawie 30 lat później będzie najczęściej tłumaczonym na obce języki polskim pisarzem fantastyki po Stanisławie Lemie, zaś stworzona przez niego postać zacznie żyć własnym życiem na kartach komiksów i w komputerowych grach, które sprzedawane będą na całym świecie. O polskim rynku książki, przyszłości czytelnictwa i prawach autorskich rozmawiamy z Andrzejem Sapkowskim.

Niedawno odbyły się Warszawskie Targi Książki, które przyciągnęły tłumy zwiedzających. Jak podchodzi Pan do takich wydarzeń? To przyjemność spotkania z czytelnikiem, żmudny obowiązek czy może jeszcze coś innego?


W kręgu piszących szeroko rozumianą fantastykę spotkania z czytelnikami zawsze były rzeczą absolutnie naturalną, bo też i okazji do takich spotkań pisarze-fantaści mają dużo, nieporównanie więcej niźli mainstreamowcy. Rocznie odbywa się sporo konwentykli, zjazdów i zlotów miłośników fantastyki, większych lub mniejszych, lokalnych, regionalnych, ogólnopolskich i zagranicznych. Na zjazdy takie pisarze bywają zapraszani i oczekuje się od nich spotkań z czytelnikami - oficjalnych i kuluarowych, udziału w dyskusjach i panelach, sesjach autografów itp. Jest to, jak się rzekło, rzecz normalna i nikomu z nas nie przyszłoby do głowy traktować to jako uciążliwość czy żmudny obowiązek.

A jak patrzy Pan w ogóle na często dyskutowany problemu malejącego czytelnictwa w Polsce?

Według ostatnich badań 61% społeczeństwa nie czyta w ogóle. A ja myślę, że jest dużo gorzej. Są, naprawdę są jeszcze tacy, którzy wstydzą się bycia głąbami, miast się tym przechwalać - i ci w sondażach zwyczajnie kłamią. Są też - i tu leży sedno problemu - tacy, którzy czytaliby namiętnie, ale ich na książki nie stać. Książki w Polsce są wybitnie za drogie - w stosunku do siły nabywczej społeczeństwa. Ceny książek w Polsce - oparte zresztą na całkowicie prawidłowej kalkulacji ekonomicznej i całkiem przyzwoicie skalkulowanym zysku wydawcy - są takie same, jak w Europie Zachodniej. Ale siła nabywcza tamtejszych społeczeństw jest nieporównywalnie większa. A nasi rządzący, miast dotować, obkładają książki VAT-em. Jak kawior. Tym samym książka staje się towarem luksusowym, zbyt drogim dla znacznej części zubożałego społeczeństwa.

Jak ocenia Pan kampanie społeczne promujące czytelnictwo? Czy takie akcje, jak "Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka" mają szansę powodzenia?

Nie, nie mają. Absolutnie żadnych. Chciałbym być dobrze zrozumianym: to dobrze, że takie akcje są, że komuś się chce chcieć je organizować. Same inicjatywy są cenne - bo wszystkie inicjatywy są cenne. Ale wymiernych efektów to one nie przyniosą najmniejszych. Ludzi czytających się nie ceni i nie nagradza, ani seksem, ani czymkolwiek innym. Ludźmi czytającymi się pogardza. Znam kilka przypadków znajomych niewiast, które zaniechały czytania w pociągach. Miały dość ordynarnych zaczepek współpodróżujących głąbów. Bycie głąbem jest obecnie w naszym kraju modne, jest comme il faut. I powstaje odwieczny dylemat typu jajko-kura - czy społeczeństwo nie czyta, albowiem składa się z głąbów? Czy też może odwrotnie: nie czytają, więc zgłąbieli i dlatego tylu dziś głąbów dookoła?

Czy zdarza się Panu czytać książki elektroniczne, czy jednak jest Pan przywiązany do papieru?

Czytam bardzo dużo książek elektronicznych, satysfakcję z czytania z ekranu mam nie mniejszą, niźli z druku. A wygoda nieporównywalnie większa. Wyjeżdżając, mogę zabrać ze sobą całą elektroniczną bibliotekę. A ile mógłbym wziąć książek drukowanych? Nie narażając kręgosłupa na urazy a portfela na koszty nadbagażu? Przyszłość należy do e-booków. Nie da się zwolnić ani tym bardziej zahamować postępu, który niesie z sobą wygodę użytkowania.  



A jak podchodzi Pan do cyfrowych wersji własnych książek? Minęło wiele lat, zanim sagę o Geralcie mogliśmy legalnie przeczytać w postaci e-booka. Czy wcześniej był Pan sceptyczny wobec tej formy publikacji, czy po prostu nie pojawiła się sensowna oferta?

Dementuję, nigdy nie byłem sceptyczny wobec wydań cyfrowych. Powiem więcej: gdyby to zależało ode mnie, byłbym w tej branży pionierem. Książki Sapkowskiego byłyby pierwszymi e-bookami w Polsce. Ale to nie zależało ode mnie. Nie chciałbym się tutaj w tę rzecz wdrążać.

Gdy "Sezon burz" - początkowo tylko w wersji papierowej - trafiał na sklepowe półki, emocje czytelników były wyjątkowo rozgrzane. Z jednej strony: Andrzej Sapkowski wraca do swojego najważniejszego projektu literackiego, jakim pozostaje Wiedźmin. Z drugiej jednak - szybko pojawiło się wiele głosów krytykujących brak wydania cyfrowego. Z czego wynikał ten początkowy brak wersji elektronicznej?

Pytanie kieruje Pan pod zupełnie niewłaściwym adresem. Ja książki piszę. Wydaje je i o sposobach wydawania decyduje kto inny, mający swą własną politykę i realizujący ją według własnego najlepszego rozeznania, w sposób najkorzystniejszy dla swej firmy. Do owej polityki nie wtrącam się pryncypialnie. Komentować jej w wywiadach również nie mam zamiaru.    

Od premiery "Sezonu burz" do wydania e-booka na platformie cdp.pl minął ponad miesiąc. W tym czasie do sieci trafiły pirackie skany Pańskiej książki. Czy w tej sytuacji ocenia pan późne wydanie e-booka jako błąd ze strony wydawnictwa? Dziś wszakże wiemy, że "Sezon burz" jest najlepiej sprzedającym się e-bookiem w ofercie cdp.pl. Czy następna powieść Andrzeja Sapkowskiego zostanie wydana w postaci papierowej i cyfrowej w tym samym momencie?

Pytanie pod niewłaściwym adresem. No comments. Next question please.


Mówiliśmy o nielegalnych skanach Pańskiej książki. A jaki jest Pana stosunek do prawa autorskiego? Czy system prawny powinien być w tej kwestii zmieniony?

Trochę to zabawne, pytać autora o stosunek do prawa autorskiego. I do kwestii zmian systemu prawnego, w domyśle: w kierunku pozbawienia autorów praw lub mocnego tych praw ograniczenia. Były już takie głosy - furda autorzy, furda prawo, najważniejsze, by dostęp do dóbr kultury był swobodny i powszechny. Proszę odnotować, że ja to popieram. Dostęp do dóbr kultury winien być równie swobodny i powszechny jak dostęp do, dajmy na to, rowerów. Zapragnąłeś roweru? Ależ prosimy. Wystarczy wejść do sklepu i zapłacić.       
Ergo: każdy, kto narusza prawo autorskie, z punktu widzenia prawa winien być traktowany na równi z osobnikiem, który usiłuje wynieść ze sklepu rower, nie płacąc zań.

Jak najlepiej według Pana zachęcać odbiorców kultury do korzystania z legalnych źródeł? Czy sposobem na to mogą być dodatkowe elementy dołączane do utworu - takie jak napisany przez Pana wstęp, który znajduje się tylko w oficjalnym e-booku "Sezon burz"?

Owszem, to jeden ze sposobów. Trzeba też umacniać przekonanie, że książka oficjalna i legalna jest od pirackiej lepsza, że płaci się za jakość. Że lepiej jest wydać te kilka złotych, ale mieć za to książkę autoryzowaną, opracowaną de lege artis, poddaną profesjonalnej korekcie, dzięki czemu da się ją czytać bez nerwów. Zamiast pirackiego skanu, w którym dzięki wciąż niedoskonałym programom OCR co drugie zdanie zamiast "nie słyszał" jest "nie dyszał", zamiast "posłano" - "posiano", zamiast "ludzie" - "indzie", a zamiast "baron może" - "baran umrze".

Co sądzi Pan o takich inicjatywach, jak BookRage.org (akcja pozwalająca w ograniczonym czasie kupić konkretny zestaw e-książek w dowolnej cenie wskazanej przez kupującego)? Podobne inicjatywy związane z grami wideo biją rekordy popularności - być może to jest sposób na zwiększenie czytelnictwa w Polsce?

Powtarzam: inicjatywy są cenne i oby było ich więcej. Ale nie łudźmy się - to są race na moment rozświetlające czerń nocy. Niewiele dadzą przy obecnych cenach książek i kwitnącej modzie na bycie głąbem.

Czytelnicy interesujący się fantasy pamiętają serię wydawniczą "Andrzej Sapkowski poleca", w której prezentował Pan mniej znanych a wartościowych twórców. Gdyby na podobnej zasadzie mógł Pan skomponować pakiet - powiedzmy pięciu - książek, który trafiłby do cyfrowej dystrybucji, to jaki byłby to zestaw i dlaczego właśnie taki?

Kiedy rodził się pomysł na ową serię, było w czym wybierać, długa była lista świetnych a niezauważonych autorów i tytułów, w tym klasyków fantasy, o których zapominano w pościgu za nowinkami. Dziś jest inaczej, zaszły kolosalne zmiany. Niemal każdy nowy wartościowy tytuł jest przekładany i trafia do księgarń iście błyskawicznie, także w klasyce fantasy nadrobiono zaległości. Miałbym trudności ze sporządzeniem listy choćby i pięciu książek, do tego pewien jestem, że lista stałaby się nieaktualna nim ten wywiad się ukaże. Dobrze zresztą, żeby nie było, że się wykręcam. Oto krótka lista zapoznanych klasyków fantasy, z którymi polskiego czytelnika wciąż nie zaznajomiono. Sheri S. Tepper, Beauty. R. A. MacAvoy, Tea with the Black Dragon. Charles de Lint, The Little Country. Delia Sherman, The Porcelain Dove. Ellen Kushner, Thomas the Rhymer. Diane Duane, Book of Night With Moon. Alan Garner, The Owl Service. Louise Erdrich, The Antelope Wife. Paula Volsky, The Grand Ellipse. Terri Windling, The Wood Wife i pod redakcją tejże Terri antologia Borderland. Wyszło więcej, niż pięć? Zatem jest w czym wybierać.  

Ostatnio głośno było wokół wypowiedzi Kai Malanowskiej - pisarka pożaliła się publicznie na to, jak niewiele zarabia na swojej pracy literackiej ("6 800 złotych […] za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. […] mam ochotę strzelić sobie w łeb"). Sprowokowało to szeroką dyskusję - o zarobkach pisarzy i o tym, czy państwo powinno rozwijać system stypendiów dla młodych twórców. Jakie jest Pana zdanie na ten temat - czy pisarze zarabiają za mało? Czy i w jaki sposób pomagać początkującym, mniej znanym?

To fakt, że pisarze to w Polsce to chyba najbardziej spauperyzowana grupa zawodowa. Gdyby Pani Malanowska założyła wytwórnię wód gazowanych, zarabiałaby miesięcznie więcej niż jako pisarka rocznie. Ale przecież tego faktu nie zmienią jeremiady ani biadolenie. Chce się być pisarzem, trzeba się godzić z tym, że cienko się przędzie, że za ciężką pracę dostaje się grosze i w dodatku dopiero po jakichś dwóch albo trzech latach od pracy rozpoczęcia. Jak się chce zarabiać, trzeba założyć wytwórnię. A jak się chce zarabiać, a nie bardzo chce się pracować, trzeba kandydować do Parlamentu Europejskiego. To był żart. Ha, ha.
Co do zaś się tyczy pomocy państwa - no to chyba jaja Pan sobie ze mnie robi. Państwo dopiero co pokazało, gdzie ma kulturę i jej twórców, stosując wobec nich wyjątkowo wredne represje podatkowe. A Pan pyta mnie o stypendia, o pomoc, o wsparcie? Od tego państwa? Wolne żarty.

Rozmawiał: Piotr Kubiński
fot. Wydawnictwo SuperNOWA


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Na podstawie art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. b ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. 2006.90.631 ze zm.) Fundacja Legalna Kultura w Warszawie wyraźnie zastrzega, że dalsze rozpowszechnianie artykułów zamieszczonych na portalu bez zgody Fundacji jest zabronione.




Publikacja powstała w ramach
Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna Kultura




Spodobał Ci się nasz artykuł? Podziel się nim ze znajomymi 👍


Do góry!